[ Pobierz całość w formacie PDF ]
próbki, rozumiesz?
- I jej brat ma to wyjaśnić?
- Albo brat, albo klinika. Ale klinika nabrała wody w usta i nie chce w
ogóle na ten temat rozmawiać. Obawiają się, że ich pozwiemy.
- A to historia... ale nie pojmuję, stary, co to ma wspólnego z twoimi
uczuciami do Savannah?
- Dowiedziała się o wszystkim już kilka tygodni temu i nic mi nie po-
wiedziała... - Zawiesił głos. Dla forsy. No wiesz, jeśli pozostaniemy mał-
żeństwem przez sześć miesięcy, będzie mogła zażądać alimentów.
- Serio? Przecież sam mówiłeś, że nie chciała wziąć od ciebie żadnych
pieniędzy. I co? Tak nagle zmieniła zdanie?
- Dokładnie tak samo postąpiła Lisa. A zresztą, jaki mógłby być inny
powód, dla którego wszystko skrzętnie przemilczała?
- Oj, stary - Josh pokręcił głową - może być tysiąc innych powodów.
Chyba niepotrzebnie komplikujesz sprawę.
- Nie sądzę. To nie ja powinienem czuć się odpowiedzialny za wszyst-
kie komplikacje. - Wstał z krzesła..
- Rozmawiamy o dwóch różnych sprawach - podsumował Josh. -
Pierwsza dotyczy dziecka, które faktycznie może być twoje lub nie. I to jest
niewątpliwie ważny i niełatwy problem. Ale wybacz, nie ma to nic wspól-
nego z tą drugą...
- O co ci chodzi, z jaką drugą sprawą?
- Z tym, czy kochasz Savannah?
- Okłamała mnie! - krzyknął Ethan.
R
L
T
- Jesteś pewien? Wydaje mi się raczej, że zarówno jej brat, jak i ty po-
traktowaliście ją bardzo przedmiotowo. Tamten przynajmniej działał w
przekonaniu, że wyświadcza jej przysługę. A ty? Czym się kierowałeś?
Traktowałeś ją jak świętość, dopóki sądziłeś, że nosi twoje dziecko, ale
przy pierwszych podejrzeniach, kiedy pojawił się zaledwie cień wątpliwo-
ści, zacząłeś przypisywać jej cechy swojej byłej żony. Dopóki ci była po-
trzebna, cackałeś się z nią jak z luksusowym samochodem i wszystko było
w porządku... Super, stary, super. Jasne, tak jest łatwiej, pozbyć się jej w
trudnej sytuacji. Po prostu zostawiłeś ją samą! Gdybym był na jej miejscu,
nigdy bym ci nie wybaczył. Nie chciałbym więcej znać ani ciebie, ani brata.
Słowa Josha dzwięczały w uszach Ethana niczym górskie echo. Wresz-
cie zrozumiał, co się właściwie wydarzyło. Tak bardzo bał się zawodu, że
nie potrafił racjonalnie i logicznie przeanalizować zaistniałej sytuacji. Do-
piero teraz pojął, że dokonał na Savannah samosądu, nie mając w ręku żad-
nego dowodu, nie próbując nawet zrozumieć, jakimi pobudkami się kiero-
wała. Poczucie winy wbiło go dosłownie w fotel. Zdawało mu się, że jest
sparaliżowany. Postąpił jak gówniarz, jak ostatni łajdak, obarczając kobie-
tę, którą kochał, winą za całą tę skomplikowaną sytuację. Wiedział, że musi
to jakoś naprawić, choć nie liczył, że Savannah zechce mu wybaczyć. On,
na jej miejscu, pozostałby z pewnością nieporuszony jak kamień.
Wpadł do domu i wbiegł po schodach na górę. Savannah siedziała w
swoim pokoju za biurkiem. Podniosła głowę i spojrzała z niedowierzaniem
na Ethana. Oczy miała podpuchnięte i zaczerwienione od płaczu.
- Dobrze, że jesteś: Znalezli mojego brata - powiedziała cicho. - Dziś
rano przyjechał do Atlanty...
Wstrzymał oddech. Znowu miał wrażenie, że jego serce przestało bić.
Ponieważ płakała, zrozumiał, co się wydarzyło. Nie był jednak pewien, czy
chce poznać prawdę.
R
L
T
- Gdzie on jest?
- Tu go nie ma i ja też chcę już stąd odejść. Rozmówmy się i zakończ-
my ten żałosny cyrk.
- Domyślam się, że dziecko nie jest moje...
- Jest twoje - przerwała mu - ale ja nie zostanę już dłużej w twoim do-
mu, nie chcę cię więcej widzieć i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
- Savannah, proszę, nie! - Podbiegł do niej i próbował ją objąć. - Roz-
mawiałem dziś z Joshem. Uświadomił mi, jaką krzywdę ci wyrządziłem.
Jedynym wytłumaczeniem jest, że...
- Jedynym wytłumaczeniem jest to, że mnie nie kochasz. Pokochałeś
wizję, że będziesz miał dziecko i pokochałeś mnie jako jego matkę. Ale ja
jestem człowiekiem, a nie inkubatorem. Dłużej'już tak nie mogę!
- Savannah, spójrz na mnie, kocham cię...
- Nieprawda...
- Ależ tak! Kocham cię! - Otoczył ją ramionami.
- Nie! - krzyknęła i wyrwała się z jego objęć. Od samego początku za-
chowywałeś się jak egoista. Jaki miałam wybór? Albo wyjść za ciebie, albo
wpakować brata do więzienia. A potem pokochałam cię, choć nadal za każ-
dą wątpliwość obwiniałeś wyłącznie mnie. Wszystko co złe, to ja!
- Chodziło mi tylko o to, że nie ufałaś mi na tyle, by powiedzieć mi
prawdę...
- Nie tłumacz się, cały czas chodziło ci tylko o dziecko. Chyba nie mu-
szę ci przypominać, jak zareagowałeś, gdy okazało się, że być może nie ty
jesteś ojcem... To nie o mnie walczyłeś, ale o przedłużenie swojego rodu.
Potraktowałeś mnie jak oszustkę, zabroniłeś mi nawet pokazywać się w
twoim domu, jeśli dziecko nie będzie twoje! Będziesz miał swoje dziecko,
ale wybacz, teraz to ja cię już nie chcę! - Wstała i pobiegła w stronę drzwi.
R
L
T
- Poczekaj, Savannah! - Wybiegi za nią.
Była już na schodach, gdy poczuła silny ból w dole brzucha. Z całej siły
chwyciła się poręczy. Jej oczy stały się ogromne z przerażenia.
- O, mój Boże! Savannah, wszystko w porządku?
- Jak widzisz - powiedziała i zaczęła rytmicznie oddychać, tak jak na-
uczył ją Floyd.
- Zaczęło się? - spytał drżącym głosem.
- Odchodzą mi wody, wezwij karetkę.
- Lewis! - zawołał na całe gardło. - Lewis! Chodz tutaj!
- Powiedziałam, zadzwoń po karetkę! - zażądała tonem nie znoszącym
sprzeciwu. - Nie chcę Lewisa i nie chcę ciebie! Jasne?
R
L
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]