[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nastolatków, którzy polowali. Najpierw dostrzegli samochód, potem zwłoki. Na policji powiedzieli,
że rozpoznali Columa z miejsca. Człowieka, który walczył z Rolandem LaStarzą.
21.
Tamten pierwszy dzień w szkole. Już się mówiło, że Colum Donaghy nie żyje. Agnes była
nieobecna, jej matka przyjechała, żeby zabrać ją do domu. Potem słyszeliśmy, że Colum się
zastrzelił. Odebrał sobie życie, a to przecież grzech. Straszny grzech. Gdy dwa tygodnie pózniej
znów zobaczyliśmy Agnes Donaghy, myśleliśmy, że to nie ona, tylko jakaś inna dziewczynka.
Straciła urodę, oczy miała zapuchnięte od płaczu. Nawet przybladły jej piegi.
- Pięknie! Nareszcie wie! - wyszeptało najokrutniejsze z nas.
Co takiego wie?
Jak to jest być jak inni. A nie córką Columa Donaghy ego.
Twarz ojca, ściągnięta jak pięść, wyrażała tłumioną wściekłość. Nigdy nie wspominał o tym, co
się stało. Czasem tylko powtarzał: - Mam nadzieję, że teraz są zadowoleni. Te skurwysyny. - Miał
na pewno na myśli tłumy kibiców oglądających walkę. I Gusa Smitha.
Według sędziów walka LaStarzy z Donaghym zakończyła się remisem. Remisem, dobre sobie!
Reporterzy sportowi przyznali zwycięstwo Donaghy emu, bez dwóch zdań, wygrał sześć albo
siedem rund. Wyprztykał się z ciosów w dziesiątej, ale wtedy LaStarza też już był do niczego.
Sędzia ringowy mówił w udzielonych wywiadach wymijająco, że walka była wyrównana, a werdykt
uczciwy. Jeden z sędziów punktowych pochodził z Rochester, inni z Nowego Jorku. %7ładen z nich nie
mógł rozmawiać z ojcem o walce. Colum odmówił udzielania wywiadów. Nie chciał też, żeby po
walce zbadał go lekarz. Kilka tygodni pózniej wyprowadził się z domu i przeniósł do śródmieścia,
w pobliże stacji rozrządowej, sali treningowej i barów. Przygruchał sobie młodą dziewczynę z
Olean i wspominał, że zamierza rzucić boks. Narzekał na bóle głowy, zaczął widzieć niewyraznie.
Mimo to nie chciał poddać się badaniu lekarskiemu. Podjął pracę w niepełnych godzinach w
kamieniołomie. Potem pogodził się z Carlottą i powrócił do rodziny. Najwyrazniej też wcale nie
zerwał z boksem: Gus Smith zakontraktował mu walkę w Syra-cuse, we wrześniu.
Po tamtym wieczorze w Buffalo Armory już nigdy nie widziałam Columa Donaghy ego. Choć
jego fotografie w gazetach i w telewizji owszem, i to często.
Czasem, kiedy ojciec wracał do domu, budziłam się i nasłuchiwałam. Zawsze wiało z północy,
od strony Kanady i jeziora Ontario, a odgłosy tego wiatru nieraz zagłuszały dzwięki dochodzące z
sypialni rodziców. Matka mówiła zatroskanym, ściszonym głosem:
- Jak on mógł, o Boże, wciąż o tym myślę i nie mogę zasnąć, nie mogę w to uwierzyć.
Nie słyszałam wszystkiego, co odpowiadał ojciec, ale mogłam dosłyszeć poszczególne krótkie
słowa. Matka często płakała. Bardzo wtedy pragnęłam, żeby ojciec ją pocieszał. Tak jak mnie
pocieszał, gdy byłam mała i zraniłam się w wyniku jakiejś dziecięcej przygody. Pragnęłam, żeby
ojciec wziął matkę w swoje silne ramiona, tak jak dorośli robią to na filmach, i żeby oboje leżeli
potem spleceni w uścisku i płakali razem.
Niewyraznie słyszałam tylko ciszę. A za ścianą szum wiatru w gałęziach drzew rosnących
blisko domu.
22.
- Nigdy nie chciałem, żebyś się dowiedziała, córeńko, jak blisko byliśmy wtedy krawędzi.
Wiesz?
- Krawędzi. Jakiej krawędzi?
Poruszył lekko dłonią. W kierunku krawędzi stołu. Nie był to już stół z laminowanym blatem,
na którym dziesięciolecia temu siedział Colum Donaghy. Ten był nowszy, zgrabny i nadal
błyszczał, choć moja matka, Lucy, już nie wycierała go gąbką.
Na krawędzi wszystkiego, to właśnie ojciec miał na myśli. Na krawędzi cywilizacji.
W Boże Narodzenie roku 1999 odwiedziłam ojca w Yewville. Mieszkał samotnie w naszym
starym domu, uparty i oddalony od swoich dorosłych dzieci. Zajmował tylko dwa pokoje, całe
górne piętro było zamknięte i nieogrzewane.
Miał siedemdziesiąt dwa lata. %7łycie, powiedział mi, przeleciało gdzieś obok niego, a on niemal
tego nie zauważył.
Od śmierci matki, która umarła dziewięć lat wcześniej na raka, ani razu nie poszedł z własnej
woli do lekarza. Za śmierć żony obwiniał Szpital Ogólny w Yewville, albo tylko tak mówił. Według
niego takimi instytucjami kierowali jacyś złowrodzy oni. Pierdoleni krwiopijcy. Rok wcześniej
ojciec miał na ulicy zawał serca, przewieziono go na izbę przyjęć tego samego szpitala, w którym
uśmiercono mu żonę, no i poprzysiągł sobie, że jego noga nigdy tam nie postanie. Cierpiał z
powodu dusznicy bolesnej, miał kłopoty z kolanami, zaatakowane przez artretyzm stawy, pomimo
to nie rzucił palenia i pił ale całymi skrzynkami. Przed nami, swoimi dziećmi, chełpił się, że
trzyma w domu  lekarstwo na nagłe przypadki , przeznaczone do prywatnego użytku, gdy poczuje
się naprawdę zle. Nie pozwoli podłączyć się do aparatury tak, jak podłączano innych. Nie będą na
nim  eksperymentować jak na małpie. Gdy nam to mówił, zaśmiewał się i cieszył. Niekiedy,
ilekroć któreś z nas wspomniało, że moglibyśmy pomóc mu sprzedać dom i przygotować się na
przyszłość, wpadał w furię; ciskał wtedy słuchawkę. Czasem jednak słuchał nas uważnie.
Przyznawał nam rację, tak, Już czas na remont kapitalny .
My, jego dorosłe dzieci, odwiedzaliśmy go, Patricka Hasslera, gdy był chętny nas przyjąć.
Zwykle darł koty z dwojgiem lub z dwoma z nas, a przyjaznił się z trzecim. W grudniu 1999 roku to
właśnie mnie pozwolił przyjechać.
Powitał mnie ciepło, samopoczucie miał zdecydowanie dobre, zalatywało od niego mocno
piwem. Siedemdziesięciodwulatek to jeszcze nie starzec, lecz ojciec wyglądał niezwykle staro.
Schudł, sprawiał wrażenie, że ciało się na nim zbiegło, skóra zaś upodobniła się do skóry słonia,
taka zrobiła się luzna i pomarszczona. Przestał być wysoki, stał się człowiekiem średniego wzrostu.
Człowiekiem, który się ukarał? Siedzieliśmy w kuchni i rozmawialiśmy.
O sprzedaży domu i o tym, co należałoby zrobić pózniej. Oczywiście zbaczaliśmy też na inne
tematy, snując wspomnienia. Ilekroć przyjeżdżałam do Yewville, powracałam zarazem do
przeszłości. Miasteczko nie zmieniło się wiele przez te kilka dziesięcioleci, dotknął je kryzys
gospodarczy; pozostało takie, jakie było w latach pięćdziesiątych. Prosperity następnych dekad
ominęło te rejony. Tak więc znalazłam się w epoce Columa Donaghy ego. Poczułam przelotnie jakby
paniczny strach, grozę. Bo przecież właściwie nigdy nie poznałam prawdy. Dlaczego? Dlaczego ktoś
tak bardzo podziwiany przez tak wielu zabił się? Przecież wygrał swoją ostatnią walkę. Nie przegrał
z Rolandem LaStarzą, o tym wiedzieli wszyscy. A do tego miał zaledwie trzydzieści jeden lat.
Nie dopuszczałam do siebie myśli, że człowiek może przestać żyć mając trzydzieści jeden lat.
W Yewville zatrzymałam się w motelu, a do ojca przychodziłam codziennie na kilka godzin. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •