[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No wiesz! Jak możesz? - nadął się malarz, dość kiepsko udając
oburzenie. - Ja przybiegam do ciebie stęskniony, po takim długim
czasie rozłąki, a ty mnie tak witasz? Nawet mnie nie pocałowałaś!
- Bo jedzie od ciebie gorzelnią, wytwórnią papierosów i Bóg wie
czym jeszcze. A poza tym, nie krzycz tak, bo dziecko śpi - dodałam
z godnością.
- O nie! Powiedz, że to nieprawda! Jak mogłaś mi to zrobić?!
Ja cię tak kochałem! - zaczął przedstawienie Daniel.
- O co ci teraz chodzi?
- Kto jest ojcem? - zażądał kategorycznie odpowiedzi.
- Jak to kto? Mój szwagier! zdumiałam się.
- Czy twoja siostra o tym wie?
- No, raczej.
- A czy on o tym wie?
- No, raczej.
- Och, nie! Pochodzisz z patologicznej rodziny! A ja jestem taki
wrażliwy! Jak mogłaś mi to zrobić, Heleno? O! Heleno! - dramatycznie
przyłożył rękę do czoła.
- Daniel. Ja zaczynam mieć tego dosyć. Czy w programie tego
pleneru mieliście także warsztaty teatralne? Jeśli tak, to z przykrością
muszę powiedzieć, że orłem nie jesteś.
- Heleno! O! Heleno niewierna! - zdawał się nie słyszeć artysta.
- Jak to niewierna?! - tym razem ja się oburzyłam. - Przyszedłeś
tu, żeby mnie obrażać?
- Ile lat ma to dziecko? - zaciekawił się.
- 12.
- O Jezu! - kurcze, jaki pobożny się zrobił. - Ukrywałaś je przede
mną, ha! To tak! Bałaś się, że nie zechcę utrzymywać także twojego
dziecka!
I tu przegiął. Nie dość, że to ja utrzymuję jego, to jeszcze wyzywa
mnie od niewiernych. Sam znika na długie tygodnie i wraca
wyglądając jak po ciągu alkoholowo-orgiastycznym, i drze mordę,
robiąc przy tym miny jak wyjątkowo niezdolny student pierwszego
roku szkoły teatralnej.
- Wyjaśnijmy sobie coś. Po pierwsze: to dziecko mojej siostry,
która wyjechała za granicę i powierzyła mi małą pod opiekę.
Po drugie, wcale nie jestem pewna, czy powinnam ci w ogóle to
wyjaśniać.
- O, perełko moja! Mogłaś od razu mi to powiedzieć! - rozradował
się Daniel.
- Od razu to ty zacząłeś histeryzować. Więc nie mogłam. A kiedy
już mogłam, to nie chciałam. Ale dziękuję ci serdecznie za tę
scenkę rodzajową, ponieważ pozwoliło mi to spojrzeć na nasz
związek z zupełnie innej strony.
- Kochanie! Jesteś miłością mego życia. Chodz do mnie, muszę cię
pocałować - zrobił krok do przodu, a ja trzy kroki do tyłu.
- Przeżyłam z tobą kilka dość miłych chwil, nie będę ukrywała.
Ale uważam, że powinieneś poszukać sobie innej muzy.
- Ależ ja cię kocham! - zapewnił Daniel.
- Kochasz siebie i niech tak zostanie. Jesteś szalony i bardzo cię
lubię. Naprawdę. Ale na dłuższą metę ten związek nie miał szans.
Zanadto się różnimy.
Daniel usiadł na brzegu łóżka i popadł w zadumę. Następnie
zaczęły trząść mu się ręce. Bałam się, że za chwilę się popłacze,
a tego bym nie zniosła.
- Helenko, czy będę mógł do ciebie kiedyś zadzwonić? - żal mi się
go zrobiło, jak Boga kocham.
- Jasne, zawsze chętnie wypiję z tobą flaszeczkę wina.
Wstał i skierował się w stronę drzwi. Usłyszałam, jak panele
skrzypnęły w pokoju Klementynki, ale nie byłam pewna. Może mi
się zdawało. Postanowiłam iść na całość i sprawdzić, czy moje
przyjaciółki się nie myliły. Z pełną nonszalancją w głosie zapytałam
Daniela na odchodne:
- Kochanie, masz może przy sobie działkę amfy, skręta może,
chętnie bym sobie strzeliła?
- Nie mam, właśnie mi się skończyła - powiedział zaskoczony
Daniel i ocknął się.
Mam cię, bratku! Cholera jasna! Prawie wdepnęłam w wielką,
śmierdzącą kupę.
- Przykro mi, ale nie licz na wino. I raczej nie dzwoń - powiedziałam
i zatrzasnęłam za nim drzwi.
Smutno mi się zrobiło. Bardzo smutno. Rozkleiłabym się
prawie, ale nie pozwoliła mi na to moja przybrana córka, wyłaniając
się ze swojego, mojego pokoju.
- Brawo, ciociu! Ale ciocia go spuściła!
- Słyszałaś wszystko? Tak mi wstyd! Przepraszam cię, dziecko!
- Wstyd to powinno być jemu, bo okazał się naćpanym, zalanym
artystą. Dziwię się tylko, że ciocia wcześniej nie zauważyła. Jak
długo ciocia się z nim spotykała?
- Czekaj, czekaj. Do letniej sesji. W drugim semestrze, czyli jakieś
cztery miesiące. Bo w wakacje rozpłynął się jak kamfora.
- Rany! I się ciocia nie tropnęła? Przed dziurkę od klucza widać, że
to ćpun. Podglądałam i podsłuchiwałam przyznało dziecko.
- A skąd ty wiesz, jak wygląda ćpun? - zaniepokoiłam się. - Ty
chyba nie...
-Jasne, że ja nie. Głupia nie jestem. U nas pod szkołą pełno takich
jak cioci malarz. %7łal mi ich, życie marnują. Sobie i innym. Może
i mam szaloną matkę, więc odziedziczyłam szaleństwo w genach,
ale ja, ciociu, jestem mądrą dziewczynką. Spox, nie ma obaw.
I powiedziała to 12-letnia dziewczynka, jednocześnie dodając,
żebym się nie przejmowała, bo znajdzie mi faceta. Nie ćpuna. I nie
alkoholika.
- Co jest na śniadanie? - rzeczowo zapytała.
- A co jest w lodówce? nierzeczowo spytałam ja.
- Głównie światło. W lodówce to nie ma ciocia za wiele. Niedawno
sprawdzałam - Klementyna była na bieżąco z zawartością mojej
lodówki.
- To ja skoczę do sklepu, a ty się ubierz, dobrze? - rozdzieliłam
obowiązki.
- Dobrze. Tym razem się zgodzę. Ale niech ciocia kupi tylko bułki,
jajka i dżem. Jak tylko wrócę, to zrobimy porządne zakupy. Przez
Internet.
- A ty się gdzieś wybierasz? - proszę, tu mnie zagaduje,
a jednocześnie uknuła coś za moimi plecami.
- Ciociu, wakacje się skończyły. Wybieram się do szkoły. Niech
tylko ciocia mi nie wpada w panikę.
- Staram się, ale to nie jest takie proste - przyznałam się do obaw.
- Ciociu, z dzieciakami zawsze na początku jest kiepsko, ale potem
się wszystko układa. Wiem to z autopsji. Ułoży nam się, zobaczy
ciocia po raz kolejny pocieszyła mnie małolata i znikła w swoim,
moim pokoju.
Kiedy z niego wyszła, prawie jej nie poznałam. Włosy, mimo
że wciąż zawarkoczykowane, zaplotła w dwa grube warkocze.
Ubrana była w dżinsową spódniczkę do kolan, prześliczną białą
bluzeczkę z żabocikiem, z nóg zrzuciła martensy i zastąpiła je
sandałami.
Przyjrzałam się mojej siostrzenicy po raz nie wiem który
i stwierdziłam, że jest dziewczęciem przecudnej urody.
- Och! %7łebym choć w połowie była tak ładna jak ty! - wyrwało mi
się ciut za głośno.
- Co ciocia? %7łarty sobie ze mnie stroi? Przecież ja jestem wierną
kopią cioci. Mama nieraz mówiła, że jestem podobna nie do niej,
ale do cioci Heleny.
Podeszła do mnie, wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę
lustra. Stanęła obok mnie i powiedziała:
- No widzi ciocia? Ja wyglądam jak ciociny klon.
Klon zjadł śniadanie, wrzucił komórkę do plecaka i poszedł
poszerzać wiedzę.
* * *
Marcin nie wyglądał najlepiej. Opuchlizna wprawdzie zeszła mu
z twarzy, ale jego nos mienił się wszystkimi kolorami tęczy z silną
dominacją fioletu, zieleni i żółci.
Serce mi się ścisnęło, jak go zobaczyłam. Głupie to serce
jakieś, czy co? Przyszedł, kiedy Klementyna była w szkole lub tak
przynajmniej twierdziła.
Przytachał ze sobą bukiet, z którym ledwie zmieścił się w drzwi.
Przyznam szczerze, że takie bukiety widziałam do tej pory jedynie
w amerykańskich filmach i skrycie marzyłam, żeby kiedyś taki
dostać. Trzeba było Mieci tirówki i Daniela malarza amfetaministy,
żeby marzenia się spełniły. Marcin tym razem użył dzwonka, nie
wiem, czy doszły go plotki o zmianie zamków, czy też nabrał
kultury. Czyżby, dzięki panom dresiarzom, spokorniał lekko?
Wyglądał tak żałośnie, że chyba tylko Hitler by się nie ugiął.
- Proszę, wejdz. Właśnie zagniatam ciasto na kluski ze śliwkami.
Jeśli masz ochotę, możesz zostać. Za pół godziny powinien być
obiad sama nie wiem, dlaczego mu to zaproponowałam. Nic
a nic na to nie zasłużył.
Gdyby nie to, że facet stojący przede mną wyglądał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]