[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Boltona, posiadającego, jak mówiono, większość udziałów w dzienniku. W sumie jednak nikt
dobrze nie wiedział, co było prawdziwą przyczyną tak błyskotliwego awansu. Czemuż by
nie miały zdecydować o tym po prostu i zwyczajnie fachowe umiejętności Charlesa Deckera?
- pytali jego przyjaciele.
Jak tylko Susan weszła do gabinetu, natychmiast poczuła zapach whisky, unoszący się w
pokoju. Wzrok jej prześliznął się ze zdziwieniem po twarzy Cunninghama i z miejsca poczuła
się nieswojo.
Siedział głęboko zanurzony w luksusowym fotelu z płowej skóry, wzrok miał mętny, wargi
obwisłe, krawat rozluzniony. Popiół z cygara spadał na marynarkę. Opalona twarz była szara,
matowa. Niebieskie obwódki podkreślały smętny wyraz oczu. Wydawało się, że nagle
przybyło mu dziesięć lat.
Ale widząc wchodzącą Susan, zbudził się jak gdyby do życia. Zmusił się do uśmiechu i ręką
wskazał jej fotel naprzeciwko mahoniowego biurka.
 Dzień dobry, Susan.
 Dzień dobry, Charles. Ma pan jakieś kłopoty?
Nie odpowiedział na pytanie. Nacisnął guzik interfonu. Odezwał się nosowy głos sekretarki.
- Elaine, niech mi nikt dzisiaj nie przeszkadza. Wszystkie bez wyjątku sprawy proszę
przekazywać Davesowi. On jest już uprzedzony. I jeszcze jedno, niech pani notuje po prostu
wszystkie telefony, ale proszę mnie nie łączyć. Zrozumiała pani, Elaine?
- Tak, panie Cunningham.
Wyłączył interfon i głęboko westchnął. Oczy jego wpatrywały się w Susan.
- Oczywiście, Susan, słyszała pani ostatnią nowinę?
- Jaką nowinę, Charles? Wydawał się zaskoczony.
- Cóż pani robi w redakcji dziennika, jeżeli nie zna pani najnowszych wiadomości?
-- Przed chwilą dopiero przyjechałam, Charles.
- A radio? Nie słucha pani radia?
 Dziś rano nie słuchałam. Moja matka... Przerwał jej:
 O key, Susan. Niech pani sobie to przeczyta.
Na biurku leżał złożony we czworo egzemplarz porannego wydania dziennika. Podsunął jej
gazetę, palcem wskazał miejsce.
W oczy bił ogromny tytuł, odczuła go jak uderzenie pięścią w twarz. Zbladła i przez chwilę
miała wrażenie, że serce przestaje bić.
- Bill Hunting... - szepnęła złamana. Cunningham ze smutkiem pokiwał głową. Zamglonym
wzrokiem przebiegła cały artykuł, potem przeczytała jeszcze raz uważniej. Wreszcie odłożyła
gazetę na biurko.
- To nie do wiary, Charles...
Banalność tego zdania wzbudziła w niej obrzydzenie. Poczuła, jak łzy spływają jej po
policzkach. Bill był starym kumplem, który kierował jej pierwszymi krokami w zawodzie
dziennikarskim, kiedy była nowicjuszką, świeżo upieczoną absolwentką uniwersytetu, dumną
ze swoich dyplomów, trochę pretensjonalną i zupełnie niedoświadczoną. Z wysiłkiem
odsunęła od siebie wspomnienie tygodnia wakacji, spędzonych razem z Billem w Acapulco
trzy lata temu. Zwykła przygoda bez znaczenia, ale zostawiła po sobie tyle wspomnień! Nie
mogła sobie teraz wyobrazić Billa, jego ciała, które w tej chwili leżało bez życia, zimne i
sztywne w kostnicy Corpus Christi. Cunningham zakasłał.
- Wiem, że pora jeszcze wczesna, ale myślę, że szklaneczka czegoś mocniejszego dobrze
zrobi nam obojgu.
Nie czekając na odpowiedz, wyjął dwa kieliszki i butelkę Chi-vas Regal z szuflady biurka.
Jeden z kieliszków był już używany i Susan domyśliła się, że Cunningham musiał korzystać z
niego dziś już niejeden raz. Nalał dwie solidne porcje i podał kieliszek Susan.
Pomyślała, że istotnie alkohol dobrze jej zrobi, wypiła więc jednym tchem pół kieliszka i od
razu poczuła się lepiej.
Cunningham odstawił swój kieliszek. Był pusty. Smętnie potrząsnął głową, zapalił jak zwykle
hawańskie cygaro i czknąwszy lekko, popatrzył na Susan.
- Musimy, Susan, spojrzeć prawdzie w oczy, nie ma co się oszukiwać. Nie stosujmy
polityki strusia. Bill został zamordowany. To nie jest wypadek.
- Charles, skąd to podejrzenie?
- Pst, pst, Susan. Przypatrzmy się całej historii i zróbmy pełny bilans faktów, jakie
wydarzyły się od listopada 1963 roku.
- Chce pan powiedzieć, że śmierć Billa ma jakiś związek z...
- Susan, jeżeli pani nie przestanie zadawać tego rodzaju pytań, zwątpię całkowicie w
pani inteligencję.
Hipoteza postawiona przez Cunninghama wstrząsnęła nią do głębi. Chłód przeniknął ją do
szpiku kości. Jednym tchem wychyliła kieliszek i postanowiła słuchać, co jej powie
Cunningham.
Odchrząknął, popatrzył zamyślony na pusty kieliszek, jeszcze raz pokiwał głową i zaciągnął
się cygarem. Następnie patrząc jej prosto w oczy, zaczął mówić:
- Niech pani sobie przypomni, Susan, wszystko zaczęło się od Toma Stewarta. W tych
tragicznych dniach byliśmy w Dallas razem: Tom, Bill, pani i ja. Tom był w świetnej formie.
Dawny as piłki nożnej w drużynie uniwersytetu, lat dwadzieścia osiem, zdrowie końskie.
Sześć stóp i sześć cali wzrostu, dwieście funtów żywej wagi, z czego połowa same muskuły,
jednym słowem - atleta. I nagle pewnego marcowego dnia 1964 roku w Kansas City dostaje
zawału i następnej nocy umiera w szpitalu. We wczesnych godzinach rannych ktoś telefonuje
do szpitala i pyta o zdrowie Toma. Dostaje odpowiedz, że zmarł. Wtedy oświadcza, że jest
jego rodzonym bratem, niejakim Dave Stewartem, i podaje nazwę przedsiębiorstwa
pogrzebowego, do którego poleca przetransportować ciało Toma. Zwłoki zostają następnie
spalone w krematorium. Kiedy Bill, zaalarmowany tą wiadomością, pospieszył do Kansas
City, popioły Toma były już w urnie. Bill prowadzi dochodzenie na własną rękę. Tom nigdy
nie miał brata z tej prostej przyczyny, że był jedynakiem. Bill domaga się autopsji zwłok. "Po
co?" - pada pytanie. Umarł przecież śmiercią naturalną. Zawał serca. Bill nie rezygnuje ze
śledztwa. Dwóch mężczyzn przywiozło Toma do szpitala i oświadczyło, że zasłabł nagle na
ulicy. Była godzina siódma wieczorem, kiedy został przyjęty do szpitala. Kwadrans przed
północą zmarł. Dyżurny lekarz wystawił świadectwo zgonu. Przycisnąwszy świadków do
muru, Bill dowiaduje się, że lekarz zazwyczaj spędza noce z pielęgniarką w pustym pokoju, w
którym nie ma chorych, zaniedbując w ten sposób swoje obowiązki. W pielęgniarce zresztą
zakochany jest do szaleństwa i ożeni się z nią nieco pózniej. I tylko na podstawie
oświadczenia Tani Rodgers, pielęgniarki, której powierzono opiekę nad Tomem, wystawi on
świadectwo
2gonu, nie obejrzawszy nawet zwłok Toma. Dwa dni potem Tania Rodgers zwalnia się z
pracy i opuszcza miasto. Zgadza się, Susan ?
Potwierdziła skinieniem głowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •