[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Alan, Alan... szybko, czy ona oddycha?
- Daj mi sekundę, obejrzę ją. W porządku, kochanie, nie ruszaj się. Zobaczymy, co się stało. -
Głosy były miłe i poczułam, że ktoś delikatnie mnie bada.
136
- Co jej się stało? Zemdlała?
- Auu... Co się dzieje? - zaryzykowałam, kiedy już wydawało mi się, że odzyskałam kontrolę nad
językiem.
- Wszystko w porządku, tylko się nie ruszaj. Jestem lekarzem. Pozwól mi się zbadać do końca -
uspokajał mnie głos. - Możesz powiedzieć, jak się nazywasz?
- Tak... Alex. Alex Walker. Auu! Co mi się stało? - Ból nad uchem był nieznośny.
- Nie wiem. Wyszliśmy zza tamtej górki i zobaczyliśmy, że tu leżysz. Zrobiło ci się słabo?
Wiedziałam, że nie zasłabłam. Ktoś zaatakował mnie z tyłu i domyślałam się, kto to mógł być. Głowę i
rękę miałam tak obolałe, jakby zderzyły się z czymś naprawdę twardym.
- Teraz zobaczmy, czy dasz radę usiąść. Proszę, odwróć się powoli.
Wyprostowałam się i odwróciłam twarz ku niebu. Poczułam, jak żwir odkleja mi się od policzka, a w
ustach miałam metaliczny smak krwi.
- Dobrze, a teraz siadamy. - Ręce mężczyzny dotykały mojego karku i kręgosłupa. Jeszcze raz
otworzyłam oczy i natychmiast je zamknęłam, oślepiona blaskiem słońca. W oddali zobaczyłam
dwóch golfistów, którzy odłożyli kije, i biegnących w naszym kierunku ludzi.
- Musiałaś mocno uderzyć o ziemię, kiedy się przewróciłaś. Masz paskudnie stłuczony policzek
- usłyszałam.
- Co się stało? - spytałam ponownie. - Proszę mi powiedzieć.
- Za chwilę. Najpierw wez to. - Mężczyzna wyjął mi z kieszeni butelkę wody, odkręcił i podał.
Woda była chłodna. Usiadłam ostrożnie, nalałam sobie trochę na rękę i spryskałam twarz, krzywiąc
się z bólu, gdy poruszyłam głową.
- Graliśmy w sąsiedniej alei, tam, za górką - wyjaśnił mężczyzna, którzy przedstawił się jako
lekarz. - Właśnie szliśmy po piłkę, kiedy zobaczyliśmy, że leżysz na ziemi, a pies
137
; " v
liże cię po twarzy. Nie mam pojęcia, jak długo byłaś nieprzytomna. Naprawdę trzeba cię dokładnie
zbadać. Nie mdleje się tak po prostu, bez przyczyny.
Dwaj golfiści podeszli do nas. Obaj mieli czerwone twarze i wyglądali, jakby potrzebowali lekarza
bardziej niż ja.
- Wszystko w porządku? Ktoś ją napadł? - spytał starszy.
- Jeszcze nie wiemy - odparł lekarz. - Dlaczego tak pan sądzi?
- Przebiegła obok nas jakaś kobieta, która wyglądała naprawdę podejrzanie, a potem
zobaczyliśmy was tutaj. Pomyślałem, że mogła mieć z tym coś wspólnego.
- Dokąd pobiegła?
- Przez tylną bramę, która prowadzi do miasta. Dawno zdążyła uciec.
Próbowałam śledzić tę rozmowę, ale moje myśli były skupione na czymś innym. Catherine nie czekała
długo ze spełnieniem obietnicy, że zamieni moje życie w piekło. W głowie mi dudniło i miałam
zdrętwiałą rękę. Ale musiałam przekonać doktora, że nic mi nie jest. Nie mogłam pozwolić, żeby
znowu zaangażował się w to szpital albo policja.
- Myślę, że pies mnie pociągnął i upadając, uderzyłam głową o ziemię. Ale nie straciłam
przytomności, byłam tylko trochę oszołomiona - powiedziałam szybko, mając nadzieję, że przestaną
podejrzewać, że mnie napadnięto.
- Co jeszcze cię boli? - spytał lekarz. - Musiałaś się niezle poobijać.
Ostrożnie podniosłam rękę, zaciskając zęby, żeby nie krzyknąć, ale wyglądało na to, że mogę nią
poruszać. Delikatnie dotknęłam łokcia i nadgarstka - wszystko było w porządku. Beesley wciąż siedział
cierpliwie obok mnie, zamiatając ogonem żwir. Wyciągnęłam do psa zdrową rękę i podrapałam go
między uszami.
- Jesteś beznadziejnym stróżem, wiesz? Ale przynajmniej zostałeś przy mnie - powiedziałam.
Radosnym szczeknięciem przyznał mi rację.
138
Przyjrzałam się dokładniej czterem mężczyznom stojącym obok.
Dwaj mieli po trzydzieści kilka lat i byli zaskakująco dobrze ubrani jak na golfistów. Dwaj pozostali byli
znacznie starsi. Jeden z nich potrząsał swoją komórką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]