[ Pobierz całość w formacie PDF ]

muzyki, na przykład Ody do radości Beethovena, którą bezgłośnie nucił.
Nieco pózniej cała drużyna zjadła kolację, siedząc na podłodze. Studenci mieli ze sobą
podręczniki, ale przebyli dziś długą drogę, byli podekscytowani, czekali, by wziąć słuszny
odwet - ani jedna książka nie została otwarta.
Około jedenastej usłyszeli walenie do drzwi.
Wszyscy, nawet Tahira i Nina, zerwali się na równe nogi w pełnym rynsztunku.
Szpotawy Riaz dzwignął z podłogi rodzaj bułata, ale nie był w stanie podnieść go na
wysokość barku, a cóż dopiero rozpłatać nim czaszkę skinheadowi. Chad stał już w korytarzu
przy drzwiach wejściowych. Pomimo niedzwiedziowatej budowy poruszał się naprawdę
szybko. W przeczuciu ataku podwinął rękawy, odsłaniając swe potężne ramiona. Zanim
odryglował drzwi, przez chwilę, pochylony, nasłuchiwał.
Ku ogólnemu zaskoczeniu do pokoju wkroczył Brownlow we własnej osobie, nie
tylko odziany w białe skarpety i sandały, ale także mówiący płynnie całymi zdaniami. Jego
kościste czoło lśniło. Shahid był zaskoczony niezwykłą bielą jego skóry; Brownlow wyglądał
jak postać wyjęta z czarno-białego telewizora.
- Towarzysze! - Z wyjątkiem Riaza wszyscy usiedli z westchnieniem ulgi, ale i
niejakim rozczarowaniem. - Dobry wieczór, towarzysze! - oznajmił Brownlow. - Szaleńcy
dali już znak życia?
- Aż do pańskiego przyjścia, nie - mruknął Shahid, a reszta zachichotała.
Riaz podszedł do gościa.
- Jeszcze nie - powiedział - ale wiemy, że ci wyzuci z czci i wiary ludzie są niedaleko.
Bardzo się cieszymy, doktorze, że otrzymał pan wiadomość i przyszedł nam pomóc.
Brownlow wylewnie rozwarł ramiona, tak jakby chciał ich wszystkich przygarnąć do
serca. Walczyli w jednych okopach.
- To osiedle - cóż za koszmar! Jego mieszkańcom wyrządza się wielką krzywdę. To
zbrodnia przeciwko ludzkości. Należy regularnie odwiedzać podobne miejsca. %7łeby nie
zapominać. Patrząc na to, można wiele zrozumieć. To oczywiste i nikogo nie może
zaskoczyć, że...
Nareszcie ujawniony, stentorowy głos Brownlowa mógł przywoływać taksówki nawet
z Knightsbridge, kelnerów przyprawiać o pęd skopanego psa i od ręki tłumić bunty w
odległych koloniach nie wytężając się przy tym. Bez względu na to, czy warczał, lżył,
rozkazywał, czy nawet gęgał - wojsko, City, uniwersytet, Anglia, cala wyspa mogły się
rozkoszować każdą pełną sylabą. Biedny Andrew przemawiał ze stanowiska, którego on
nienawidził najbardziej. Gdyby wybuchła rewolucja, jego pierwszym zadaniem byłoby
wyrwać mu język.
- Proszę? - chciał się upewnić Riaz, przyglądając się Brownlowowi z dziwnym
napięciem.
Riaz był dla Andrew niezmiennie grzeczny, tytułując go doktorem i nie wypuszczając
z rąk jego dłoni, którą obsypywał klepnięciami delikatnymi jak pocałunki, zupełnie jakby był
szefem pakistańskiej restauracji podejmującym burmistrza. Shahid wiedział już teraz, że w
tym samym czasie Riaz pragnął zdobyć przewagę. Dlatego w jego pytaniu w rzeczywistości
kryło się wyzwanie. Cała grupa zamieniła się w słuch.
- Co takiego nie zaskakuje pana, doktorze Brownlow, przyjacielu?
Ale Brownlow patrzył już na Tahirę z nie skrywaną lubieżnością w oczach, niemalże
dysząc. Wcześniej zapewne niejedną godzinę spędził w monopolowym. Chad także to wyczuł
i cofnął się jak rażony piorunem. Tahira subtelnie zatkała czubek nosa i skrzywiła się
niemiłosiernie. Shahid czuł się niepewnie. Solidnie wstawiony Brownlow mógł wspomnieć,
że widział go u Deedee.
- Nie zaskakuje, że są tak brutalni - podjął Brownlow. - To miejsce. %7łyją w
przerazliwej brzydocie. Wiesz, błąkałem się po tym Hadesie z godzinkę albo dwie, zagubiony
w tej plugawej wilgoci. Widziałem olbrzymie psy, strome ściany płaczu, silosy nędzy.
Chlewy. To osiedle jest wylęgarnią smrodu, a rodzą się tu dzieci. No i rasizm; dotyczy tu
każdego, szerzy się jak AIDS.
Riaz ciągle mu się przyglądał, a - jak twierdził Chad - kiedy się w kogoś wpatrywał,
ten ktoś rzeczywiście czuł na sobie jego wzrok. Spacerował po pokoju; zanosiło się
naprzemówienie.
- A ja myślę, że mogłoby mi się tu spodobać - zaczął.
- Racja. Zwieżo odmalowali bloki - zamruczał Chad. Brownlow wyczuł pułapkę i dał
się zbić z tropu.
- Mów dalej - powiedział.
- Powiem panu coś, chętnie zamieniłbym się z tymi szczęśliwymi gnidami choćby i
jutro! Choćby jutro! - Riaz podniósł głos.- Proszę tylko spojrzeć, jacy oni muszą być obżarci.
Są tak spasieni, że ledwie podnoszą sprzed telewizorów swoje ciężkie tyłki! - Zaśmiali się
wszyscy oprócz Brownlowa. - Mają niezłe warunki mieszkaniowe, elektryczność,
ogrzewanie, telewizję, lodówki, szpitale niemal pod nosem! Mogą głosować, brać czynny
udział w życiu politycznym albo nie. Wcale nie żyją tak najgorzej; jak pan sądzi?
- Ci ludzie są całkowicie zależni od władz miejskich - odpowiedział Brownlow. - Są
bezsilni. Niedożywieni. Nie mają wykształcenia ani pracy. Samą nadzieją nie wyżyją.
Riaz kontynuował:
- A myśli pan, że nasi bracia żyjący w krajach Trzeciego Zwiata, jak lubicie nazywać
wszystkich, którzy chociaż trochę się od was różnią, mają choć cząstkę tego? Czy w naszych
wioskach jest elektryczność? Czy w ogóle kiedykolwiek widział pan prawdziwą wieś?
- On nie ma tu na myśli Gloucestershire - podpowiedział pod nosem Chad.
- Owszem - powiedział Brownlow. - W Związku Radzieckim. %7łyłem tam pośród ludu
przez trzy miesiące.
- W takim razie rozumie pan, że wszystko, o czym mówiłem, tamtejszym ludziom
wydałoby się luksusem na miarę Jamesa Bonda. Bo oni marzą o posiadaniu lodówek,
telewizorów, kuchenek! I czy są jakimiś skinheadami, złodziejami samochodów,
gwałcicielami? Nie, to dobrzy, cisi, ciężko pracujący ludzie, którzy kochają Allaha! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •