[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokój przesłuchań był prawie pusty. Tylko metalowa szafa, kwadratowy stół i kilka
krzeseł. Uzbrojony wartownik zwykle stał na zewnątrz, a jeśli czasem wchodził do
pomieszczenia, zajmował miejsce pod wieszakiem w kącie. Wieszak był nieużywany,
ponieważ nie było tu pieca, a od małego okna, przesłoniętego kratami, ciągnął chłód.
Teraz w pokoju znajdowało się dwóch mężczyzn.
Na krześle, ustawionym na środku pomieszczenia, siedział młody mężczyzna, ubrany
tylko w koszulę. Obok stał żołnierz z długim na pół sążnia kijem. %7łołnierz uderzał kijem, a
młody mężczyzna krzyczał. Na jego koszuli widniały czerwone i brunatne ślady uderzeń.
- Sześćdziesiąt - oznajmił żołnierz.
Jego głos nie wyrażał żadnych emocji. Wykonywał tylko swoje zadanie, bił, liczył
uderzenia, czasem robił krótką przerwę.
Starszy detektyw Rudolf Krantz stanął w progu, spojrzał, nie odezwał się. Dopiero po
długiej chwili jakby się ocknął, wszedł do środka i gestem po wstrzymał żołnierza.
- Wystarczy tego na razie - powiedział cichym, łagodnym głosem. - Odpocznij
minutkę.
- Słucham, wasza wielmożność! - służbiście od krzyknął tamten.
Zakrwawiony kij starannie wytarł o kawałek płótna, oba przedmioty położył na stole,
a sam stanął wyprostowany obok, gotowy wypełniać następne rozkazy.
Rudolf Krantz podszedł od przodu do siedzącego człowieka i z niepokojem zajrzał mu
w oczy.
- Jest pan przytomny? - zapytał. - No, gratuluję odporności.
Gestem dał znać, że chce zostać sam z więzniem. %7łołnierz wyszedł i zamknął drzwi.
- Wie pan - powiedział Krantz. - Mierzi mnie to żandarmskie podejście. Oni nie znają
innego sposobu rozmowy. To takie prymitywne...
Siedzący, młody, ciemnowłosy człowiek, nie patrzył na policjanta, oczy miał
odwrócone w bok, usta zaciśnięte.
Krantz wyciągnął w jego stronę chusteczkę.
- Długo pan jeszcze wytrzyma? - zapytał. - Nie chcę narzucać decyzji, ale może
wystarczy już tego bohaterstwa? Proponuję spokojną rozmowę. Pan coś wie, ja coś wiem.
Wymieńmy się wiadomościami, dla wspólnej korzyści.
Więzień chwycił chusteczkę, kurczowo zacisnął na niej palce, a potem zaczął
wycierać czoło i twarz. Po omacku, przymykał oczy, żeby nie widzieć na materiale śladów
krwi.
- Był tu jeden taki, co wytrzymał prawie czterysta uderzeń - oznajmił Rudolf Krantz. -
Pan chce przebić tę liczbę? Nie wiem, czy warto. Tamten mężczyzna, młody jak pan, niestety
umarł. Pan wie, jak się nazywał?
Więzień pokręcił głową przecząco. W jego oczach widniała udręka i strach przed
następnymi spotkaniami pałki. Między palcami prawej dłoni, plamiastymi od brudu i krwi,
trzymał mokrą chusteczkę, z którą nie wiedział, co ma teraz począć.
- No właśnie - westchnął Krantz. - Nikt nie wie. I nikt nie będzie o nim pamiętał. O
panu też nikt się nie dowie. Więc może niekoniecznie trzeba zostawać bohaterem? Może
lepiej okazać się człowiekiem rozsądnym? Za te głupie wierszyki chce pan tak cierpieć?
Przecież wiemy, że to nie pan je ułożył, a tylko przepisał.
Detektyw zapalił cygaro, dmuchnął dymem pod sufit.
- Wirginijskie - wyjaśnił. - Spróbuje pan? Ależ proszę, proszę się nie krępować,
wystarczy poprosić, a wszystko może się zmienić w jednej chwili. I proszę się już przestać
bać. Jest pan bezpieczny. Teraz tylko sobie porozmawiamy, po prostu porozmawiamy. Może
znajdziemy wspólnych znajomych...
PANI BARONOWA
Listopad
Sezon łowiecki rozpoczynano tradycyjnie na początku listopada, w dniu świętego
Huberta, a było to głośne wydarzenie. Goście zjeżdżali do Kalinówki już poprzedniego dnia,
by o świcie stawać w gotowości, z bronią i psami. Polowania miały charakter w głównej
mierze towarzyski. Gromadziły zwykle do kilkunastu gości - niegdyś wyłącznie mężczyzn,
teraz także i kobiety - spośród okolicznych ziemian, urzędników i wojskowych.
Przyjeżdżali panowie z sąsiednich majątków, z miasta, a także i z dalszych
miejscowości, ponieważ imprezy w Kalinówce cieszyły się wielkim wzięciem, a zaproszenie
do udziału w święcie patrona myśliwych traktowano jako wyróżnienie.
Rano spotykali się wszyscy na podwórzu przed dworem. Najwcześniej wyjeżdżały
wozy, jeszcze przed świtem, by do gajówki w Małynce dostarczyć wszystko, czego mogą
potrzebować uczestnicy myśliwskich zawodów. Tam bowiem ostatecznie spotykały się obie
grupy, by wesołą biesiadą zakończyć zabawę.
Pierwsze polowanie było nim właściwie tylko z nazwy, nie strzelano a na wzór
angielski organizowano wyścig - pogoń za lisem.
Jezdzcy występowali paradnie i strojnie, na ogól w tradycyjnych czerwonych
kurtkach, toczkach na głowach i czarnych skórzanych butach. Broni nie brano - wieziono ją
na wozach, na wszelki wypadek - ale zasadniczo dzień był poświęcony gonitwom i
zawodom.
W drugiej grupie, prowadzonej przez Michała Kalinowskiego, w tym roku znalazły
się trzy panie, ubrane w tradycyjne amazonki, wszystkie przybyłe z miasta u boku mężów
bądz braci. Pani Katarzyna nie uważała ich obecności za uzasadnioną i sarkała na dzisiejsze
wychowanie.
Gdy już wymieniono nowiny i plotki, gdy się sobie przyjrzano i oceniono wygląd,
stroje i ostatnie zakupy, towarzystwo wymieszało się. Ośmioro gości było gotowych do
drogi. Niecierpliwili się już, nie mniej od wałęsających się po całym obejściu psów
myśliwskich rozmaitych ras i maści.
O siódmej goście i towarzyszący im trzej przewodnicy sfor, już w siodłach, wypili po
kieliszku mocnej wódki dla kurażu. Pochód ruszył przez wieś. Jechano zrazu wolno.
Gromady psów otaczały orszak myśliwych, sztywnych i wyprostowanych w siodłach,
niezależnie czy były to siodła męskie, czy damskie.
Drugim rodzajem rozgrzewki przed właściwym polowaniem była droga do Małynki,
ułożona według pomysłu pana Michała, nie pozbawiona trudności i niespodzianek, jakimi
były płoty, rowy, linie krzaków, niespodziewane zakręty. Jezdzcy mieli okazać sportową
sprawność, dobry humor i szyk.
W gajówce Małynka obie grupy miały spotykać się około dziewiątej. Zaczynano tam
od śniadania, nieco zakrapianego alkoholem, spotkań, rozmów, powitań, wymiany
uprzejmości i plotek. Stawano także do zakładów o wcale wysokie stawki. Faworytem
wyścigu był podpułkownik Andrej Wiktorowicz Horoszko, emerytowany od niedawna
kwatermistrz stacjonującego w Białymstoku Charkowskiego Pułku Huzarów. On w roku
poprzednim okazał się najlepszy.
Na polanie przed drewnianym domem gajowego rozpalano już ogień, na którym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]