[ Pobierz całość w formacie PDF ]
McBride trochę się uspokoił.
- Jeśli pan pamięta - dodał Jurij - głosowałem przeciwko angażowaniu profesora Polka.
McBride opadł na fotel.
- Naprawdę sądziłem, że Archibald będzie bardziej ugodowy, szczególnie że pierwszy
zapoznał się z projektem. W końcu to była jakby kontynuacja jego dotychczasowej pracy. Ale
biorąc pod uwagę, jakie stanowił zagrożenie, nie było innego wyjścia, tylko...
McBride się zasmucił.
Polk był bardzo blisko jądra projektu badawczego. Bliżej, niż McBride zdawał sobie sprawę.
Dlatego istniały tylko dwie możliwości: albo go przyjąć do zespołu, albo wyeliminować.
Rekrutacja się nie powiodła... i następstwa były tragiczne.
Zaproszony do Warren Polk uciekł stamtąd z cennym przedmiotem. Nie mieli innego
wyjścia, jak tylko podjąć ostateczne działania.
- Przykro mi z powodu Archibalda - wyznał Jurij.
I tak naprawdę było. Zmierć Polka, tragiczna konieczność, stanowiła znaczącą stratę dla
nauki. Profesor osiągnął bardzo wiele, zbliżył się nawet do ujawnienia tego, co Rosjanie trzymali
w tajemnicy przed Amerykanami. Obydwie strony nie doceniły bystrości i zdolności Polka.
Zarówno przed jego porwaniem, jak i pózniej.
- W związku z zaginioną dziewczynką... - ciągnął Jurij.
- Domyślam się, że jest ona jednym z naszych obiektów Omega? - przerwał mu McBride.
Jurij skinął głową.
- Testy wykazały dziewięćdziesięciosiedmioprocentową skuteczność. Ona jest kluczowa dla
powodzenia naszego przedsięwzięcia. Naszej wspólnej pracy. Boję się, że Mapplethorpe nie
rozumie delikatnej równowagi, którą należy utrzymać, by obiekt Omega przeżył i prawidłowo
funkcjonował. McBride podrapał się po nosie.
- Gdy z nim rozmawiałem, nawet zasugerował, że może powinniśmy przejąć tę dziewczynkę.
- Podejrzewałem, że mógłby być do tego zdolny. Otworzyły się drzwi za plecami Jurija.
Usłyszał, że doktor Chen wita się z kimś formalnie.
Jurij odwrócił się i zaszokowany rozpoznał Mapplethorpe'a. Widok jego obwisłej twarzy nie
sprawił mu przyjemności. Jurija przeszedł dreszcz. Miał złe przeczucie.
McBride wstał z krzesła.
- John, właśnie o tobie rozmawialiśmy. Czy twojemu zespołowi udało się odzyskać utraconą
czaszkę ze stalową kostką?
- Nie. Choć przeszukaliśmy obydwa muzea.
- To przykre. - McBride zmarszczył czoło. - A jakieś wiadomości o dziewczynce?
- Helikoptery przeczesują każdy kwartał miasta, od zoo w kierunku granic. Nie mamy też
żadnych sygnałów z urządzenia śledzącego.
Jurij skupił się na ostatniej informacji.
- Zledzące... jakie urządzenie śledzące?
McBride obszedł biurko. Wyciągnął w stronę Jurija zaciśniętą pięść, rozwarł palce, a na
wewnętrznej części jego dłoni leżał przedmiot niewiele większy od główki od szpilki.
Jurij musiał się pochylić, by go w ogóle zobaczyć.
- Cud nanotechnologii - oświadczył McBride. - Pasywny mikroprzekaznik o osłabionym
działaniu pulsacyjnym zatopiony w sterylnym polimerze. Podczas mojej ostatniej wizyty w
Warren kazałem wstrzyknąć je wszystkim dzieciom.
Jurij nie wiedział nic o takich środkach zapobiegawczych, ale przecież nie musiał wiedzieć
wszystkiego.
- Czy Sawina wyraziła na to zgodę? - Spojrzał na McBride'a. Ten tylko podniósł brew, jakby
chciał powiedzieć: Przecież jesteś bystrzejszy, niż udajesz, doktorze Rajew.
Jurij zdał sobie sprawę, że Amerykanin musiałby odpowiedzieć, że Sawina o niczym nie
wiedziała. To McBride zrobił dzieciom zastrzyki, w tajemnicy, nikogo o tym nie informując.
Miał wolny dostęp do dzieci, choć zawsze był nadzorowany. Jurij skupił wzrok na przekazniku -
był wystarczająco mały, by podać go dzieciom na sto różnych sposobów.
Po co McBride miałby to robić?
Mózg Jurija szybko przeanalizował wszystkie możliwe konsekwencje. McBride umieścił
przekazniki w ciele wszystkich dzieci. Po zaimplantowaniu dzieci wystarczyło zrealizować jakiś
scenariusz ucieczki zakładający, że jedno lub kilka dzieci opuści gniazdo.
Jurij przywołał w wyobrazni twarz Archibalda Polka. Gdy zrozumiał, co się stało, poczuł się,
jakby dostał cios w splot słoneczny.
- To od samego początku była zmowa - wyrzucił z siebie Jurij. - Ucieczka Polka...
- Brawo. - McBride się uśmiechnął.
Jurij został wystrychnięty na dudka. Spojrzał na McBride'a.
- Pan był w Warren, gdy Archibald uciekł. To pan pomógł mu uciec.
- Musieliśmy znalezć jakiś sposób, by pozwolić jednemu z obiektów Omega wydostać się na
wolność - przyznał McBride.
- Pan wykorzystał Polka jak przynętę. Swojego kolegę i przyjaciela.
- Niestety, to było konieczne.
- Czy Archibald wiedział, że... jest wykorzystywany? McBride wydał z siebie bolesne
westchnienie.
- Myślę, że mógł coś podejrzewać... choć i tak nie miał wielkiego wyboru. Umrzeć lub rzucić
wam wyzwanie. Trzeba być patriotą, czy to się komuś podoba, czy nie. Muszę przyznać, że
dobrze się spisał. Prawie mu się udało.
- To wszystko tylko po to, żeby porwać jedno dziecko? McBride podrapał się w nos.
- Podejrzewaliśmy, że wy, Rosjanie, coś ukrywacie. A nie jest tak?
Jurijowi nie drgnął żaden mięsień twarzy. McBride nie mylił się, ale nie miał najmniejszego
pojęcia, jak wiele Rosjanie ukrywają.
- Wykorzystamy dziecko - ciągnął - by rozpocząć własny program w Stanach Zjednoczonych.
Dokładnie dowiemy się, co z nim zrobiliście. Pomimo naszych usilnych starań wasza strona nie
kwapiła się ze składaniem nam pełnych sprawozdań. Od samego początku ukrywaliście przed
nami kluczowe informacje.
Tak było - i ukrywaliśmy nie tylko informacje naukowe, ale także plany na przyszłość.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]