[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziewczyna zaczerwieniła się i szeptem dokończyła: - zbezcześcić...
Teraz ja przez chwilę zwlekałam z udzieleniem odpowiedzi, tak jak wcześniej Orsana.
Opowiadanie całej prawdy o sobie nie było najlepszym pomysłem. Ale nie miałam też
najmniejszej ochoty na oczywiste kłamstwa - zaplączę się w nich, wywołam głupie podejrzenia, a
potem ona będzie w moją stronę zezować i zadawać podchwytliwe pytania.
- Jestem magiczką, tydzień temu dostałam dyplom z wolnym przydziałem. Też szukam pracy, ale
najlepiej bez walki wręcz i bezczeszczenia.
- Magiczka? - Orsana gwizdnęła z szacunkiem. - A nie kłamiesz? W mieście widziałam magów,
same facety, stare pierniki w kołpakach i szatach z gwiazdami. A i wiedzmy niby powinny u
siebie w chatkach mieszać zioła ni to kurzymi łapkami, ni to gałęziami po samobójcach i robić
wbrew przejeżdżającym ludziom.
- Zrobić wbrew to ja zawsze mogę - roześmiałam się. - Dla twojej informacji, w chatkach siedzą
tylko oszustki, które przy pomocy tychże kurzych łap mieszają ludziom w głowach. Tak przy
okazji, sproszkowane są znacznie efektywniejsze, mam gdzieś saszetkę... Możemy dosypać do
kaszy, dla smaku.
- Nie no, przeżyję bez tego - Orsana spiesznie odmówiła. - A czy dasz radę zamienić pałkę w
miecz?
Mogłam tylko rozłożyć ręce:
- Niestety... Tworzeniem mieczy się nie zajmuję. Zwróć się do kowala.
- Szkoda - westchnęła dziewczyna. - Zostało mi szesnaście kładni, a pilnie potrzebne mi miecz,
kolczuga i koń w pełnym rynsztunku. Sam koń kosztuje nie mniej niż pięćdziesiąt, więc
wystarczy mi tylko na ogon i kopyta.
- To kup póki co miecz, a nim zapracujesz na całą resztę - zaproponowałam.
- Przez miesiąc? Mało prawdopodobne. - Uderzeniem o kolano złamała grubą gałąz i cisnęła
odłamki do ogniska. Gdybym chciała uczynić podobnie, złamałabym sobie nogę.
- Czas cię nagli? - spytałam z przyjazną ciekawością.
- Chciałam załapać się do belorskiego legionu. Za miesiąc jest letni nabór i dowolny wojownik,
który wytrzyma próbę, zostanie wcielony w szeregi. Jeżeli, oczywiście, posiada pełny ekwipunek.
A tak będę musiała czekać do przyszłego roku.
Z kociołka kipiała gęsta piana w podejrzane ciapki, ale zdecydowałam, że nie będę psuć sobie
apetytu jej dokładnym badaniem, i po prostu zdmuchnęłam całość do ogniska, pomagając sobie
łyżką. To nic, kasza będzie bardziej jędrna.
- A co za próba?
- A takie tam drobiazgi. Pojedynek na miecze, kopie i kusze - niedbale machnęła ręką
dziewczyna, krojąc chleb i słoninę.
- Niczego sobie drobiazgi! - Miałam okazję widzieć kilka takich pojedynków. Po ich zakończeniu
z areny po cichu i niezauważalnie wywlekano za nogi nie dość roztropnych kandydatów. -
Wydaje mi się, że dodatkowy rok życia wcale ci nie zaszkodzi.
- Wojownik żyje w walce! - Orsana hardo zadarła nos.
- W niej też umiera, i to nader szybko - zgodziłam się. - W każdym razie mam u ciebie dług. Nie
opływam co prawda w gotówkę, ale jeśli chcesz, możemy podróżować razem, póki nie uzbieramy
na kupno konia dla ciebie.
- Doskonały pomysł! - Orsana uśmiechnęła się, ale natychmiast spoważniała i szybko zapytała: -
Na pewno tego chcesz? Ja nie mam nic przeciwko towarzystwu, razem zawsze razniej, ale
przecież ty miałaś jakieś plany?
Plan miałam jeden: zabrać się stąd możliwie szybko i daleko, a w wolnym czasie dobrze
przemyśleć zaistniałą sytuację. Do Dogewy nie mam po co jechać, to pewne. Tym bardziej że
właśnie tam będą na mnie czekać. Jeżeli jak gdyby nigdy nic wrócę do Starminu, wampiry
ostatecznie przekonają się, że to ja zabiłam ich władcę, i zażądają wydania przestępczyni. A
naszemu królowi wystarczy tylko dać powód do waśni z nimi, cała ta dolina jest dla niego solą w
oku i nie pozwala wyprostować granicy. Poza tym trochę za wcześnie, żeby rozpaczać po Lenie,
może teraz wilk sobie pobiega, przewietrzy się i dojdzie do siebie. Jak bardzo bym się o niego
martwiła, samodzielne szukanie go nie ma sensu i dużo bardziej celowe będzie przeczekanie i
nienatrętne rozpytywanie dookoła o tych rozbójników udających wampiry. Tak duża banda po
prostu nie mogła pozostać niezauważona, a na jej rachunku powinny być i jakieś inne
przestępstwa.
- Nie, żadnych planów - stwierdziłam zdecydowanie. - Jak trakt, to trakt. A tak przy okazji, gdzie
on jest?
Orsana machnęła ręką w kierunku widzianych wczoraj w nocy ogników:
- Jeśli mapa nie kłamie, powinien być tam.
Słońce oślepiało, miałam problemy, by wypatrzyć cokolwiek na horyzoncie czy ocenić odległość
na bezkresnej równinie.
- To sprawdzimy - stwierdziłam krótko, mieszając bulgoczącą owsiankę. Orsana ucichła z
szacunkiem, ponieważ nadchodził najbardziej odpowiedzialny moment, przed którym kasza
jeszcze nie dość się rozgotowała, a po nim - na śmierć przywierała do ścianek.
Ale udało mi się. Parząc sobie języki i dmuchając na pełne łyżki, wyżarłyśmy owsiankę wprost z
kociołka, a to, co zostało, dałam Smołce. Zajęta jedzeniem kobyła pozwoliła Orsanie nawet
poklepać się po szyi, lecz tak pochmurnie łypnęła na nią znad hełmu, że śpiesznie wcisnęłam się
pomiędzy obie damy, dla niepoznaki podnosząc z ziemi wylizany do blasku kociołek.
Najemniczka nic nie zauważyła i już przymierzała się do siodła.
- Uniesie dwójkę czy będziemy jechać na zmianę? Jak chcesz, to ty pierwsza.
- To niedaleko, może przejdziemy na piechotę? - zaproponowałam, łamiąc sobie głowę, jak by tu
możliwie taktownie wyjaśnić Orsanie, że moja kobyła w zasadzie nie jest kobyłą, a do tego bywa
bardzo wybredna, jeśli chodzi o wybór jezdzców.
Lecz dziewczyna tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi:
- Wsiadaj!
Nawet nie zdążyłam wyprostować się w siodle, gdy Orsana już lekko wskoczyła na nie za moimi
plecami, ledwo dotykając ręką końskiego grzbietu. Smołka zazdrośnie zerknęła do tyłu, ale
zobaczyła wodze w moich rękach, uznała Orsanę za kolejny pakunek i się uspokoiła.
- Jak się zmęczy, to zeskoczę. A ty się o mnie nie martw, ja mogę biec obok, na treningach mnie
uczyli. Tyle żeby się złapać strzemienia, a potem nawet i w galop.
Ukradkiem odetchnęłam. Nie widziała galopu Smołki, bo tylko ręka by w strzemieniu została.
Podwójne obciążenie nie miało na kobyłę żadnego wpływu, z niezmienną energią wyrywała się
do przodu, co rusz musiałam ją powstrzymywać. A nuż wczorajsi rozbójnicy czekali na nas konno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]