[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piła uwagę na dowódcy, która trzymała uniesione nad głową ostrze równoległe do
ziemi, co oznaczało komendę czekać .
Można też je było zinterpretować jako siad lub noga , ale raczej nie w od-
niesieniu do żołnierzy.
Zauważyłem, że ktoś jeszcze mi się przygląda. Cawti stała obok dziadka i obo-
je, choć mieli w dłoniach rapiery, nie spoglądali na gwardzistów, lecz na mnie.
Schowałem broń, żeby wyglądać mniej podejrzanie, i przeszedłem na bardziej
otwartą część ulicy, by zabójca, jeśli wróci, nie mógł mnie dopaść niespodziewa-
nie. Ledwie to zrobiłem, rozległ się głos porucznik całkiem wyrazny, choć nie
mówiła specjalnie donośnie:
Właśnie otrzymałam wiadomość od Cesarzowej. Wszyscy żołnierze mają
wycofać się na drugą stronę ulicy i czekać w gotowości na dalsze rozkazy!
Teckle posłuchali rozkazu z radością, Smoki z niechęcią, ale wykonali go
wszyscy.
Spojrzałem na Kelly ego. Stał i przyglądał się temu. Twarz miał bez wyrazu.
Rozumiem, że ukrył ulgę tego nie należało pokazywać przeciwnikowi. Ale
dlaczego skrywał także dumę, radość czy zadowolenie, nie mogłem pojąć. Chyba
że ich nie odczuwał. . .
Podszedłem do rodziny. Wyrazu twarzy Cawti nie byłem w stanie odczytać.
Dziadek zaś powitał mnie stwierdzeniem:
Przejmował inicjatywę, Vlad. Gdyby walka potrwała dłużej, przejąłby ją
kompletnie, a równocześnie wytrącił cię z równowagi.
Jakim cudem?
Za każdym razem, gdy robił krok, minimalnie przesuwał ciężar ciała do
przodu. Niektóre elfy walczą w ten sposób, według mnie nawet sobie z tego nie
zdają sprawy.
Będę pamiętał, noish-pa obiecałem poważnie.
Za to walczyłeś ostrożnie, co jest dobre. Nadgarstek chodził ci zwinnie, ale
silnie, tak jak powinien, i nie zatrzymałeś się, gdy go skaleczyłeś, jak to miałeś
w zwyczaju.
109
Noish-pa. . . zaczęła Cawti.
Dziękuję, noish-pa powiedziałem, wchodząc jej w słowo.
. . . nie powinieneś tu być dokończyła.
A niby dlaczego? zdziwił się. Co jest takiego cennego w tym życiu,
że warto je oszczędzać?
Cawti rozejrzała się, sprawdzając, kto nas słucha.
Ja zrobiłem to samo.
Wyglądało na to, że nikt.
Ale dlaczego? spytała.
Dlaczego tu jestem? sprecyzował dziadek. Nie wiem. Wiem, że nie
mogę zmienić tego, jaka jesteś czy co zrobisz. Wiem, że dziewczęta tu na Faerie
nie są takie same jak w domu i robią, co chcą, co nie zawsze jest złą rzeczą. Przy-
szedłem, żeby ci powiedzieć, że możesz do mnie zajrzeć, kiedy tylko będziesz
chciała albo kiedy będziesz musiała o czymś porozmawiać. Vladimir przychodzi,
kiedy ma kłopoty, ale ty nie. To wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Tak?
Przez moment przyglądała mu się i zobaczyłem w jej oczach łzy. A potem go
pocałowała.
Tak, noish-pa powiedziała.
Ambrus miauknął.
A mój dziadek błysnął w uśmiechu resztką zębów, odwrócił się i odszedł, pod-
pierając się laską. Patrzyłem, jak odchodzi, i gorączkowo szukałem sensownych
słów, ale nie udało mi się.
Za to odezwała się Cawti:
Teraz wiemy, dlaczego dziadek się tu zjawił. A dlaczego ty?
Próbowałem przekonać tego zabójcę, by zrobił to, co właśnie zrobił, żeby
go zabić.
Pokiwała głową.
Naznaczyłeś go? spytała.
Tak. I zagonię do roboty Kragara.
Wtedy będziesz znał jego imię i będziecie próbowali dopaść się wzajemnie.
Jak myślisz, co teraz zrobi?
Wzruszyłem ramionami.
Cawti nie ustąpiła tak łatwo:
Co ty byś zrobił?
Ponownie wzruszyłem ramionami.
Nie wiem przyznałem. Albo oddał pieniądze i prysnął daleko stąd,
i to naprawdę szybko, albo spróbował jeszcze raz w ciągu godziny, najdalej dnia,
nim niedoszła ofiara zdąży wszcząć jakieś kroki przeciw mnie.
Przytaknęła:
Ja także. Chcesz przeczekać ten okres gdzieś, gdzie cię nie znajdzie?
Nie bardzo. Są. . .
110
Przerwał mi głos porucznik:
Do wszystkich obywateli, oto słowa Cesarzowej: zostajecie poinformowa-
ni, że pełne dochodzenie, o które prosiliście, zostanie podjęte zgodnie z imperialną
procedurą. Nakazuję wam rozejść się i usunąć wszelkie przeszkody z ulic. Jeśli to
zostanie wykonane, nie będzie aresztowań.
Po czym odwróciła się do gwardzistów i rozkazała:
Schować broń, wrócić do patrolowania!
Gwardia schowała broń Teckle z ulgą, Smoki z żalem. Porucznik nie za-
szczyciła nas spojrzeniem czy gestem: po prostu podeszła do oddziału i odmasze-
rowała wraz z nim.
Odwróciłem się do Cawti, ale w tym momencie Paresh dotknął jej ramienia
i wskazał głową drzwi do budynku. Cawti złapała mnie za rękę, ścisnęła i poszła
za nim. Rocza zaś przeleciała na moje ramię.
Ktoś tu chyba myśli, że potrzebują pomocy, szefie.
Albo że ja jej potrzebuję. Masz coś przeciw?
Skądże. Towarzystwo zawsze się przyda, bo z tobą ostatnio nie da się gadać
i robię się samotny.
Nie odpowiedziałem, bo i co miałem mu powiedzieć?
Na wszelki wypadek wolałem nie ryzykować i teleportowałem się od razu do
biura. Lepiej być chorym niż martwym.
* * *
Jak ci idzie z Herthem? spytałem Kragara.
Pracuję nad tym.
Dobra. Przygotuj się, pokażę ci jeszcze jedną twarz.
No dobra. Jestem gotów.
Posłałem mu telepatycznie wizerunek zabójcy i spytałem:
Znasz go?
Nie. Jak się nazywa?
To właśnie chcę wiedzieć.
Dobra. Każę zrobić portret i zobaczymy, co znajdą.
Kiedy go znajdziesz, nie trać czasu na łapanie mnie. Zabij go i to tak, by
nie dało się go wskrzesić widząc uniesione brwi Kragara, dodałem: To on
ma na mnie kontrakt. Właśnie dziś próbował go wykonać.
Kragar gwizdnął z uznaniem.
Jak to przeżyłeś?
111
Czekałem na niego. Podejrzewałem, że Herth kogoś wynajmie, więc tak
ustawiłem zajęcia w ostatnich dniach, że mógł spróbować tylko w jednym miej-
scu.
To dlaczego przeżył?
Bo nie wziąłem pod uwagę drobiazgu: około siedemdziesięciu gwardzi-
stów w okolicy. No i okazało się, że nie był aż tak zaskoczony, jak sądziłem,
i niezle radzi sobie z rapierem.
Aha.
Stąd wiem, jak wygląda, ale nie jak się nazywa.
A ja mam się z tym dalej bawić. Niech będzie. Masz kogoś konkretnego na
myśli?
Maria. Jeśli go nie znajdziesz, użyj kogo chcesz.
Kragar uniósł oczy ku sufitowi.
Nie ma to jak dokładne polecenia jęknął. Coś jeszcze?
Przynieś mi nowy zestaw broni. Przynajmniej zajmę się czymś pożytecz-
nym, czekając, aż rozwiążesz wszystkie moje problemy.
Nie wszystkie, Vlad. Z twoim wzrostem nic nie zrobię.
Wynoś się.
Wyszedł, udając urażoną godność.
Zostałem sam z jheregami i myślami. Pierwszą było to, że jestem głodny, i za-
stanowiłem się, czy nie wysłać kogoś po przekąskę. Drugą, że przez jakiś czas
będę się wszędzie teleportował, więc to nie jest najszczęśliwszy pomysł. Loiosh
i Rocza najpierw na siebie posyczeli, potem zaczęli się ganiać po pokoju, więc
otworzyłem okno i wyrzuciłem ich na dwór. Podczas otwierania na wszelki wy-
padek stanąłem z boku co prawda nie słyszałem, by ktoś próbował dokonać
zabójstwa przez szerokość ulicy, ale mój zabójca musiał już być solidnie zdespe-
rowany. Ja przynajmniej byłbym na jego miejscu. Zamknąłem okno, zaciągnąłem
zasłony i zdecydowałem, że mogę zająć się paroma sprawami, które odkładałem
z powodu nadmiaru zajęć.
Melestav!
Tak?
Kij jest w budynku?
Jest.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]