[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jay zerknął na zdjęcie, a potem ponownie na brata.
- Nie powinieneś nosić okularów? Przecież to jest właśnie
Abby.
- Co takiego? - Parker jeszcze raz spojrzał na fotografię.
Twarz kobiety była rozmazana, ale nogi rzeczywiście
wydały mu się dziwnie znajome. - Ależ ona nie wygląda jak
Abby...
- Zgadzam się z tobą w zupełności - roześmiał się Jay.
A więc to Abby okrzyknięto nową narzeczoną Jaya Lairda...
Doskonale, a zanim posażne panny, należące do elity Hou-
ston, zorientują się, że tak naprawdę jest ona tylko pracowni-
cą Laird Drilling, Jay będzie już w El Bahar. Parker ode-
tchnÄ…Å‚ z ulgÄ….
- Fantastycznie się wczoraj bawiłem - wyznał rozmarzony
Jay. - A Abby przekonała się do jazzu.
- Może spodobałyby jej się płyty z kolekcji ojca? - za-
sugerował Parker.
79
S
R
- Kto wie... SÅ‚uchaj, a wracajÄ…c do poprzedniego tematu,
to następnym razem, gdy coś się będzie działo, zawiadom
mnie, dobrze?
- Masz moje słowo - mruknął Parker, zastanawiając się,
jak długo potrwa zainteresowanie brata jego asystentką.
- Zamierzasz tu tak stać, czy może jednak pomożesz mi
się pakować?
Parker pomyślał o nawale pracy, jaka czekała na niego
w biurze.
- Pomogę ci się pakować - odrzekł.
80
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Abby ułożyła na biurku Parkera kolorowe teczki z doku-
mentami, po czym odetchnęła z ulgą, gdyż wreszcie udało
jej się uporać z bieżącą pracą. Oczywiście świadoma była, że
ten przyjemny stan nie potrwa długo, tylko do chwili, kiedy
w biurze zjawi się Parker, ale i tak czuła się usatysfakcjono-
wana. Powróciwszy do swego gabinetu, po raz setny tego
dnia otworzyła gazetę na kronice towarzyskiej i wpatrzyła się
w zamieszczone tam zdjęcie, jak tańczy z Jayem. Wątpiła
wprawdzie, że ktokolwiek z rodziny czy znajomych rozpozna
ją na tej fotografii, lecz mimo to czuła się podekscytowana.
Kupiła dwa egzemplarze tej gazety, chciała bowiem wysłać
wycinek rodzicom, by mogli zobaczyć swą córkę w objęciach
honorowego gościa tego przyjęcia.
Parker również znalazł się w tym wydaniu gazety, lecz
w rubryce biznesowej, gdzie zamieszczono jego zdjęcie
w kasku na głowie. Wycięła artykuł i umieściła go w żółtej
teczce.
Już miała iść na lunch, gdy w drzwiach gabinetu stanął
wysoki mężczyzna, ubrany w dżinsy, sweter i adidasy. Do-
81
S
R
piero po chwili zorientowała się, że to przecież Parker.
- Witaj, Abby - odezwał się. - Jak ci minął wczorajszy
wieczór?
- Doskonale - odparła, wciąż nie mogąc przyzwyczaić
siÄ™ do widoku swego szefa w sportowym ubraniu.
Wyraznie czekał, by powiedziała coś więcej, nie miała
jednak pojęcia, co to niby miałoby być.
- Całe mnóstwo ludzi mówiło Jayowi, jak bardzo będzie
im smutno, gdy wyjedzie - ciągnęła. - Tańczyliśmy...
- Widziałem zdjęcie w gazecie - stwierdził, uśmiechając
się lekko. - Nie poznałem cię w pierwszej chwili.
- Ja siebie też nie poznałam - przyznała, rumieniąc się.
- Dziękuję za tę sukienkę.
- Nie ma za co, zapracowałaś na nią. Czy sprzedawczyni
pamiętała o bonach?
- Jakich bonach?
- Zamówiłem bony dla Nancy i Barbary, żeby im jakoś
podziękować za wysiłek, który wkładają w pracę, zwłaszcza
teraz pod nieobecność Valerie - wyjaśnił.
- To bardzo miłe z twojej strony - pochwaliła Abby.
Faktycznie, od czasu do czasu otrzymywały premię czy
bony, które można było realizować w wybranych sklepach
ale do tej pory przekonana była, iż inicjatywa taka wychodzi-
Å‚a od Valerie, nie od Parkera.
- Wybierałam się właśnie na lunch, ale jeśli masz dla
mnie coś pilnego, to pójdę pózniej - dodała po chwili, choć
tak naprawdę chciała mu powiedzieć, jak bardzo jest mu
wdzięczna za to, iż docenia pracę jej oraz Barbary i Nancy.
- Nie, nie, idz jeść. Dam ci znać, gdy będę cię potrzebo-
82
S
R
wał.
Następnego ranka Parker wysiadł z windy i przechodząc
koło gabinetu Valerie, jak zwykle zawołał  dzień dobry, Ab-
by" do ubranej na beżowo postaci, widocznej zza oszklonych
drzwi.
- Dzień dobry, Parker - usłyszał jak zwykle w odpowiedzi.
Był już w połowie korytarza, gdy zdał sobie sprawę z fak-
tu, iż na jego pozdrowienie odpowiedziały dwa głosy, a nie
jeden, tak jak to miało zazwyczaj miejsce. Zaintrygowany,
przeszedł przez salę konferencyjną do gabinetu swej asy-
stentki.
- Powiedz mi jeszcze raz, do czego jest ta różowa teczka
- dobiegł go doskonale mu znany, głęboki męski głos.
- Jay? A co ty tu robisz? - zapytał, stając w drzwiach.
- Pracuję - odparł jego brat, który stał za fotelem Abby.
Z narastającą niechęcią Parker dostrzegł jej uśmiechniętą
twarz, błyszczące oczy oraz lekki rumieniec na policzkach.
- Ale przecież nie ma jeszcze ósmej. - Parker wciąż nie
mógł uwierzyć własnym oczom.
- Owszem, a gdzie ty się podziewałeś?
- Dopiero co przyszedłem.
- W takim razie pospiesz się, bo my już jesteśmy gotowi
z rozkładem dnia, prawda, Abby?
Spojrzawszy to na jednego, to na drugiego z braci, skinęła
głową.
83
S
R
- My, to znaczy kto? - nie rozumiał Parker.
- Abby tłumaczy mi, na czym polega praca asystentki
- wyjaśnił Jay. - Pomyślałem, że też będę musiał wypra-
cować sobie jakieś metody prowadzenia biura, gdy znajdę się
w El Bahar, więc postanowiłem, że najpierw zapoznam się
z twoimi.
To, co mówił, brzmiało całkiem logicznie, co jeszcze bar-
dziej zaniepokoiło Parkera, gdyż jego brat nigdy nie był
znany z tego, iż kieruje się logiką. Z drugiej jednak strony,
fakt, iż wspomniał o El Bahar, był wysoce pocieszający.
- Bardzo dobrze - pochwalił wreszcie, po czym szybkim
krokiem udał się do swego gabinetu, gdzie przez jakiś czas
siedział bezczynnie, wpatrując się w pusty blat biurka. Z dala
raz po raz dobiegał go wesoły śmiech. Zirytowany, nacisnął
przycisk interkomu.
- Czy rozkład dnia jest już gotowy? - zapytał nieco
ostrym tonem.
- Tak, już idziemy - odparła Abby.
Zwykle plan dnia czekał już na niego na biurku, ale tego
dnia opóznienie było uzasadnione, ponieważ wciąż nie dało
się nadrobić czasu, który niespodziewanie zajął mu wyjazd
do Luizjany. Dlaczego więc odczuwał zniecierpliwienie? Czy
z powodu tego wesołego śmiechu? Pewnie tak, ponieważ
przyzwyczajony był do ciszy, która zwykle panowała w biu-
rze. Tylko dlaczego w takim razie odczuwał dziwne kłucie
w okolicy serca?
Wreszcie Abby i Jay pojawili siÄ™ w gabinecie Parkera,
który udawał, iż nie widzi, że nogi krzesła, ciągniętego przez
84
S
R
jego brata, pozostawiają ślady na dywanie.
- A więc każdy dzień rozpoczyna się od omówienia za-
planowanych spotkań i innych zajęć? - upewnił się Jay.
- Tak - odpowiedzieli jednocześnie Parker i Abby.
- Niesamowite, masz co kwadrans coÅ› innego. - Jay
gwizdnął z podziwu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •