[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kanapkę tak mocno, że omal nie rozpadła mu się w palcach. Teraz
brała odwet za wszystkie pytania, które zadawał jej wcześniej.
- Nie.
- Po prostu nie byłeś z nimi blisko? Josh powiedział, że nie
widzieliście się od dobrych paru lat. Rozumiem, że każdy poszedł
swoją drogą, ma własne życie i tak dalej. Jeśli do tego jeszcze
ukryłeś się gdzieś w górach...
Odłożył kanapkę na talerz.
- Posłuchaj, moi rodzice nie żyją, okey? Po ich śmierci rozd-
zielono nas i długo się nie widzieliśmy. Popatrzył na niedojedzone
kanapki na swoim talerzu. Do reszty stracił apetyt. Allie zapytała
spokojnie:
- Ilu was było?
Marzył tylko, aby wstać i odejść stąd. A jednak został i
patrzył jej prosto w oczy. Nie było w nich złośliwości. Nie
próbowała się na nim odegrać. Po prostu bardzo chciała wiedzieć.
- Pięciu - odparł. - Pięciu chłopaków.
- Którym w kolejności jesteś?
- Najstarszym.
- Oczywiście. Jak udało ci się ich odnalezć? Pytająco uniósł
brew. Dobrze udała zmieszanie.
- Przecież zajmujesz się zawodowo odszukiwaniem ludzi.
Odchrząknął niezręcznie i sięgnął po resztkę kanapki. Musiał
czymś zająć ręce.
- Tak. Ludzi, którzy nie chcą być odnalezieni.
- Josh wydawał się uszczęśliwiony twoim widokiem.
- Josh lubi wszystkich, jak sama widzisz.
- Ale pozostali nie?
- Paru jasno dało do zrozumienia, że nie chcą być dopisani do
rodzinnego drzewa. O jednym w ogóle nic nie wiem.
Paru. Jeden. Mówił o nich jak o przypadkowych znajomych,
nie jak o rodzonych braciach.
- I wtedy odszedłeś na emeryturę.
- Nie rozumiem...
- Nikt cię nie szukał.
Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. W tamtym czasie
zadecydował po prostu zbieg rozmaitych okoliczności. Zmierć
Jeda. Chłodna reakcja pozostałych braci. Miał tylko poczucie, że
nie chce więcej się starać. Nie wiedział, co jeszcze może zrobić,
nie miał ochoty dalej ścigać ludzi. Ludzi, którzy nie chcieli być
odnalezieni.
Ale dociekliwa baba! Widziała za dużo. Miał wrażenie, że
potrafi przejrzeć go na wylot. I teraz też patrzyła na niego wnikli-
wie.
- Tak mi przykro.
Wzruszył zdrowym ramieniem. Nie chciał jej współczucia. To
było najgorsze.
- Niepotrzebnie. Powinienem się tego spodziewać. Nie
widzieliśmy się od ponad ćwierć wieku. Oni mają swoje rodziny i
swoje życie. Nie jestem im potrzebny.
- Ale masz Josha.
- Też lepiej mu beze mnie.
- Jak możesz tak mówić? Pokazał gestem fotografie na
ścianie.
- Jak sama powiedziałaś, trudno sobie wyobrazić, że mógłbym
się w to wpasować. Z satysfakcją zobaczył, jak się czerwieni.
- Nie wiedziałam, co jest naprawdę grane.
- Poznałaś Josha. Widziałaś te wszystkie zdjęcia jego
uśmiechniętych krewnych i przybranych rodziców. Czy naprawdę
wyobrażasz sobie, że mógłbym zasiąść z nimi w weekend do ob-
iadu? -Brzydził go zgorzkniały ton własnego głosu; drażniło
współczucie widoczne w jej wzroku.
- Jeśli byliby tacy jak Josh, z pewnością chętnie widzieliby cię
przy swoim stole.
- Mylisz się. Nie mam ochoty na dorabianą rodzinkę...
- Nie mówi tak!
Urwał, zastopowany gniewnym tonem jej głosu. Gniew gorzał
w jej oczach; cała się trzęsła.
- Nie wymagaj, żebym przyjęła na wiarę, że rodzony brat nic
dla ciebie nie znaczy. Ja też wiem swoje. Wiem, jak to jest stracić
brata. Dałabym wszystko, żeby Jimmy znów był ze mną. Więc nie
udawaj, że Josh nic dla ciebie nie znaczy. Nie oszukasz mnie.
Nie mógł pokazać po sobie wstydu, jaki wywołały w nim jej
słowa.
- Masz rację. Znaczy bardzo wiele. Ale pewnych rzeczy nie
da się zmienić. Ty też powinnaś o tym wiedzieć.
Udało mu się ją zranić. Widział to. Skuliła się, jakby ją
uderzył i uciekła spojrzeniem w bok, znów skupiając się na foto-
grafiach. Ross wstał niespodziewanie.
- Muszę zadzwonić. - Reggie powinien już coś mieć dla nie-
go. Potrzebował informacji; potrzebował raz na zawsze
wyrugować tę kobietę ze swojego życia.
Milczała, kiedy wychodził z kuchni.
Zdjął słuchawkę bezprzewodowego telefonu ze ściany i
przeszedł do holu, uważając, czy Allie nie rusza się z salonu.
Reggie odebrał po trzecim sygnale.
- Masz coś dla mnie?
- Ach, to ty. Kurczę, faktycznie nie żartowałeś, kiedy
powiedziałeś mi, że wdepnąłeś w coś poważnego! Media w kółko
o tym gadają. Taylora znaleziono martwego na jakimś parkingu w
Pensylwanii.
- No, wiem.
- Zabiłeś go?
- Naprawdę musisz mnie o to pytać?
- Dobra, to nie w twoim stylu, prawda? Więc kto?
- Powiem ci, jak tylko sam będę wiedział. Co masz dla mnie?
- A co chcesz najpierw?
- Allie Freeman - powiedział Ross, mając nadzieję, że wresz-
cie dogrzebie się do tajemnic, które przed nim ukrywała.
Słyszał, jak Reggie szeleści papierami na biurku.
- Przez prawie trzy lata pracowała dla korporacji Chastaina.
Wystarczająco długi czas, aby wykryć różne ukryte sprawki fir-
my.
- Niech zgadnę. Zaginęła bez wieści.
- Lepiej. Dokładnie wiem, gdzie aktualnie przebywa. Coś w
tonie Reggie'ego uruchomiło w głowie Rossa dzwonek alarmowy.
- Gdzie jest?
- W grobie, pochowana na cmentarzu St. Augustine w
Queens. Dziwne, lecz ta wiadomość nie całkiem go zaskoczyła.
- Co się stało?
- Znaleziono jej ciało w East River w parę tygodni po tym, jak
ten twój Chastain został aresztowany za zabójstwo Mulroney.
Gliny usiłowały powiązać ten fakt ze śmiercią Mulroney, lecz bez
rezultatów. Ross nie zdziwił się. Zwykle tak było. Allie Freeman
nie żyła. Kto w takim razie przed chwilą siedział w kuchni Josha,
naprzeciw niego przy stole? Niemiły dreszcz przebiegł mu wzdłuż
krzyża.
- Powiedz mi o Kathleen Mulroney.
- Pracowała w sekretariacie Chastaina. Nikt ważny, naprawdę.
- Dlaczego w takim razie ją zabił?
- W komputerach sprawdzono, że zostawała w firmie do
pózna po godzinach i zginęła, bo natrafiła na ukryte pliki. Nie
wiadomo, co w nich było. Wkrótce po zabójstwie Chastain wszedł
do systemu i osobiście skasował albo przegrał to wszystko, co
dawałoby podstawy do oskarżenia go. Glinom nadal nie udało się
ich odnalezć - podsumował zgryzliwie Reggie. - Amatorszczyzna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]