[ Pobierz całość w formacie PDF ]

108 CAROLE MORTIMER
ją pocałowała. - Było mi strasznie miło cię poznać
i bardzo bym chciała, żebyś przyszła w niedzielę.
- Patrzyła jej prosto w oczy.
Z pewnością mówiła szczerze. Chodziło jednak
o Rika, a raczej o jego bliskość. Sapphie czuła, że
słabnie, gdy znajduje się w jego pobliżu. Już raz
wpadła w tę pułapkę i nie zamierzała powtarzać
swojego błędu.
Raz to przypadek, dwa razy - czysta głupota.
- Postaram się - wymamrotała.
- Doskonale. - Jinx uścisnęła jej ramię.
Sapphie z uÅ›miechem przyklejonym do ust pa­
trzyła, jak małżeństwo wychodzi. W chwili gdy
zniknęli jej z oczu, odwróciła się ze złością do Rika.
- Wszystko ukartowaliście! - wysyczała..- Ty,
twój brat i jego żona! To nasze spotkanie! Zaprosze­
nie na niedzielną kolację! - Oddychała z trudem.
Rik patrzył na nią przez kilka sekund, po czym
pokiwał głową.
- Coś ty powiedział?
- Potwierdziłem. Wszystko zaaranżowaliśmy.
Spotkanie z Jinx i Nikiem, które miało przełamać
lody. Moje przybycie kilka minut pózniej. Zapro­
szenie na kolację. -Westchnął. -Może usiądziemy?
- Nie chcę siadać - warknęła, zdumiona jego
przyznaniem się do wszystkich zarzutów. Sądziła,
że przynajmniej będzie próbował się wypierać.
-%7łądam, żebyś mi wytłumaczył, po co to wszystko.
SPOTKANIE W PARY%7Å‚U 109
- Bo chciałem cię znowu zobaczyć. Ostatnio,
kiedy się widzieliśmy, jasno dałaś do zrozumienia,
że nie życzysz sobie mnie więcej oglądać...
- Z oczywistych powodów! - przypomniała
mu. - To, że Dee ukradła mężczyznę, którego
kochałam, nie znaczy, że muszę odpłacać jej tym
samym.
Rik uśmiechnął się do niej.
- Ona mnie nie kocha i nigdy nie kochała.
Sapphie dobrze to wiedziała. Dee kocha Jero-
me'a, przynajmniej na tyle, na ile pozwala jej egois­
tyczna natura. Ale to nie zmieniało przecież uczuć
Rika do jej młodszej siostry.
- Być może, ale ty ją kochasz, a ona o tym wie.
- Nie odpowiadam za to, co wie Dee albo czego
nie wie. Czy też myśli, że wie - odparł cicho.
Czyżby chciał zasugerować, że...? Pokręciła
głową.
- Nie mam czasu na takie gierki. - Pochyliła się
po torebkę. - Muszę iść.
Nie czuÅ‚a już gniewu, miaÅ‚a raczej ochotÄ™ wybuch­
nąć płaczem.
- Wyjdę z tobą i dopilnuję, żebyś...
- Rik, przestaÅ„ - wykrztusiÅ‚a z opuszczonÄ… gÅ‚o­
wą. - Lubię... Lubię swoje życie takie, jakie jest.
Byłam szczęśliwa! Nie chcę... Nie chcę...
- Sapphie, czy ty pÅ‚aczesz? - Rik lekko pociÄ…g­
nÄ…Å‚ jÄ… za ramiÄ™. - PÅ‚aczesz! Niech to szlag trafi! Nie
chciałem!
110 CAROLE MORTIMER
- No to czego chciałeś? - wybuchnęła. - Po co
zadajesz sobie tyle trudu...
- To nie był żaden trud - zapewnił ją. - Prosiłem
cię o ponowne spotkanie, ale odmówiłaś.
- MiaÅ‚am powody. Nie chciaÅ‚am ciÄ™ wiÄ™cej wi­
dzieć. - Pokiwała głową. - Niezależnie od tego, co
sobie myÅ›lisz, Rik, nie miewam przelotnych roman­
sów. A teraz poważnie muszę już iść. - Zanim
zrobię z siebie totalną idiotkę, dodała w myślach.
Wyszła pośpiesznie z baru, minęła recepcję
i znalazła się przed hotelem, wdychając głęboko
świeże nocne powietrze.
- Sapphie?
Nie miała siły na walkę. Popatrzyła na niego
bezradnie. Rik wziął ją w ramiona i zaczął całować.
Nic się nie zmieniło, uświadomiła sobie Sapphie.
Nadal kochała tego mężczyznę i go pragnęła. Tak
miało być już zawsze.
- Sapphie...-Jęknął wprost w jej usta.-Pragnę
ciÄ™, Sapphie. BÅ‚agam...
- Nie - zdołała jęknąć.
- Przecież i ty mnie pragniesz. Przestań ze mną
walczyć, skarbie...
- Nie jestem twoim skarbem! - wybuchnęła,
usiÅ‚ujÄ…c go odepchnąć. - Rik, puść mnie! Nie rozu­
miesz, że w moim życiu nie ma dla ciebie miejsca?
Powiedziała to specjalnie, żeby go zranić, i chyba
jej słowa odniosły skutek.
- Nie wymyśliłem sobie twoich reakcji - mruk-
SPOTKANIE W PARY%7Å‚U 111
nął. - Ani teraz, ani w Paryżu, ani w Londynie, gdzie
się pożegnaliśmy.
- No właśnie, pożegnaliśmy się, Rik. A co do
moich reakcji -jesteś świetnym kochankiem, więc
dlaczego się dziwisz? Niby czego to ma dowodzić?
- Popatrzyła na niego wyzywająco.
Zmarszczył brwi.
- Czego to ma dowodzić? - powtórzył. - Na
przykład tego, że nie kochasz nikogo o imieniu
Matthew!
Sapphie poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy.
Spoglądała na niego szeroko otwartymi oczami. Nie
mógł zrozumieć, dlaczego na samą wzmiankę
o owym Matthew zareagowała tak gwałtownie.
Odetchnęła głęboko, zbierając siły.
- Bardzo siÄ™ mylisz. Kocham Matthew.
Czuł, że te słowa wbijają mu się w skórę niczym
gwozdzie.
- Jest ostatnią osobą, o której myślę, zanim
zasnę - ciągnęła z emfazą. - I pierwszą, która
przychodzi mi na myÅ›l, kiedy siÄ™ budzÄ™. JeÅ›li cza­
sem czuję się smutna albo zniechęcona, wystarczy,
że pomyślę o uśmiechu Matthew i nic już się nie
wydaje takie straszne. - Bursztynowe oczy patrzyły
na niego ze spokojem. - Czy to nie jest miłość?
Rik zamrugaÅ‚. RzeczywiÅ›cie, jego zdaniem wy­
glądało to na miłość.
A więc za pózno.
Do diabła, znów się spóznił!
112 CAROLE MORTIMER
Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Gdyby teraz
zaczął zwierzać się ze swoich uczuć, traciłby tylko
czas, własny i jej. Miał szansę być z tą kobietą pięć
łat temu i wszystko zawalił. Nic dziwnego, że już
nie była wolna. Uśmiechnął się do niej bez cienia
wesołości.
- To rzeczywiście przypomina miłość.
- Wreszcie się zgodziliśmy w jakiejś sprawie.
A teraz, jeśli pozwolisz, pojadę do domu. - Dala
znak pierwszemu taksówkarzowi w sznurze aut pod
hotelem. - Wracaj na przyjęcie - rzuciła jeszcze
przez ramiÄ™.
Rik stał na chodniku i patrzył na odjeżdżającą
taksówkę, aż zniknęła za zakrętem. Nie mógł się
ruszyć, zresztÄ… nawet nie chciaÅ‚. Dopiero po dÅ‚uż­
szej chwili obróciÅ‚ siÄ™ na piÄ™cie i z rÄ™kami w kiesze­
niach ruszył ku Tamizie. Od dzieciństwa uwielbiał
wpatrywać się w wodę, to go uspokajało.
Po pewnym czasie powlókł się do hotelu, i ku
swojemu wielkiemu niezadowoleniu natknÄ…Å‚ siÄ™ na
Jerome'a Powersa.
- Witaj, Rik - powitał go wesoło mąż Dee.
- Właśnie szukałem waszej czwórki.
- Reszta rozjechała się po domach, a ja właśnie
idę na górę do swojego pokoju - odparł Rik bez
entuzjazmu. Chciał jak najszybciej zostać sam.
- Nie bardzo wyszło ci dziś z Sapphie? - Jerome
uśmiechnął się do niego porozumiewawczo. -Kto raz
się sparzył, ten dmucha na zimne, sam wiesz.
SPOTKANIE W PARY%7Å‚U 113
- Jeśli pozwolisz, nie będę rozmawiał o Sapphie
- powiedział zirytowany brakiem taktu rozmówcy
Rik. - Nie powinieneś przypadkiem wracać do
żony?
Jerome uśmiechnął się jeszcze szerzej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •