[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmierci nie obeszliby się z nią lepiej niż on sam. Wymierzyła mu tylko silny cios kolbą między oczy,
który to cios z miejsca powalił go nieprzytomnego na ziemię.
Na razie była wolna od jego brutalnej przemocy. Posłyszała znowu jednak szmer, który zwrócił
przedtem uwagę Rokowa. Lękając się, że to ktoś ze służby i że czyn jej zostanie wykryty, podbiegła
do lampy i zgasiła ją szybko, pogrążając namiot w ciemnościach.
Jęła się teraz zastanawiać nad swoim położeniem. Otoczona była wrogami w samym obozie, poza
którego bomą była dżungla, zaludniona dzikimi zwierzętami oraz gorszymi jeszcze okrutnymi
szczepami czarnych wojowników.
Nie było wiele nadziei, aby mogła przeżyć czyhające na nią zewsząd niebezpieczeństwa,
świadomość jednakże, iż wyszła dotychczas z tylu ciężkich przejść bez szwanku oraz że gdzieś
daleko mała dziecina kwili za nią z tęsknotą, dodała jej odwagi i postanowiła uczynić wysiłek, aby
dokonać na pozór niemożliwej rzeczy: przejść przez tę krainę grozy i dojść do morza, tam zaś
doczekać się ratunku.
Namiot Rokowa stał w samym środku obozu, otoczony namiotami jego drużyny i czarnych safari
(przewodników). Przejść tamtędy i wyjść przez wrota bomy było przedsięwzięciem niemożliwym do
wykonania, łatwo bowiem mogła być przyłapana i uwięziona na nowo.
Ostrożnie tedy wróciła do zemdlonego Rokowa i wyciągnąwszy mu długi kordelas myśliwski zza
pasa, ostrzem wykroiła otwór w głębi namiotu, przez który wysunęła się ostrożnie.
Teraz, stąpając na palcach, doszła do kolczastego ogrodzenia; w ciemnościach rozbrzmiewał ryk
lwów, śmiech hien i tysiączne odgłosy nocnego życia dżungli.
Przez chwilę zawahała się, drżąc od stóp do głowy. Myśl o tych okrutnych drapieżnikach, których
lada chwila mogła stać się pastwą, napełniała ją trwogą.
Po chwili jednak, podnosząc dumnie głowę, chwyciła za kolczaste zapory bomy i po pewnym
wysiłku zdołała wyłamać otwory, przez które wysunęła się na wolność. Delikatne jej ręce krwawiły
od kolców, nie zważała jednak na to i stanąwszy poza bomą, odetchnęła z ulgą.
Poza sobą zostawiła los gorszy od śmierci, który ją czekał z rąk okrutnych ludzi. Przed sobą
widziała śmierć, ale śmierć ta nie kładła piętna na jej kobiecą cześć. Bez żalu zatem opuściła obóz,
chwilę potem zaś zniknęła w ciemnościach ponurej dżungli.
ROZDZIAA XIV
SAMOTNA W D%7łUNGLI
Tambudża, prowadząc małpiego Tarzana w stronę obozu Rosjanina, poruszała się bardzo wolno,
była bowiem już stara i gnębił ją srodze reumatyzm.
Gońcy zatem, wysłani przez Mganwazama, aby zawiadomić Rokowa, że biały olbrzym znajduje
się w jego wiosce i że będzie zarżnięty tej nocy, dobiegli do obozu białych, zanim Tarzan i jego
przewodniczka przebyli połowę drogi.
Gońcy zastali wielkie zamieszanie w obozie białego człowieka. Rokowa znalezli jego ludzie
tegoż ranka, ogłuszonego i zakrwawionego w namiocie. Skoro przyszedł do siebie, stwierdził
ucieczkę Janiny Clayton, wściekłość jego nie miała granic.
Biegał po obozie z fuzją, mierząc do krajowców, którzy w nocy trzymali straż, aby zemścić się na
nich za brak ich czujności, jego biali towarzysze jednak, świadomi tego, że położenie ich stawało się
coraz gorsze, wobec ciągłej dezercji ze strony dzikich, zrażonych okrucieństwami Rokowa, rozbroili
naczelnika, uniemożliwiając mu jego zamiary.
Zaledwie tedy posłowie Mganwazama udzielili białym tych ważnych wiadomości i Rokow
przygotowywał się do udania się z nimi do wioski, nadbiegli inni gońcy, dysząc ze zmęczenia i
oznajmiając, że biały olbrzym wydostał się z mocy Mganwazama i wyruszył w drogę, zapewne aby
wywrzeć zemstę na swoich wrogach.
Straszliwy zamęt zapanował w obozie Rokowa. Czarni zostali porażeni trwogą na myśl, że biały
olbrzym, którego orszak składa się z małp i panter, znajduje się niedaleko stąd.
Wszyscy, razem z gońcami Mganwazama, czmychnęli czym prędzej, nie omieszkując zabrać ze
sobą wszystkich cenniejszych przedmiotów i zapasów.
I tak Rokow z siedmioma towarzyszami zostali okradzeni i porzuceni wśród dzikiej puszczy.
Rosjanin, wedle swego zwyczaju, zwrócił się z gniewnymi wymówkami do swych towarzyszy,
przypisując im winę nieszczęść, które go spotkały, majtkowie jednak nie byli bynajmniej usposobieni
do znoszenia jego humorów i obelg, jeden z nich wycelował do niego z rewolweru i, chociaż chybił,
czyn ten tak przeraził Rokowa, że jął uciekać w stronę namiotu.
Biegnąc tam, dojrzał na skraju dżungli, poza kolczastą bomą, coś, co mu zmroziło krew w żyłach,
każąc mu zapomnieć o strachu przed napaścią białych marynarzy, którzy, za przykładem pierwszego,
strzelali raz po raz do uciekającego łotra. Zobaczył postać białego, na wpół nagiego olbrzyma,
wyłaniającego się z gęstwiny.
Wpadłszy do namiotu, Rosjanin nie przystanął ani chwili, lecz wysunął się stamtąd otworem,
uczynionym przez Janinę Clayton poprzedniej nocy.
Jak ścigany zając wypadł, doskakujac do bomy, gdzie widniał ów wyłom, zrobiony przez młodą
kobietę i przeszedłszy tamtędy, zniknął w dżungli.
Skoro człowiek-małpa wszedł do bomy, ze starą Tambudża, siedmiu białych marynarzy
pierzchnęło w przerażeniu na jego widok, uciekając w przeciwną stronę.
Tarzan dostrzegł, że nie było między nimi Rokowa, nie próbował więc nawet ich doganiać,
chodziło mu bowiem jedynie o ich wodza, udał się tedy do jego namiotu. Co do marynarzy był
pewien, że odpokutują w dżungli swoje zbrodnicze postępowanie, jakoż przewidywania jego
sprawdziły się, gdyż żaden z tych nieszczęśników nie powrócił do cywilizowanego świata.
Wszedłszy do namiotu Rosjanina, zastał tam pustki, chciał już tedy wyruszyć na poszukiwania.
Tambudża jednakże poddała mu myśl, że Rokow udał się zapewne do wioski, zawiadomiony przez
Mganwazama o bytności tam białego olbrzyma. Zawrócił tedy wraz ze starą do wioski, wyprzedzając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]