[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie idealne, nie posiadające tych wad i nie znające tych różnic, które są przyczyną odwiecz-
nych nieszczęść ludzkości na Ziemi! Patrzę na te dzieci i zdaje mi się, że stary, szlachetny
marzyciel O'Tamor zapomniał, iż potomstwo człowieka będą zawsze składały istoty ludzkie,
noszące w swej piersi zaród tego wszystkiego, co się stało ohydą ziemskich pokoleń. I czy to
nie jest najstraszliwsza ironia, że człowiek wroga swego przenosi sam w sobie nawet na
gwiazdy świecące w niebie?
Dobrze się stało, że Tom nie ma brata. Przynajmniej opózni się nadejście okresu walk
bratobójczych i niewoli, a my tymczasem może pomrzemy i nie będziemy potrzebowali pa-
trzeć na to.
A dziewczątka... Tak mi się zdaje, że dziewczątka te są stworzone na to, aby podlegały.
Nie będą może nawet rozumieć swej krzywdy - szczęśliwe, gdy ich brat, mąż i pan będzie
czasem wobec nich łaskawy... Co do Liii i Róży jestem tego już pewien, Ada zaś zbyt jeszcze
jest mała - ma zaledwie w tej chwili trzy lata, licząc po ziemsku, aby można jakieś prawdopo-
dobne przypuszczenia robić o przyszłym stosunku jej do przyrodniego brata. Spostrzegam
tylko, że go nie kocha tak, jak te starsze. Tom również jest dla niej więcej obojętny.
Zwracanie bacznej uwagi na wzrost i duchowy rozwój tych czworga dzieci stanowi w
ostatnim czasie moją najmilszą, choć smutną rozrywkę. Pod względem fizycznym przystoso-
wały się one znakomicie do warunków księżycowego świata, który dla nas, z Ziemi przyby-
łych, jest ciągle obcy i nieznośny, choć już tyle lat tu żyjemy. Taką rzeczą na przykład, nie-
zmiernie dla nas ciężką, jest regulowanie snu. Podczas długiego dnia prawie tyle samo spać
potrzebujemy, co podczas nocy. Pociąga to za sobą tę niedogodność, że trzecią część czasu,
kiedy słońce stoi na niebie, tracimy na sen, bardzo nieregularny i z tego powodu mało po-
krzepiający, a za to dwie trzecie nocy przesiadujemy bezsennie, nękani zimnem, ciemnością i
gorszą od nich nudą. Dzieci, tu urodzone, śpią we dnie bardzo mało: zaledwie godzinę lub
dwie najwyżej w dwudziestogodzinnych odstępach, ale za to prawie całą noc przesypiają z
małymi przerwami.
W kilkanaście godzin po zachodzie słońca ogarnia je już nieprzezwyciężona senność. Je-
śli się w nocy zbudzą, to na dwie, trzy lub cztery godziny najwyżej, po czym znów zasypiają,
jak u nas na Ziemi susły i świstaki śpią do czasu, kiedy pierwszy lekki obrzask na niebie za-
powiada nadejście dnia.
Znoszą także bez porównania lepiej od nas klimat tutejszy.
Upały nie osłabiają ich do tego stopnia i nie wywołują tego rozdrażnienia ani senności, co
u nas.
Ale najwięcej zastanawia mnie to, że te dzieci i na mróz są znacznie wytrzymalsze niż
my, starsi. Rankiem, gdy natężenie zimna wzmaga się najwięcej, dzieci rozbudzone z długie-
61
go snu wybiegają często na dwór, a nawet oddalają się znacznie, podczas gdy my odważamy
się wyjść tylko w razie ostatecznej konieczności.
Inicjatorem tych wycieczek jest zawsze Tom. Obie starsze dziewczynki wybiegają tylko
za nim, zarówno jak stary Zagraj, wiedzione, zdaje się, nawet takim samym ślepym przywią-
zaniem. Ten pies i te dziewczynki stanowią nieodstępny dwór Toma.
Myślałem początkowo, że dzieci idą się bawić w śniegu, topniejącym rychło po wscho-
dzie słońca, albo używają ślizgawki na brzegu zamarzłego w nocy morza. Ale wkrótce prze-
konałem się, że ta mała drużyna wychodziła tak rano pod przewodnictwem Toma na - polo-
wanie! Dziwna, że myśmy na ten pomysł nie wpadli! Wszystkie tutejsze zwierzęta zasypiają
na noc, zagrzebując się w ziemi dla ochrony przed mrozem.
Tom wyśledził to sam i przy pomocy Zagrają, który węch ma znakomity, wyszukiwał
pod śniegiem kryjówki różnych potworków i zabijał je, nim się obudziły. Mięso tutejszych
zwierzątek lądowych jest wprawdzie, jak już wspomniałem, nie do użycia, ale za to ich skóry
dostarczają nam pięknych i trwałych futerek albo rogowego materiału, wielce podobnego do
szyldkretu. Polowanie podczas dnia przedstawia wielkie trudności, gdyż zwierzęta nauczyły
się już nieufności względem nas i prześladujących je zarówno z nami psów, jakże się więc
zadziwiłem, gdy Tom przyniósł mi pewnego ranka kilkanaście skórek, wśród których parę
było świeżych, a reszta już starannie wyprawionych! Te pochodziły z dawniejszych połowów.
Chłopak widział Jak myśmy skórki, odarte z zabitych zwierząt, czyścili ostrymi muszlami i
wyprawiali solą, zbierającą się obficie nad brzegiem morza, i zrobił to wszystko na swoją
rękę, a wcale nie gorzej od nas!
Już to nie brak mu sprytu. Mając lat ośm znał już dokładnie nasze fabryki i rozumiał cel i
znaczenie każdego urządzenia, przydatność każdego narzędzia i materiału. Ja wziąłem na
siebie obowiązek nauczania go - ale do książek niewiele ma ochoty. Ciekaw jest wszystkiego,
co ma wartość praktyczną, inne rzeczy natomiast mało go obchodzą. Chciałem go nauczyć
geografii ziemskiej, historii tamecznych ludów, obeznać go z przystępnymi dla jego umysłu
arcydziełami wielkich ziemskich pisarzy, ale spostrzegłem bardzo rychło, że to zgoła nie zaj-
muje chłopca, tak ciekawego w innych kierunkach. Zrazu nie przerywałem nauki sądząc, że
zdołam w nim rozbudzić zmysł historyczny i estetyczny, a zaprzestałem usiłowań dopiero
wtedy, gdy mnie raz podczas takiej naukowej pogadanki wprost zapytał:
- Wuju, po co mi ty opowiadasz to wszystko?
Nie wiedziałem, co mu mam odrzec, bo istotnie - po co?- A on pytał znowu: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •