[ Pobierz całość w formacie PDF ]
która nie ustawała między flibustierami a kolonia-
mi hiszpańskimi Indii Zachodnich. Dawno już - lat
pięćdziesiąt lub więcej temu, nikt tego nie pamię-
tał dokładnie - bukanierzy, czyli myśliwi, polują-
cy na bawoły, mordowani, i to w sposób bardzo
okrutny, na ich własnych terytoriach przez Hisz-
panów, zemścili się pierwszy raz, atakując swoich
prześladowców i dopuszczając się na nich
strasznych mordów. W tym to czasie, który
poprzedził zorganizowanie się flibustierów,
bukanierzy, prości wieśniacy, zmuszani do wojny
przez brutalną zaborczość, nie wdawali się byna-
jmniej w dyplomacjÄ™ czy w politykÄ™. Nie troszczyli
się również o to, że ich nieprzyjaciele byli pod-
danymi króla katolickiego. %7łe sami należeli do
króla arcychrześcijańskiego, nie wątpili w to ani
77/164
trochÄ™. Naprzykrzano siÄ™ im, zadawali ciosy: oko
za oko, zÄ…b za zÄ…b, ty uderzasz, ja zabijam!
Zresztą, cóż to szkodziło? Jednakże z czasem sytu-
acja uległa pewnej zmianie. Walcząc długi czas na
lądzie i morzu, i przyzwyczaiwszy się mieć zawsze
do czynienia z tymi samymi przeciwnikami, z Hisz-
panami jedynie, flibustierzy, dziedzice i spadko-
biercy polujących na bawoły bukanierów, uzyskali
na skutek swych zabiegów pomoc i zgodę różnych
narodów Europy, wrogich Hiszpanii. Były to nar-
odowości portugalska, zelandzka, angielska, lecz
przede wszystkim francuska, ponieważ Francuzi
od wielu lat byli najzaciętszymi wrogami Hisz-
panów. Flibustierzy owi, jak sobie przypominali-
byli przeważnie Francuzami, zanim zostali fli-
bustierami. I wielu z nich obiecywało sobie wrócić
do dawnej ojczyzny, o ile los Å‚askawy na to poz-
woli. Po przeróżnych awanturach postanowili
wszyscy prosić, aby dla ich siedziby na Tortue us-
tanowiono gubernatora francuskiego, którym
został pan de Poincy, zarządzający wtedy wyspą
Zwiętego Krzysztofa w charakterze generała za-
konu kawalerów maltańskich. Teraz osiedlili się
tam flibustierzy. Mniej niezależni niż dawniej, po-
zornie poddani woli króla Francji, zachowali jednak
dużo rzeczywistych swobód. A pomiędzy nimi na-
jszacowniejsza była, oczywiście, swoboda zwal-
78/164
czania zawsze i wszędzie ich własnych nieprzy-
jaciół, nawet wtedy, kiedy ci przestali już być
nieprzyjaciółmi króla Francji przez fakt podpisania
traktatu gdzieÅ› tam w Europie.
W podobnych wypadkach było to już rzeczą gu-
bernatora flibustierów znalezć jakiś wykręt, ażeby
wszystko szło zgodnie z prawem. Pan d'Ogeron,
następca po wielu innych, uczynił tę procedurę
już bardziej wytworną. Sposobem, jakiego używał
w tym roku, tysiąc sześćset siedemdziesiątym
drugim, było dawanie korsarzom przywilejów kor-
sarskich, podpisywanych w imieniu J. K. M. króla
Portugalii, będącego wówczas w wojnie z Hisz-
panią, świadectw zupełnie autentycznych, a
których miał spory zapas, Bóg wie skąd.
- On ci to więc załatwi, Tomaszu - zakonkludował
na koniec swej przemowy Rudobrody. - Nie miej
co do tego wątpliwości i udaj się do niego jak na-
jwcześniej. Na początek trzeba, abyś go pozdrow-
ił siedmioma wystrzałami armatnimi, jak mu się
to należy. Ja wracam na mojego "Flying Kinga" i
spotkam się z tobą, aby wyruszyć pojutrze, skoro
tylko wzejdzie słońce. Po co tracić czas? Jeden
dzień wystarczy dla zaopatrzenia się w wodę i
79/164
prowiant do naszej wyprawy. Nie potrwa ona
dłużej niż piętnaście dni.
Gdy szalupa Anglika odbiła od "Pięknej Aasicy",
rozległ się pierwszy powitalny wystrzał armatni.
Angielski flibustier przy sterze łodzi podniósł we-
soło swoją czerwoną brodę.- Na pokładzie tego
przeklętego drania z Saint-Malo nie trzeba
wielkiego zachodu, aby nabić armatę! - pomyślał.
Tymczasem Tomasz Trublet i Ludwik Guénolé pa-
trzyli w stronę portu. Ludzie, wyszedłszy z domów,
zgromadzili się na huk działa. Wkrótce jeden z
mężczyzn, lepiej ubrany i noszący kapelusz z
piórami, odłączył się od innych i podszedł aż na
nabrzeże. Chłopcy z "Pięknej Aasicy" nie wątpili, że
osobistość ta to nikt inny, tylko pan d'Ogeron, gu-
bernator wyspy Tortue i wybrzeża San Domingo.
IV
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
V
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
VI
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
VII
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
VIII
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
KSIGA TRZECIA
I
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
II
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
III
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
IV
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
V
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
VI
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
VII
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
VIII
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
IX
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
X
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
KSIGA CZWARTA
I
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
II
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
III
W ciągu piętnastu dni "Piękna Aasica" przepłynęła
przez całą Cieśninę Bahama, która nie jest wcale
szeroka ani zbyt bezpieczna, zważywszy, że od
północy odgraniczają ją liczne skały 'podwodne i
że wiatry w niej wiejące nie są regularne. Ludwik
Guénolé, który jÄ… już przepÅ‚ynÄ…Å‚ od koÅ„ca do koÅ„-
ca, kiedy wiódł do Francji ongiś zdobytą galeonę,
znał, na szczęście, każdą pułapkę i każdy zakręt.
Był on dobrym pilotem i dzięki jego czujności
zdołano uniknąć wszelkich grożących niebez-
pieczeństw. Ostatecznie dotarto do przylądka
Sable, który stanowi zakończenie hiszpańskiego
półwyspu Floryda. Ominięto go w siedemnastym
dniu podróży. Ludwik Guénolé wziÄ…Å‚ niebawem
kurs na północ, aby opłynąć ostatnie wyspy za-
chodnio- indyjskie: Wielkie Abaco i Mantanillas.
Wówczas morze zmieniło barwę i z zielonego stało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]