[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nigdy w życiu niczego nie mówiłem poważniej.
Nie wiem, w co grasz, Louis. Samantha czuła się zupełnie zagubiona.
Ale na wszelki wypadek wyjaśniam, że ja byłam już trzy razy mężatką. Nigdy
więcej nie zamierzam brać ślubu.
Nie możesz robić z góry takich założeń. Nigdy nie mów nigdy.
A ty nie mów mi, co mogę, a czego nie mogę robić wybuchnęła.
Zostaw mnie teraz samą, proszę. Potrzebuję spokoju.
110
R
L
T
Liczyła, że będzie miał tyle przyzwoitości, żeby spełnić jej prośbę.
Najlepiej, jeśli wyjdzie tą samą drogą, którą przyszedł, zanim wywęszą go psy.
Nie. Louis rozwiał jej nadzieje, mocniej obejmując ją w talii. Ty już
zbyt długo byłaś sama. Teraz potrzebujesz być ze mną. Kocham cię, Sam.
Jego słowa wybrzmiały głośno i wyraznie w przerazliwej ciszy jej myśli.
Jej ciało przeszył gwałtowny, lodowaty dreszcz lęku. Sytuacja wymknęła jej się
spod kontroli. Sprawy zaszły stanowczo za daleko.
Nie możesz mnie kochać.
Nie zwykłem od nikogo przyjmować rozkazów. W jego tygrysich
oczach błysnęło wyzwanie.
Sytuacja jest zbyt skomplikowana.
Cóż skomplikowanego może być w miłości? Przesunął opuszką kciuka
po jej wargach, ścierając z nich kropelki wody. Kochasz mnie, Sam?
Odpowiedz była jedna: tak. Kochała go. Jeśli miała słuchać swojego serca...
jeśli miała wypuścić się na niebezpieczną, nieznaną drogę... powinna powiedzieć
mu prawdę. Ogromnym wysiłkiem woli kazała sobie pogrzebać tę prawdę,
przywalić ją ciężarem wszystkich spoczywających na niej obowiązków. W jej
życiu nie było miejsca na samolubne wybory.
Nie powiedziała stanowczo.
Nie wierzę ci. Louis zmrużył oczy.
Uciekając przed jego spojrzeniem, odwróciła się i okryła ramiona
ręcznikiem.
Nie możemy się pobrać wyrzuciła z siebie.
To jakiś niedorzeczny pomysł! Przecież ledwo się znamy. Nie mówiąc o
tym, że jesteś moim pasierbem!
Nie możemy się pobrać, to trudno. Wobec tego będziemy żyli w grzechu
oświadczył, niezrażony.
111
R
L
T
Zacisnęła powieki i wzięła głęboki oddech, żeby stłumić narastający gdzieś
w głębi niej kolejny wybuch histerycznego śmiechu.
Dzieci Tarranta są moimi dziećmi powiedziała poważnie, posyłając mu
najbardziej zdecydowane spojrzenie, na jakie było ją stać. To, co się między
nami wydarzyło, jest wysoce niewłaściwe. Odtąd zrobię wszystko, żeby
traktować cię tak, jak powinnam, czyli jak syna.
Nie można mieć dzieci starszych od siebie;
Louis popatrzył na nią osłupiały.
A właśnie, że można.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu.
Przykro mi to powiedzieć, Sam, ale chyba cierpisz na urojenia. To, co
mówisz, nie ma najmniejszego sensu.
Zostaw mnie i moje urojenia w spokoju! Dobrze mi z nimi.
Nie. Nie pozwolę ci zniszczyć sobie życia. Sam, jesteś stworzona na
matkę. I nie myślę tu o roli dobrej wróżki, jaką spełniasz wobec osób, które
osiągnęły pełnoletniość kilkanaście lat wcześniej, zanim związałaś się z ich
ojcem. Myślę o radości, jaką przeżyjesz, gdy po raz pierwszy przytulisz swoje
nowo narodzone dziecko do piersi. O nieprzespanych nocach, gdy szkrab będzie
ząbkował, i o wszystkich eleganckich kolacjach, które cię ominą, bo twój
czterolatek dostanie gorączki. Chcę z tobą założyć prawdziwą rodzinę.
Właściwie to już nie mogę się doczekać...
Samantha potrząsnęła powoli głową, jakby w nadziei, że ten gest znieczuli
nagły, nieznośny ból rozrywający jej pierś. Słowa Louisa otworzyły starą ranę.
Już dawno straciła nadzieję, że będzie miała dzieci. I prawie przyzwyczaiła się
do ćmiącego, uporczywego uczucia żalu, który ogarniał ją za każdym razem, gdy
myślała o tym, ile w życiu straciła.
112
R
L
T
Nie wiedziała, co odpowiedzieć Louisowi. Nagle poczuła się bezradna i
zagubiona. Nie powinna była pozwolić, by tak bardzo się do niej zbliżył.
Sprawiał, że stawała się igraszką własnych emocji.
W ciszy, jaka między nimi zapadła, dobiegające z korytarza pospieszne
kroki wybrzmiały niczym seria z karabinu maszynowego.
Samantha? Louis? rozległ się zza drzwi zdyszany szept Fiony.
Właśnie przyjechali Dominic i Amado. Próbują rozpędzić reporterów. Za parę
minut tu będą.
O Boże! Samantha złapała się za głowę. Ten gest sprawił, że ręcznik
okrywający jej ciało opadł na ziemię. Musimy natychmiast coś ze sobą zrobić!
Przecież jesteśmy nadzy!
Ja w ogóle nic nie słyszałam! dobiegł ich chichot Fiony.
Louis spojrzał bezradnie na swoje brudne, podarte ubranie.
Ponieważ raczej nie będzie mi do twarzy w twoich ciuszkach, muszę
chyba włożyć to.
Nie, poczekaj. Chwyciła go za rękę i pociągnęła do garderoby. Tutaj
są rzeczy Tarranta. Nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Wybierz sobie jakieś.
Sama szybko splotła włosy w ciasny warkocz. Na makijaż nie było czasu,
bluzka i spódnica, które miała na sobie wcześniej, nie nadawały się do włożenia.
Założę się, że w zwykłych dżinsach wyglądałabyś bosko".
Dlaczego właśnie teraz przypomniały jej się słowa Louisa? Nie wiedziała i
nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Sięgnęła po jedyne dżinsy, jakie miała
w szafie prezent od Fiony. Wcisnęła się w nie, mimowolnie zauważając, że
dopasowany krój bardzo jej odpowiada. Na górę włożyła gładki czarny golf i
boso wypadła z pokoju.
113
R
L
T
Dominic i Amado właśnie weszli do holu. Za oknami wciąż nie milkła
wrzawa podnoszona przez reporterów podekscytowanych pojawieniem się
synów Tarranta Hardcastle'a.
Samantho! Dominic ruszył ku niej, kiedy tylko zbiegła do holu, i ujął ją
za ręce. W jego spojrzeniu była troska. Wiem, że czujesz się zaszczuta przez te
hieny, ale teraz, kiedy tu jesteśmy, nic ci nie grozi. Zaraz wyjdziemy razem przed
dom i oświadczysz publicznie, że wszystko, co napisano w tym szmatławcu, to
wierutne kłamstwa. Jeśli ci bezczelni dziennikarze myślą, że mogą bezkarnie
szkalować dobre imię uczciwych ludzi, pokazując spreparowany fotomontaż, to
się mylą.
Właśnie. Amado groznie błysnął oczami.
Powiedz im prosto w oczy, że nie zrobiłaś nic z tego, o co cię pomawiają.
I że dziś jeszcze pozwiesz do sądu pismo, które opublikowało kłamliwe plotki na
twój temat.
Nie mogę oświadczyć, że to kłamliwe plotki usłyszała swój własny
głos.
Dlaczego? Dominic zmarszczył brwi. Co masz na myśli, Samantho?
Była tylko częściowo świadoma ciszy, jaka zaległa w holu. Walczyła o to,
żeby wydobyć z siebie głos, ale usta i krtań miała porażone nagłym paraliżem.
Nigdy nie uda jej się powiedzieć głośno, że...
To zdjęcie nie było fotomontażem.
To niemożliwe. Dominic pobladł gwałtownie i cofnął się o krok,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]