[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bo, widzi Pani, gdy Mama żyła, mogła w każdej chwili przygotować
kolację dla państwa Kellych i dla cioci Maury, kiedy by tylko chciała.
Mama była fenomenalną kucharką. Wydaje mi się, że to głupie: wysilamy
się przygotowując przyjęcie, tymczasem Jej wszystko przyszłoby jak z
płatka. Ale Mama nigdy nie wydała przyjęcia. Może nie lubiła państwa
Kellych? Trudno powiedzieć. Cały czas mam wrażenie, że gdyby ich
lubiła, to na pewno wydałaby dla nich kolację...
Lena poczuła, że oczy zachodzą jej łzami. Jak niewiele umykało bystremu
umysłowi dziecka! Szczerze mówiąc, ani Kellych lubiła, ani ich nie lubiła.
Byli dla niej symbolem tego, co w Lough Glass bezpieczne i nudne. Z
całym rozmysłem powstrzymywała się od zbyt bliskiej zażyłości z
sąsiadami po to, żeby zachować samodzielność i wolność. Zupełnie tak,
jakby przewidywała, że pewnego dnia Louis po nią wróci i ją stamtąd
zabierze.
A teraz dziedzictwo obojętności przeszło na niewinne dziecko, które
przechowywało dobrą pamięć o matce z taką
238
pieczołowitością, że nie chciało dopuścić do niczego, co by tę pamięć
mogło pokalać.
Lena natychmiast zabrała się do pisania.
Nie wiem, czy masz rację w sprawie państwa Kellych. Helen zawsze
mówiła o nich jak o ludziach, których darzyła sympatią. Pisała, że łączy
Cię burzliwa przyjazń z Clio: to chcecie być razem aż po grób, to jesteście
najzaciętszymi wrogami. Wiem, że Helen nie chciała grać w golfa, ale
miewała wyrzuty sumienia, iż tym samym pozbawia tej przyjemności
Twojego Tatę. Podobno zachęcała Go, by chodził na golfa bez Niej, lecz
On zawsze odmawiał.
To dobrze, że znów zaczął grać. Mam nadzieję, że kolacja się uda. Jaka
szkoda, że nie mogę być muchą na ścianie Waszego salonu.
- A co będzie, jak on się kiedyś ożeni? - zapytała pewnego dnia Ivy.
- Kto?
- Twój były. Martin.
- Nie, on się już nie ożeni. - Pytanie bardzo Lenę zaskoczyło.
- Tyle mi naopowiadałaś o swoich ziomkach z Lough Glass, że znam ich
lepiej niż własną ciotkę. Ta Maura ciągle się koło niego kręci...
- Z Maurą na pewno się nie ożeni - Lena uśmiechnęła się na tę myśl.
- Niby dlaczego nie? Przecież sądzi, że nie żyjesz. Ma wolną rękę, może
się żenić. To byłoby nawet rozsądne.
- Martin nie zachowywał się rozsądnie, gdy w grę wchodziła miłość.
Gdyby był rozsądny, od razu ożeniłby się z Maurą i nie byłoby tego całego
zamieszania.
- A Kit i Emmet nie przyszliby na świat.
- Może tak byłoby lepiej? Dla mnie i tak żyją w niedostępnym świecie.
- Co się stało, kochana?
- Nie wiem, Ivy. Nie wiem.
Ale dobrze wiedziała.
239
Od pewnego czasu Louis chodził podenerwowany. Już od pięciu lat
siedział w jednym miejscu. Zaczynało go nosić. Twierdził, że powinni się
ruszyć. Na przykład na południe Hiszpanii.
Ostatnio jezdziło tam wielu Brytyjczyków. Kupowali w Hiszpanii udziały
w interesach. Louis znał się na tym jak mało kto. Mogliby zarobić
naprawdę duże pieniądze. I mieszkać w przyzwoitym klimacie.
- A co wtedy będzie z moją pracą? - zapytała.
- To przecież praca, jakich wiele. Weszłaś do pierwszej lepszej agencji i
już w niej zostałaś.
- Ty też zostałeś w pierwszym lepszym hotelu - odparowała. - Ale oboje
trzymaliśmy się naszej pracy, bo dobrze nam było, bo do czegoś
doszliśmy.
- Leno, przecież są miliony takich posad.
- Ale to są nasze posady, Louis, nasze kariery. Jesteś właściwie szefem
hotelu, a ja szefową agencji Millara.
- No i co z tego? Nie braliśmy z nimi ślubu.
- Ani ze sobą - powiedziała.
Kwestia małżeństwa stwarzała pewien problem. Oficjalnie Helen
McMahon nie żyła. Gdyby Lena poprosiła o swoją metrykę, mogłaby
otrzymać świadectwo zgonu. Dlatego wolała nie ryzykować i nie
uruchamiać lawiny Bóg wie jakich problemów.
Tak to sobie wytłumaczyli. Ale w głębi duszy Lena poczuła się dotknięta
faktem, że Louis przyjął tę decyzję zupełnie spokojnie. Gdyby naprawdę
kochał ją tak głęboko, jak twierdził, z pewnością nalegałby na ślub
bardziej zdecydowanie.
Jessie Park i pan Millar mieli długi romans. Romans dzielnie wspierany
przez Lenę Gray. Często jadali we troje sobotni lunch. Lena wstawała od
stołu znacznie wcześniej, przepraszała, że musi już iść, i zostawiała ich, by
sobie pogawędzili.
Sobotnie lunche służyły również podejmowaniu ważnych decyzji
firmowych. Lena robiła notatki, które w poniedziałek przepisywała na
maszynie. Interes kwitł, myśleli zatem o przyjęciu dodatkowej pracownicy.
Kogoś młodego. Młodego i oszałamiająco atrakcyjnego.
240
- Może Dawn Jones? - zaproponowała Lena. - Akurat nie ma niczego na
oku. Nie sądzę, żebyśmy mogli znalezć kogoś bardziej reprezentacyjnego
niż ona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]