[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przez chwilę przyglądał się ścianie i belkom, przesuwał światło po
kruszących się warstwach skalnych tak wolno, jakby chciał odczytać
drobny druk. Reba też siÄ™ w nie wpatrywaÅ‚a, lecz dostrzegÅ‚a tylko war­
stwę skalną przypominającą poszarpany ukośny pas, biegnący wzdłuż
Å›ciany. SÄ…siadujÄ…ce z niÄ… warstwy byÅ‚y ciemniejsze, grubsze i z pew­
nością bardziej stabilne.
W końcu Chance odwrócił się do Reby. Czekała, łecz nie odezwał
siÄ™ sÅ‚owem. Poszli dalej do miejsca, gdzie tunel skrÄ™caÅ‚ w lewo, wdra­
pali się ostro pod górę i stanęli przed usypaną z kamieni ścianą.
-143 -
- Wysadzone dynamitem -powiedziaÅ‚ Chance, spoglÄ…dajÄ…c na kan­
ciaste fragmenty skał.
- SkÄ…d wiesz?
Wzruszył ramionami.
- Mam na swoim koncie niejedno wysadzenie. Lecz nie takie jak to.
- Jak co?
- Aby zamknąć wejście do kopalni.
- Co masz na myśli?
Chance pochylił się i podniósł kawałek granitu. Nawet po wielu
dziesiątkach lat przebywania w ciemnościach, widoczne były na nim
ślady porostów.
- To pochodzi z powierzchni ziemi - powiedziaÅ‚ Chance, wskazu­
jąc na porosty. -1 spójrz na kolor samego granitu. Podlegał wpływom
sÅ‚oÅ„ca, deszczu i wiatru. - SpojrzaÅ‚ na odÅ‚amki skaÅ‚ wymieszane z ciem­
nÄ… ziemiÄ…. GdzieÅ› tam byÅ‚o sÅ‚oÅ„ce, tylko z której strony? I jak poru­
szyć te masywne granitowe bryÅ‚y? - Tak blisko i tak cholernie dale­
ko - powiedział i zaklął cicho, a jego zdenerwowanie sprawiło, że Rebę
przebiegł dreszcz. Obrzucił ścianę ostatnim spojrzeniem, odwrócił się
i ruszył z powrotem w kierunku, z którego przyszli, zabierając Rebę
ze sobÄ…. Reba szÅ‚a za nim wolno, czujÄ…c, że z każdym krokiem oddala­
ją się od słońca, które było gdzieś tam, za skalnym rumowiskiem.
- Założę się, że porzucił Cesarzową Chin w 1908 roku, gdy umarła
cesarzowa-wdowa i rynek na różowy turmalin siÄ™ zaÅ‚amaÅ‚ powie­
dział Chance spokojnie, jakby przed chwilą nie wybuchnął złością. -
Chryste, ależ on musiał nienawidzić tej kopalni.
- Kto?
- Człowiek, który wysadził wejście do Cesarzowej Chin i odszedł
stÄ…d.
%7Å‚adne z nich nie odezwaÅ‚o siÄ™już sÅ‚owem, aż do chwili, gdy Chan­
ce zatrzymał się naprzeciw miejsca w ścianie tunelu, które wcześniej
go tak zafrapowało. Zdjął rękawiczki i przebiegł delikatnie palcami
wzdÅ‚uż Å›ciany, tuż nad stemplami. Reba czekaÅ‚a spokojnie, zbyt odrÄ™­
twiała, aby zapytać, co robi. Prawie się załamała na myśl o tym, że
słońce było tak blisko, więc postanowiła przestać to sobie wyobrażać,
lecz skoncentrować się na tym, co robi Chance.
- Chcę coś sprawdzić - powiedział w końcu Chance i odsunął się
od ściany. - Jeśli to nie poskutkuje, zjemy coś i zdecydujemy, czy kopać
przy starym wejściu, czy przy świeżym osuwisku. - Zsunął z ramiema
-144-..
plecak i strzelbę i odłożył je na bok. Oparł łopatę o ścianę i zatrzymał
w ręce kilof. Potem spojrzał na Rebę i uśmiechnął się.
- Jeszcze jeden pocałunek na szczęście? - zapytał i wyciągnął do
niej ręce.
Reba natychmiast padÅ‚a w jego ramiona, spragniona ciepÅ‚a i po­
czucia bezpieczeÅ„stwa, które dawaÅ‚y zawsze jego objÄ™cia. Z wes­
tchnieniem przytuliÅ‚a siÄ™ do niego i poczuÅ‚a, że Chance otaczajÄ… sil­
nymi ramionami. Czuła słony smak jego potu i słodycz jego warg.
Chance pieścił ją z taką delikatnością, że chciała na zawsze pozostać
w jego ramionach.
- Jeśli ten pocałunek przyniesie nam szczęście -powiedział Chance
miÄ™kko i przytuliÅ‚ RebÄ™ do siebie tak mocno, że ledwie mogÅ‚a oddy­
chać -jesteÅ›my już prawie po drugiej strome. - UÅ›cisk jego ramion ze­
lżał. - Stań trzy metry dalej, w głębi tunelu - powiedział i wskazał palcem
na pokruszony granit. - Jeśli stemple nie wytrzymają, nie chciałbym,
aby do butów nasypało ci się piasku - dodał i uśmiechnął się szeroko.
Reba cofnęła się pięć kroków, odwróciła i zaczęła obserwować
Chance'a. Ku jej zdziwieniu, zignorowaÅ‚ ustawione w niewielkich od­
ległościach od siebie pionowe belki i zajął się balami ułożonymi
w zwartym stosie za nimi. Ujął w ręce kilof i zanurzył jego koniec
w jednej z belek, ułożonej poziomo za pionowym rzędem stempli.,
Drewno, choć stare, okazaÅ‚o siÄ™ niezwykle twarde. Zamiast ulec ro­
zerwaniu lub pokruszeniu, jak spodziewała się tego Reba, pozostało
nienaruszone. Chance szarpnÄ…Å‚ gwaÅ‚townie za trzonek kilofa, próbu­
jąc poruszyć belkę. Gruby kloc drewna zadrżał i przesunął się o parę
centymetrów, wznoszÄ…c wokół chmurÄ™ iÅ‚u. Chance szarpnÄ…Å‚ ponow­
nie. Belka przesunęła się nieznacznie. Mięśnie Chance'a napięły się
pod czarną koszulą. Gdy ponownie naparł na trzonek kilofa, koszula
pÄ™kÅ‚a mu wzdÅ‚uż pleców. Belka znowu przechyliÅ‚a siÄ™ do przodu. Chan­
ce poprawił uchwyt na trzonku kilofa i ciągnął raz po raz z całych sił,
aż w końcu udało mu się wyrwać ciężki stempel z miejsca, w którym
spoczywał od dziesięcioleci.
PozostaÅ‚o jeszcze sześć belek, każda z nich tak samo gruba i cięż­
ka jak pierwsza. W pewnej chwili, gdy wydawało się, że jedna z belek,
które usunÄ…Å‚ Chance, zwali mu siÄ™ pod nogi, Reba skoczyÅ‚a i spróbo­
wała usunąć ją z drogi. Ledwie zdołała przesunąć drewno o centymetr.
Belka miaÅ‚a dÅ‚ugość dwóch metrów, grubość dwudziestu paru centy­
metrów i była ciężka jak kamień.
10- Sen zaklęty...
- 145 -
Najlepszą rzeczą, którą mogła zrobić, było podłożenie pod belkę
kamienia, aby w ten sposób zapobiec jej zsuniÄ™ciu siÄ™ pod nogi Chan­
ce^. On nawet tego nie zauważyÅ‚, pochÅ‚oniÄ™ty walkÄ… z upartymi stem­
plami. Ciszę tunelu zakłócał tylko jego przyspieszony oddech. Pod
rozdarciem na koszuli mięśnie lśniły niczym naoliwiony metal.
Reba staÅ‚a i patrzyÅ‚a, zapominajÄ…c o upÅ‚ywie czasu, o strachu, za­
pominajÄ…c o wszystkim oprócz Chance'a. Nie mogÅ‚a oderwać od nie­
go wzroku, zafascynowana tą pierwotną siłą i wytrzymałością.
Gdy Chance zabrał się do przesuwania ostatniej belki, ściana tunelu
zaczęła się osuwać. Uskoczył w bok, pociągając Rebę za sobą. Patrzyli
oboje, jak ił zasypuje pionowe stemple do połowy wysokości.
- Chance -- powiedziaÅ‚a Reba ochryple, czujÄ…c na ciele jego gorÄ…­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •