[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Myślę, iż to wspaniale, że kochasz swoją rodzinę. Nie przychodzą mi
jednak do głowy żadne słowa, którymi potrafiłbym wyrazić, co sądzę o twoich
rodzicach oraz o dzisiejszej imprezie bez powiedzenia ci kilku rzeczy, których
nie chciałabyś usłyszeć. Wierz mi, kochanie. Dajmy na razie temu pokój.
Milczała przez chwilę, patrząc przed siebie zmartwiałym, nieobecnym
wzrokiem. Usłyszała dokładnie taką odpowiedz, jakiej się spodziewała,
- 102 -
S
R
obmyślając swój plan. Zobaczył ją taką, jaka była naprawdę. O to jej właśnie
chodziło. A jednak... Nie chciała go przecież zranić.
- Sprawiłam ci przykrość, prawda? - szepnęła do siebie, nie zdając sobie
nawet sprawy, że wypowiedziała to pytanie na głos.
- Valentine?
- Tak?
- Myślę w tej chwili o wszystkich kobietach, które kiedykolwiek znałem.
Matkach, babkach, ciotkach, kuzynkach, pierwszych sympatiach, sąsiadkach,
koleżankach ze szkoły, kochankach. I wśród wszystkich tych kobiet - setek
kobiet - nie było ani jednej, która wzbudziłaby we mnie taką wściekłość jak ty.
Dlatego radzę ci, Val - stanowczo żądam - żebyś nigdy więcej nie przejmowała
się tym, że  sprawiasz mi przykrość".
Val już otwierała usta, żeby powiedzieć:  Dobrze, Sam", ale zmieniła
zdanie. Milczenie wydawało się stosowniejsze. Czy było jeszcze o czym
mówić? Osiągnęła dokładnie to, co chciała. Sam nie patrzył już na nią przez
różowe okulary. Teraz w ogóle nie mógł na nią patrzeć. Koniec pieśni,
Droga wydawała się nie mieć końca. Kiedy podjechali pod bramę jej
domu, było już całkiem ciemno. Val wyjęła z torebki klucze. Zastanawiała się
przez chwilę, co w takiej chwili powinna powiedzieć.
- Nie musisz mnie odprowadzać - bąknęła niewyraznie.
Ale kiedy wyszła z samochodu, Sam stał już koło niej, odprowadził do
werandy, wyjął z jej dłoni klucze, żeby otworzyć drzwi. Wszedł do środka
pierwszy i zapalił światło. Zmrużyła odruchowo oczy, nie widząc wyrazu jego
twarzy, kiedy pochylił się nad nią i pocałował w policzek. Zmieszał ją ten czuły
gest, ale Sam wyprostował się i cofnął na bezpieczną odległość.
- Słuchaj, Valentine, wiem, że jesteś zmęczona. Sam wszystko
pozamykam, a ty idz natychmiast pod prysznic i odpocznij. Jest sporo rzeczy,
które musimy sobie wyjaśnić - bardzo dokładnie wyjaśnić - ale odłożymy to na
pózniej.
- 103 -
S
R
Muszą odłożyć tę rozmowę, myślała, bo Sam nie może doczekać się
chwili, kiedy stąd wyjdzie. A jeszcze bardziej dnia, kiedy Chekapee stanie się
dla niego odległym miejscem na mapie. A ona...? Najwyżej przykrym wspo-
mnieniem.
Pożegnała się z nim pospiesznie i poszła prosto do łazienki. Zdejmując
ubranie, myślała tylko o tym, żeby się nie rozkleić.
Nie potrafiłaby powiedzieć, jak długo stała pod prysznicem - bez ruchu, z
zamkniętymi oczami - myśląc o wszystkich swoich życiowych pomyłkach.
Także o tej, której udało jej się nie popełnić. O Sama mogła być już spokojna.
Wytarła się niedbale i wciągnęła przez głowę nocną koszulę. Spojrzała z
niesmakiem w lustro. Wiedziała, że jeśli nie wyszczotkuje porządnie włosów,
obudzi się rano z kołtunem na głowie.
Wzięła szczotkę i wyszła z łazienki. W korytarzu było ciemno, ale przez
uchylone drzwi sypialni sączyło się nikłe, migotliwe światło. Przecież nie
wchodziła jeszcze do tego pokoju... Może nie zgasiła rano lampki?
Stąpając przez mroczny korytarz, miała duszę na ramieniu. Przed progiem
zatrzymała się jak wryta.
Zasłony w oknach sypialni były zaciągnięte. Cały pokój zdawał się sceną
jakiejś fantastycznej gry świateł, cieni oraz zapachów. Na blacie toaletki
zwieńczonej owalnym lustrem paliły się wszystkie świece. Ich drżące płomienie
odbijały się także w małym zwierciadle nad komodą, oraz w drugim, ogromnym
lustrze, które stanowiło fragment szafy.
Zobaczyła nad toaletką własne odbicie: drobną, skuloną postać w krótkiej
jedwabnej koszuli, z bosymi stopami, szopą potarganych włosów na głowie i
szczotką w uniesionej dłoni.
Potem dostrzegła Sama. W rozpiętej białej koszuli wydał jej się jeszcze
wyższy niż zwykle i bardzo opalony.
Jego oczy lśniły żywszym blaskiem niż świece. Wyglądały jak dwa
płomienie zdolne spalić ją całą na popiół.
- 104 -
S
R
- Nie denerwuj się - powiedział cicho.
- Wcale się nie denerwuję. - Serce tłukło się w jej piersi jak oszalałe,
kolana miała jak z waty, słowa uwięzły w gardle.
- Sam...
- Tak?
- Sam... Chyba coś mi się pomyliło... Coś się nie zgadza...
- Nie przejmuj się, kochanie. Miałaś dziś ciężki dzień.
- Chodzi mi o to - wykonała bezładny gest ręką uzbrojoną w szczotkę do
włosów - że miałeś wyjść.
- Nie powiedziałem, że wychodzę. - Sam odebrał jej szczotkę i stanął za
plecami. - Powiedziałem, że pozamykam wszystkie drzwi. I zrobiłem to.
Poradziłem ci, żebyś weszła pod prysznic, bo harowałaś dzisiaj jak niewolnica,
biegałaś jak mrówka, obsługując całe przyjęcie, żeby wszystko poszło gładko i
twoja matka była z ciebie zadowolona. Wiedziałem, że jesteś bardzo spięta. Ale
na pewno nie mówiłem, że wychodzę. Zamknij oczy, rudzielcu, zrobię coś z tym
z kołtunem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •