[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie w kuchni całkiem wyprowadziło go z równowagi,
a na dodatek nie mógł znalezć żadnego ze swoich pracow
ników.
Jak burza wpadł do kuchni.
- Nie wie pani, gdzie się podział Bill? - zapytał John Lee
48 NAGRODA publiczności
gotującą obiad panią Baker. - Ciężarówka stoi na podwórku,
ale jego nigdzie nie widać.
- Ta kobieta go wzięła - odparła pani Baker z nie ukry
wanym gniewem.
- Merideth?
- Nie tylko jego. - Pani Baker machała łyżką, dając upust
swej niechęci do Merideth. - Tańczą, jak ona im zagra. Pa
miętaj, drogi chłopcze, że cię ostrzegałam. Pożałujesz, żeś
wpuścił do domu tę zarazę. Zniszczy ich wszystkich, a potem
zniszczy ciebie.
John Lee westchnął ciężko. Pani Baker nigdy nie robiła
tajemnicy z tego, że nie przepada za Merideth, ale proroctwa
gospodyni trochę go zirytowały. Innym razem może by się
z nich śmiał, ale ten dzień od rana paskudnie się zaczął, więc
wszystkiego można się było po nim spodziewać.
- Gdzie oni są? - zapytał.
- W twojej sypialni. - Pani Baker wymownie machnęła
łyżką w kierunku kuchennych drzwi. - Cały dom wywracają
do góry nogami. Ona powiedziała, że praca na ranczu może
zaczekać.
- Naprawdę tak powiedziała? - John Lee się wściekł.
- Zaraz się przekonamy.
Z daleka usłyszał męskie głosy i perlisty śmiech Merideth.
Ciekawe, do czego są jej potrzebni moi pracownicy, po
myślał. Pewnie kazała im nosić i rozpakowywać walizki.
Przeklęta rozpuszczona kokietka! Zaraz jej pokażę, gdzie raki
zimują. Ci ludzie mają pracować na ranczu, a nie usługiwać
jaśnie pani.
Wszedł do sypialni i oniemiał. W jednym końcu pokoju na
drabinie stał Bill i trzymał w rękach drut. W drugim końcu
NAGRODA PUBLICZNOZCI 49
pokoju, na takiej samej drabinie i z takim samym drutem
w rękach stał Rudi. John Lee patrzył przerażony, jak obaj
mężczyzni, którym on płacił za pracę na ranczu, bez jego
zgody drutem odrywają od ściany wspaniałe, wielkie lustro.
- Co wy wyprawiacie?! - wrzasnął John Lee.
Bill drgnął jak oparzony i o mało nie spadł z drabiny.
- Cześć, szefie - mruknął, rumieniąc się jak panienka.
- Właśnie zdejmujemy lustro - tłumaczył. - Pani Merideth
nas prosiła...
W tej chwili z sąsiedniego pokoju wyszła Merideth. Ubra
na w króciutkie szorty i obcisłą bluzeczkę, prawie goła.
Uśmiechnęła się promiennie do Johna Lee.
- Cześć - powiedziała. - Usłyszałam twój głos. - Od
wróciła się do Billa. - Czy mógłby pan coś dla mnie zrobić?
- zapytała, patrząc na nieszczęsnego człowieka tymi swoimi
niebieskimi oczami.
Bill już złaził z drabiny, byle prędzej wykonać prośbę
Merideth.
John Lee wcale mu się nie dziwił. Taka kobieta jak Meri
deth, zwłaszcza kiedy się tak ubierze i kiedy jest taka czaru
jąca, najbardziej trzezwego faceta może poprowadzić na sa
mo dno piekła.
- Masz dwie sekundy, Merideth. - John Lee zatrzymał
Billa. - Tylko dwie sekundy, żeby mi wyjaśnić, co tu się
dzieje.
- Przemeblowujemy pokój dziecinny. - Merideth uśmie
chnęła się do niego.
Odsunęła się, robiąc miejce dwóm mężczyznom, którzy
właśnie wynosili skórzaną kanapę z pokoju przeznaczonego
dla Cassie.
50 NAGRODA PUBLICZNOZCI
- Przepraszam, szefie - mruknął Joe, usiłując przecisnąć
się obok Johna Lee.
Billy, trzymający drugi koniec kanapy, skinął swemu chle
bodawcy głową.
John Lee, oniemiały, patrzył, jak znikają z jego kanapą
w głębi korytarza. Wreszcie otrząsnął się nieco.
Przemaszerował przez pokój, który jeszcze niedawno był
jego sypialnią, i zajrzał do tego, który uważał za swoje san
ktuarium.
Okazało się, że brakuje tam nie tylko jego ulubionej ka
napy. Zniknął także wielki telewizor oraz zestaw muzyczny.
Na ścianach nie było zdjęć, a półki, na których zawsze stały
sportowe trofea Johna Lee, świeciły pustką.
Wszystko, co tak starannie wybrał i skomponował, co
przez lata wiernie mu służyło i pozwalało zapomnieć o pod
łości tego świata, wszystko to zniknęło. W pokoju pozostało
tylko łóżeczko Cassie i tekturowe pudełko z jej ubrankami.
Podeszła do niego Merideth. W ręku trzymała kolorowe
próbki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]