[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przechodziliśmy obok niego - odśpiewywaliśmy do mikrofonu jakiś kawałek w takt melodii,
jaką akurat grał. Przypominały się nam dawne, dobre czasy. Wydawałoby się, że w tym roz-
śpiewanym domu pod numerem 204 jesteśmy tak zabezpieczeni przed złem tego świata, jakby
chroniła nas gruba warstwa gazy, której używałem do opatrunków. Wiedziałem jednak, że
prawda jest inna - żyjemy, kochamy i umieramy bez siatki zabezpieczającej. Czasem nie mamy
kiedy nawet opatrzyć naszych ran. %7łycie wymaga od nas wszystkich bohaterstwa.
- Hej, banda! - Dee Dee klasnęła w dłonie, aby zwrócić naszą uwagę. - Musimy już zacząć robić
świece, żeby zdążyły wyschnąć.
Stłoczyliśmy się więc w drzwiach jej pracowni, sącząc piwo lub wino i podjadając kanapki oraz
inne przekąski rozłożone na talerzach. Przyglądałem się z bliska Dee Dee, jak zapalała gaz pod
tyglem. Dziwne, ale nawet mnie to trochę zainteresowało. Wosk w tyglu rozgrzał się, stopił i
zaczął wrzeć, wzdymając się w bąbelki. Odsunąłem się na bok, aby przepuścić Vickie, Lidię i
Dianę Morneault, które na mnie napierały. Byłem ciekaw, co teraz nastąpi, gdyż, prawdę
mówiąc, nigdy nie widziałem, jak się robi świece. Wyobrażałem sobie, że wyrastają na
 świecowych drzewach" w Kentucky! Rozejrzałem się po pokoju, który był cały zastawiony
półkami, a na nich pełno świec owiniętych w miękką bibułkę. Domyśliłem się, że są one
przeznaczone na sprzedaż. Zauważyłem także
gwozdzie powbijane w ściany i zastanawiałem się, jakim wymyślnym torturom poddaje się wosk
przy ich użyciu.
Ross wionął mi w ucho zapachem dymu papierosowego- Zupełnie jak z filmu z Vincentem Price
- szepnął. Kiedy wosk całkiem się roztopił - Dee Dee skinęła na mnie i Skauta, abyśmy podeszli
bliżej. Następnie wręczyła nam długi, biały knot.
- Trzymajcie obaj za środek - poleciła. - W ten sposób każdy z was będzie zanurzał w wosku
jeden koniec. Tego rodzaju świece robi się po dwie naraz.
Razem ze Skautem ujęliśmy więc w dłonie środek knota i pod okiem Dee Dee ostrożnie
zanurzyliśmy jego końce w gorącym wosku.
- Dobrze - triumfowała. - Teraz wyciągnijcie i poczekajcie trzy minuty. Widzicie? To jest
właśnie pierwsza warstwa.
Następnie pouczyła nas, abyśmy powtarzali tę czynność, dopóki nie nałoży się tyle warstw, żeby
świece osiągnęły pożądaną grubość.
- A co teraz? - spytałem, zastanawiając się, czy będziemy musieli trzymać je przez cały czas, aż
do wyschnięcia. Wcale mnie to nie bawiło.
- Trzeba je rozdzielić - podpowiedziała Dee Dee. -O, tak.
Powiesiła swoje dwie świece, złączone wspólnym knotem, na dwóch gwozdziach, aby się nie
stykały.
- Muszą tak wisieć, dopóki nie wyschną - dodała.
Następnie przyszła kolej na Lidię, aby wraz ze Skautem zrobili swoją parę świec. Lidia
ukończyła kurs, więc dobrze wiedziała, co ma robić. Nigdy nie przypuszczałem, że mógłbym być
dumny z tego, iż moja żona potrafi robić świece - ale jednak byłem. Z zawodową biegłością
nakładali ze Skautem jedną warstwę po drugiej, aż
otrzymali parę prawdziwie artystycznie wykonanych świec. Powiesili je obok pierwszej pary,
aby wyschły.
- Musimy poczekać godzinę, aż całkiem stwardnieją - zarządziła Dee Dee.
Goście przenieśli się więc do kuchni, a stamtąd do salonu. Jasne, że weterani zespołu Kąty Ostre
nie mogli odmówić prośbom zebranych o zaśpiewanie piosenki. Zgodziliśmy się na to, choć nie
ćwiczyliśmy razem od niepamiętnych czasów. Dee Dee i ja zasiedliśmy po obu stronach Rossa i
wykonaliśmy, jak mogliśmy najlepiej, utwór zawczasu wybrany przez Dee Dee - jeden z jej
ulubionych.
- Na Ue znam Dee Dee, to jest to coś z repertuaru ABBY lub Vana Morrisona - odezwała się
Diana Morne-ault, członkini miejscowego zespołu Hi-Fi. Dobrze zgadła, gdyż Kąty Ostre
należały w latach siedemdziesiątych do najwierniejszych miłośników Vana Morrisona. Gdybym
za każde śpiewanie  Dziewczyny o brązowych oczach" lub słuchanie jej w radio dostawał centa,
- byłbym dziś bogatym człowiekiem i mógłbym zamknąć lecznicę nawet zaraz. Zanim jednak
przystąpiliśmy do wykonywania piosenki - chciałem najpierw powiedzieć parę słów.
- Zaśpiewamy teraz dla Briana, gdziekolwiek teraz jest - zapowiedziałem. Dee Dee i Ross z
aprobatą pokiwali głowami, gdyż Brian LeBlanc był czwartym członkiem naszego zespołu,
dopóki nie wyprowadził się z Fort Kent. Potem jednak ten wiecznie uśmiechnięty,
dwudziestosiedmioletni chłopak zginął w wypadku samochodowym spowodowanym przez
pijanego kierowcę na czerwonym świede. Zasłużył więc, abyśmy zadedykowali mu piosenkę.
Zpiewaliśmy drżącymi głosami, ale i tak poczuliśmy się przeniesieni w tamte czasy. Szkoda, że
Brian nie mógł być teraz z nami i akompaniować nam na perkusji. Cóż, zdawaliśmy sobie
sprawę, że już nigdy nie wróci.
 Kiedy przyszliśmy na świat
Jeszcze się nie zrodził wiatr -
Na pokładzie tak śpiewali marynarze.
Wiatr poganiał naszą łódz,
Aż zaczęła fale pruć
I uniosła wszystkich nas w krainę marzeń!"
To brzmiało całkiem niezle! Nasuwało myśl o nieśmiertelności, jakbym czuł fizyczną obecność
Briana wśród nas i słyszał rytm wybijany na jego perkusji. Dee Dee i Ross też chyba odczuwali
to samo, bo kiedy odruchowo obejrzałem się za siebie - Ross mrugnął porozumiewawczo, a Dee
Dee się uśmiechnęła. Oni też zrozumieli aluzję do starego, poczciwego Briana, którego dusza
uleciała w krainę marzeń. Chciałbym, żeby ta noc mogła trwać wiecznie, ale wiedziałem, że to
niemożliwe, bo karty zostały już rozdane inaczej. Wkrótce tylko Ross i ja śpiewaliśmy drugą
zwrotkę:
 Nawet kiedy zadmie róg,
Przestrach mnie nie zwali z nóg,
Bo wiem dobrze, że do domu wracać muszę.
Jak za dawnych, dobrych lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •