[ Pobierz całość w formacie PDF ]

waliła pięściami. Uderzył ją w podbródek, chwilę potem Ellen łkała, leżąc na podłodze.
Piec wyrzucał z siebie kłęby dymu, jak gdyby i on był zły, że pozbawiono go zdobyczy. Frank przenosił wzrok z jednej na
drugą, kolejno: okrwawione przeciwniczki były okaleczone, ale nie pokonane, zaczynały się powoli podnosić, mamrocząc
przekleństwa.
Przewaga Franka była dla kobiet zaskoczeniem. Nie przewidziały tak skutecznego oporu. Ale Frank wiedział, że to chwilowe.
Były dużo silniejsze, niż normalne kobiety - bo też nie były normalne - wiedział to aż nazbyt dobrze. Diablice domagające się
mięsa śmiertelnika; jakąkolwiek fasadę stworzyły, by to ukryć, nie potrzebowały jej dłużej. Były wcielonym złem,
niezniszczalnym, wiecznym - nie mógł z nimi walczyć. Jedyna szansa tkwiła w ucieczce.
Ruszył w kierunku drzwi, usłyszał jeszcze ich krzyk. Trzasnął drzwiami i uciekał ślepo w noc, wiedząc tylko, że musi biec i
skryć się - i modlić się, żeby go nie znalazły. Szansę miał znikome, ale był przynajmniej wciąż jeszcze panem swego ciała i
duszy.
Dziedziniec był oświetlony światłem padającym z okna, jasny kwadrat ukazał jego oczom... bagno i coś, co wyszło z cienia i
szło do Franka.
Stanął jak wryty, zdjęty przerażeniem. Ciemny kształt poruszał się nisko przy ziemi, na brzuchu - niewątpliwie jakieś zwierzę!
Uszy postawione, ogonem uderzał w ziemię, jakby go witał - ależ to pies, collie!
- Jake! - krzyknął głośno, z nadzieją, ale i niedowierzaniem, i wtedy zobaczył, że to naprawdę owczarek. Nie mógł się mylić -
zwierzę nad lewym okiem miało białą plamkę. To było niemożliwe: widział przecież psa wciąganego przez bagno na Moss!
Cud, po prostu cud - ale nie miał czasu zastanawiać się nad tym. Wystarczyło, że Jake był tutaj żywy. "Och, Boże, jak bardzo
cię potrzebuję, piesku!"
178
Jake zatrzymał się, odwrócił, podbiegł kilka jardów, zaczekał.
Frank rzucił się do biegu. Jedno spojrzenie w tył wystarczyło: drzwi domu były otwarte, ukazywały krwawe twarze Samanty i jej
córek. Zobaczyły go, wrzasnęły przerażająco, w ich krzyku był gniew i żądza krwi. I może głód?
Jake susami poruszał się naprzód, białe plamy na ciele zwierzęcia wskazywały drogę Frankowi. Owczarek biegł, potem
zatrzymywał się i czekał, a gdy Frank zrównał się z nim, znów ruszał naprzód. Podążali dobrze znaną ścieżką, którą prowadzili
zwykle owce, potem zeszli z niej i biegli po trawie, której nie sposób rozpoznać, jako że wszędzie była taka sama. Frank ślepo
poddał się dyktatowi Jake'a, nie wiedział zupełnie, gdzie jest.
Nagle usłyszał dalekie krzyki swych prześladowczyń. Wyły jak polujące wilki, które zwęszyły uciekającą ofiarę, przerażająco
nieludzko. Zdawało mu się, że są daleko, i że zgubił pościg. Potrzebował teraz jakiejś kryjówki, żeby doczekać świtu. Jutro
przypłynie łódz - nagle był tego pewien. Stary przewoznik dobije do zniszczonego nabrzeża, z fajką w stwardniałych ustach i
być może nawet nie pofatyguje się, żeby wyjaśnić spóznienie. Wszedłby na pokład razem z Jake'em od razu po przybiciu łodzi
i natychmiast by odpłynęli. Bez chwili zwłoki wyniesie się stąd i nie wróci nawet po rzeczy. Wyspa Ulver jest domem żyjących
trupów.
Zawiadamianie policji było bezcelowe. Ruth i Janet nie umarły; były martwe od dawna, a "pogrzeb" był tylko mydleniem mu
oczu. Miały wyspę na własność; McBan-non and Brown mogli wystawiać ją na sprzedaż, ale nigdy nikt nie kupi jej naprawdę.
Gdy wróci do Shropshire, będzie musiał zacząć zupełnie od nowa. Był wdzięczny za to, że żyje; poszuka jakiejś pracy z
zakwaterowaniem, na farmie, rzecz jasna.
Nie słyszał już nic prócz bliskiego huku fal - kobiety na pewno zaprzestały pościgu. Nie chciał o nich myśleć, ani o tym, że
mógłby zostać pokrojony na kawałki i zjedzony na obiad.
179
Jake zaszczekał niecierpliwie i podbiegł do niego, po czym znów rzucił się naprzód.
- O.K., facet, tylko złapię oddech. Prowadz i znajdz nam miłą, wygodną kryjówkę, w której można by przeleżeć do rana. Dla
ciebie i dla mnie.
Owczarek biegł. Frank przez chwilę jeszcze widział białą plamę, ale zniknęła nagle. Wokół tylko czarna noc. Frank zrobił krok
naprzód - Jake prawdopodobnie zniknął w jakimś obniżeniu gruntu, może w małej dziurze? A może znalazł właśnie kryjówkę?
- Gdzie jesteś, piesku?
Nagle Frank się potknął, stracił grunt pod nogami, spadał w bezdenną ciemność. Nabierał prędkości, koziołkował, wirował i
obracał się; słyszał fale rozbijające się o skalisty brzeg, czuł lodowato zimny prysznic na nagim ciele.
"Kocioł, o mój Boże!" - zebrał siły i modlił się, żeby koniec był szybki, żeby stracić przytomność, zanim utonie.
Nie zauważył ironii losu'w tych ostatnich sekundach życia. Słyszał znów głos przewoznika: "Ulver nie chce być sprzedana, bo
umarli trzymają ją dla siebie. To, co kiedyś stało się na wyspie powraca, za każdym razem, nie tylko 40 lat temu.
Greenwoodowie nie opuścili wyspy, oni zginęli!"
Greenwoodowie - z nimi było tak samo. Uciekli z łóżka w środku nocy i rzucili się z Kotła.
Frank wpadł w fale i zanurzył się. Zanim stracił świadomość, poczuł, że otarł się o coś miękkiego. Sięgnął, chwycił się mocno.
Wiedział, że to Jake. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •