[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pytanie, na które musiałem znalezć odpowiedz, jeśli to tylko
możliwe. Wielkie jeśli.
Kto stał za tą trójką?
Kto był faktycznym zabójcą?
Rozdział 102
Zasnąłem przy biurku. Obudziłem się o trzeciej nad
ranem i zszedłem do sypialni, złapać jeszcze ze dwie godzinki
snu. Budzik zadzwonił o piątej.
O szóstej trzydzieści Nana miała się stawić w szpitalu St.
Anthony's.
Doktor Coles chciała, żeby operowano ją z samego rana,
kiedy personel jest jeszcze świeży i wypoczęty. Z Małym
Alexem została w domu ciotka Tia, Damon i Jannie pojechali
z nami do szpitala.
Siedzieliśmy w antyseptycznie wyglądającej poczekalni,
która zapełniała się szybko pacjentami po siedemdziesiątce.
Każdy był tu zdenerwowany, zaaferowany i pobudzony, ale my
chyba najbardziej.
 Jak długo potrwa operacja?  dopytywał się Damon.
 Niedługo. Z tym, że Nana może nie pójść na pierwszy
ogień. To właściwie zabieg, a nie operacja.
 Czyli będą jej to robić bez narkozy?  spytała Jannie.
 Tak myślę. Znacie Nanę. Dadzą jej jakiś łagodny środek
uspokajający, a potem zastosują znieczulenie miejscowe.
Czekaliśmy, rozmawiając, zdenerwowani i przejęci. Trwało
to dłużej, niż się spodziewałem. Starałem się odpędzać złe myśli.
323
Pomagały mi w tym dobre wspomnienia z lat spędzonych
z Naną. Były trochę jak modlitwy w jej intencji. Myślałem
o tym, ile znaczy dla mnie i dla dzieci. %7ładne z nas nie byłoby
teraz tym, kim jest, gdyby nie bezwarunkowa miłość Nany,
nadzieje, jakie w nas pokładała, nawet jej przytyki  czasami
irytujące.
 Kiedy ją wypiszą?  Jannie spojrzała na mnie. W jej
pięknych brązowych oczach wyczytałem niepewność i lęk.
Prawdę mówiąc, Nana była dla nas wszystkich jak matka.
 Czy wszystko z nią w porządku?  spytał Damon. 
Coś jest chyba nie tak, prawda? Tak długo to się ciągnie.
Niestety, miałem podobne obawy.
 Będzie dobrze  zapewniłem dzieci.
Płynął czas. Powoli. W końcu zobaczyłem doktor Coles
wchodzącą do poczekalni. Odetchnąłem głęboko i starałem się
nie dać po sobie poznać, jak bardzo się denerwuję.
Kayla Coles uśmiechnęła się. Jakiż piękny to był uśmiech,
dawno takiego nie widziałem.
 Jak się czuje?  spytałem.
 Wyśmienicie  odparła.  Wasza Nana to silna kobieta.
Już chce was widzieć.
Rozdział 103
Siedzieliśmy u Nany dobrą godzinę, potem nas wyproszono.
Musiała odpocząć.
Była jedenasta. Podrzuciłem dzieci do szkoły i wróciłem do
domu trochę popracować.
Na prośbę Rona Burnsa badałem dziwną, ale intrygującą
sprawę, w którą wplątani byli odbywający karę więzienia
przestępcy seksualni. On w zamian dostarczył mi pewne do-
kumenty z archiwów armii Stanów Zjednoczonych, które
chciałem przejrzeć. Część pochodziła z ACIRS i RISS, ale
większość prosto z Pentagonu. Dotyczyły między innymi
Trzech Zlepych Myszek.
Kto jest rzeczywistym mordercą? Kto wydawał rozkazy
Thomasowi Starkeyowi? Kto sankcjonował te morderstwa?
Dlaczego ich ofiarami padły akurat te, a nie inne osoby?
I, co najważniejsze, dlaczego Trzem Zlepym Myszkom nie
kazano ich zabijać, a tylko wrabiać w morderstwa, których
nie popełniły? Czyżby celem było pokazanie im, czym jest
strach  strach człowieka osaczonego, uświadamiającego sobie,
że ktoś przejął kontrolę nad jego życiem?
Może lepiej by mi szło, gdybym nie myślał wciąż o Nanie,
o tym, jak się czuje i jak by mi jej brakowało, gdyby dziś rano
325
coś się nie udało. Chodziły mi po głowie straszne, podszyte
poczuciem winy fantazje, że dzwoni do mnie Kayla Coles i
mówi:  Przykro mi, ale Nana zmarła. Nie wiemy, co było
powodem. Bardzo mi przykro".
Telefon jednak nie dzwonił i znowu zagłębiłem się w pracy.
Jutro Nana będzie w domu. Nie ma sensu martwić się na zapas,
lepiej zająć umysł czymś konstruktywnym.
Wojskowa dokumentacja, choć interesująca, potrafiła zdoło-
wać człowieka jak, nie przymierzając, lektura wyników kontroli
urzędu podatkowego. Okazywało się, że w Wietnamie, Laosie
i Kambodży miały miejsce jakieś niechlubne incydenty. Armia,
przynajmniej oficjalnie, przymykała na nie oko i udawała, że
nic złego się nie dzieje. O cywilnej kontroli, z jaką ma do
czynienia policja, która musi się tłumaczyć z każdego po-
tknięcia, nie było tam, oczywiście, mowy. Prasy też się nie
obawiali. Dziennikarze rzadko docierali do małych wiosek,
w których mieszkały rodziny ofiar. Zresztą na palcach można
było policzyć amerykańskich reporterów znających język wiet-
namski. Nie wiem, czy dobrze to, czy zle, ale wojsko ma
tendencje do odpowiadania przemocą na przemoc. Może to
jedyny sposób prowadzenia walki z partyzantką. Wciąż jednak
nie wiedziałem, co z tamtych wypadków mogło zainspirować
serię morderstw, z jaką mieliśmy teraz do czynienia tutaj, w
Stanach.
Kilka godzin ślęczałem nad aktami pułkownika Thomasa
Starkeya, kapitana Brownleya Harrisa i sierżanta Warrena
Griffrna. Przebieg służby nienaganny, przynajmniej na papierze.
Cofnąłem się aż do Wietnamu  to samo. Starkey wielokrotnie
odznaczony, Harris i Griffin  wzorowi żołnierze. Ani sło-
wa o zabójstwach, których to trio miało się jakoby dopuścić
w Wietnamie.
Zainteresowało mnie, kiedy się poznali i w jakiej jednostce
razem służyli. Przewertowałem dokładnie ich akta, ale nic na
ten temat nie znalazłem. A przecież wiedziałem, że walczyli
326
razem w Wietnamie i Kambodży. Jeszcze raz przekartkowałem,
strona po stronie, ich akta.
Nic. Nie znalazłem niczego, co sugerowałoby, że zetknęli
się kiedykolwiek w południowo-wschodniej Azji. Najmniejszej
o tym wzmianki.
Odchyliłem się na oparcie fotela, spojrzałem w okno i poto-
czyłem wzrokiem po Piątej Ulicy. Do głowy przychodził mi
tylko jeden niezbyt budujący wniosek.
Wojskowa dokumentacja została spreparowana.
Ale dlaczego? I przez kogo?
Rozdział 104
To jeszcze nie był koniec.
Czułem to w kościach i nie podobało mi się to uczucie, ta
niepewność, ten brak dopełnienia. Może po prostu nie potraftem
odpuścić. Przejść do porządku dziennego nad wszystkimi tymi
niewyjaśnionymi morderstwami. Kto jest prawdziwym mor-
dercą? Kto za tym stoi?
Tydzień po strzelaninie w Georgii siedziałem w gabinecie
Ronalda Bumsa na czwartym piętrze kwatery FBI w Waszyng-
tonie. Asystent Burnsa, krótko ostrzyżony mężczyzna pod
trzydziestkę, przyniósł nam właśnie na srebrnej tacy kawę
w pięknych filiżankach z chińskiej porcelany i świeże mini-
paszteciki.
Znałem Burnsa od lat, ale dopiero od kilku miesięcy blisko
z nim współpracowałem.
 Co słychać u Kyle'a Craiga?  spytałem.
 Ano siedzi w Kolorado i staramy się jak najbardziej
uprzykrzać mu tam życie  odparł Burns. Pozwolił sobie na
uśmiech. Craig był kiedyś starszym agentem, którego pomogłem
zdemaskować. Nadal nie wiedziałem, ilu dokładnie morderstw
; się dopuścił, ale jedenastu na pewno. Swego czasu zarówno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •