[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale w końcu mu się udało.
Wrócił po ciemku do zwierzęcego domu. Zaparkował swojego sypiącego
się grata przed domem i wziął pudło notatników. Drzwi były otwarte. Wszedł do
środka.
- Ach, to ty - Jesika zaśmiała się nerwowo.
Daniel popatrzył na nią, po czym przeniósł wzrok na mężczyznę stojącego
obok niej. Był nieco po trzydziestce, przystojny, o łagodnej urodzie - miał
wrażliwą twarz i wyraznie już cofającą się linię włosów. Daniel natychmiast go
znienawidził.
- Jesiko, to musi być twój nowy lokator - domyślił się.
- Tak, to on. Elstonie, chciałabym ci przedstawić wielebnego Tony'ego.
On i jego żona przenieśli się tu parę miesięcy temu z Minneapolis. Uwielbia
obserwować ptaki...
- ...oraz inne leśne zwierzęta.
- Wielebny? - powtórzył Daniel, nie wyciągając ręki.
- Tak. - Miał bardzo melodyjny głos. Głos kaznodziei. - Jestem pastorem
w tutejszym kościele.
- Ach - odparł Daniel, usiłując zignorować uczucie ulgi, które nagle go
ogarnęło.
W pokoju zapanowała cisza.
- Czy zamierza pan długo pozostać w Oakes, panie Rolands?
- Nie za długo - odparł Daniel i odkrył, że właśnie wyczerpał mu się zapas
uprzejmości towarzyskich.
Właściwie to po co on tu stoi? Przecież wcale go nie interesuje, kto
przychodzi do tego domu. Obdarzył więc pastora krótkim skinieniem głowy i
wdrapał się po schodach, by złożyć pudło na łóżku.
- 53 -
S
R
Po chwili wrócił po swoją nową maszynę.
- ...powinienem już pójść - mówił teraz pastor. - Może pomóc panu
zanieść bagaże?
- To już wszystko.
- W porządku. Cóż, miło mi było poznać, panie Rolands.
- Mhm.
No, to idz już sobie, pomyślał Daniel, ale nie zdołał wymyślić żadnego
powodu, by pozostać na parterze. Zaniósł maszynę na górę. W swoim pokoju
włączył światło łokciem, ułożył cenny ciężar na łóżku obok notatników i
pośpiesznie ruszył w stronę biurka. Wyłączając komputer z kontaktu, poczuł,
jak przeszywa go dreszcz satysfakcji. Właśnie tego było mu trzeba do
skończenia powieści.
- Twoja żona... nie... - dobiegł go głos Jesiki.
- ...nic nie podejrzewa... złamałoby jej serce. Nie mogę...
- Wiem... nie mówić... ale... ciężko... - Przez chwilę panowała cisza, po
czym zabrzmiało: - Dobranoc.
Daniel siedział przez chwilę w osłupieniu. Jesika Sorenson... i luterański
pastor!
- 54 -
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Jakoś udało mu się przespać kilka godzin, ale potem zbudził się i znowu
zaczął chodzić tam i z powrotem.
Alysha! Jaki teraz uczyni wybór? Czy złamie się pod wpływem surowej
dezaprobaty matki i stanie się zaledwie cieniem kobiety, którą powinna się stać,
czy też może ucieknie, szukając wolności i aprobaty, by odnalezć tylko ból i
złamane serce...
- Cholera! - zaklął głośno Daniel.
Sorenson i pastor? I to w dodatku żonaty pastor! Przecież jemu nic do
tego. Skądże znowu! Dlaczego niby miałoby go to obchodzić? Ale ona była taka
radosna i... Nie będzie tym sobie zawracał głowy! Przyjechał tu, by napisać
książkę i tyle. Ale... Sorenson i pastor?
%7łałował, że dosłyszał tę rozmowę. Komuś innemu zasłyszane urywki
mogłyby się wydać całkiem niewinne, ale nie jemu. On był reporterem,
wyszkolonym w wyciąganiu najrozmaitszych wniosków z jednego tylko słówka,
a tamte słowa...
Alysha! Zagubiona, spragniona, stłamszona przez matkę i...
I jeszcze jedno! Babcia Jesiki. Czyżby czyniła mu niedwuznaczne
propozycje? To chyba niemożliwe. Ale... Cóż, jak już nie będziesz mógł
wytrzymać, zajdz do mojego pokoju".
Uzależnienie! To tego słowa nie mógł zrozumieć. O tym właśnie
rozmawiali Bill i Jess. Babcia zwalczała nałóg, a Bill... Bill miał ten sam
problem. Bill, który zostawił w Chicago kwitnącą firmę. Jakiż mógłby być inny
powód, niż jakieś straszliwe problemy, których nie mogła tolerować ani jego
żona, ani pracodawca. Narkotyki same nasuwały się na myśl.
%7łona groziła mu rozwodem, więc spakował dyplomy do walizki i opuścił
środowisko, w którym czyhało na niego tak wiele pokus. Przyjechał do Oakes,
- 55 -
S
R
by się wyleczyć. Do Oakes, gdzie najprawdopodobniej nie było żadnej możli-
wości zdobycia narkotyków.
Ale czy osiągnął swój cel, czy też... Może babcia Sorenson dostarcza mu
towar! Może handluje narkotykami. No właśnie... rośliny! Wyglądały co prawda
całkiem niewinnie, ale przecież maki też tak wyglądają... Maki! Opium! A jeśli
ma opium, to dlaczego nie miałaby mieć też heroiny i...
Cholera! Chyba traci rozum. UtknÄ…Å‚ w tym zakichanym miasteczku ze
swojÄ… niewiernÄ… muzÄ… i...
Nic nie jest ważne oprócz jego książki. Babcia Sorenson może sobie być
największym dealerem narkotyków w trzech okręgach. Jesika może sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]