[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śmierci.
Te głupie dziewczyny powinny zrobić sobie manicure, i to
szybko.
82
- Masz szczęście - oznajmił Adam. - Kiedyś oparzyła mnie
taka meduza, to bolijak...
Głos mu zamarł, kiedy zorientował się, że Gina słucha w na-
pieciu. Gina, która ma czterech braci, z pewnością słyszała wszel-
kie możliwe przekleństwa, ale Adam był dżentelmenem i nie
zamierzał kląć w jej obecności.
- Okropnie - dokończył. - Ale nie wydaje mi się, żebyście byli
mocno poszkodowani. Cóż, poza tym, że o mało nie utonęliście.
Sięgnęłam po ręcznik i podjęłam próbę oczyszczenia się
z piasku, który pokrywał całe moje ciało. Co ten ratownik zro-
bił? Ciągnął mnie po piachu czy co?
-Już czuję się zupełnie dobrze. Absolutnie nic mi nie jest.
Zpiący, który szedł za mną razem z całą resztą, odezwał się
zrozpaczony:
- Tak nie może być, Suze. Rób, co mówi ratownik. Nie zmu-
szaj mnie, żebym zadzwonił po mamę i tatę.
To mnie zaskoczyło. Nie dlatego że zagroził donosem, tylko
że nazwał moją mamę  mamą". Nigdy przedtem tego nie ro-
bił. Matka moich przyrodnich braci umarła wiele lat temu.
Cóż, pomyślałam, to w końcu najlepsza mama na świecie.
- Nie krępuj się i dzwoń - rzuciłam. - Mam to gdzieś.
Zauważyłam, jak Zpiący wymienia z ratownikiem znaczące
spojrzenia. Pośpiesznie zebrałam ubranie i zaczęłam wciągać
je na wilgotne bikini, wijąc się jak piskorz. Nie starałam się
nikomu utrudniać życia. Naprawdę nie. Po prostu nie mogłam
sobie w tej sytuacji pozwolić na wycieczkę do szpitala, w któ-
rym spędziłabym zapewne co najmniej trzy godziny. W ciągu
tych trzech godzin Anioły z RLS z pewnością przypuściłyby
kołejny atak na Michaela. Nie mogłam zostawić go samego.
- Nie zabiorę cię - powiedział Zpiący, krzyżując ręce na piersi
i powodując, że pianka, którą nadal miał na sobie, głośno za-
skrzypiała - do domu, o ile lekarz najpierw cię nie zbada.
83
Odwróciłam się do Michaela, który zdziwił się ogromnie,
kiedy zapytałam go grzecznie:
- Czy zechciałbyś zabrać mnie do domu?
Wytrzymanie mojego wzroku nagle przestało stanowić dla
niego probłem. Patrząc na mnie powiększonymi przez szkla
okularów oczami, wyjąkał:
- O-oczywiście!
Ratownik pokręcił z niesmakiem głową i odszedł. Pozostali
patrzyli na mnie, jakby mi odbiło. Tylko Gina podeszła do
mnie, kiedy pakowałam książki, by pójść za Michaelem do sa-
mochodu.
- Musimy porozmawiać, kiedy wrócisz do domu - szepnę-
ła.
Posłałam jej niewinne spojrzenie. Ostatnie ukośne promie-
nie słońca tworzyły świetlistą aureolę nad szopą jej miedzia-
nych warkoczyków.
- Co masz na myśli? - zapytałam.
- Wiesz, o co mi chodzi - syknęła z naciskiem, odwróciła się
i ruszyła w stronę Zpiącego, który patrzył na mnie z troską.
Prawda była taka, że wiedziałam, o co jej chodzi. Chodziło
jej o Michaela. Co robię, zawracając sobie głowę chłopakiem
takim jak Michael, który, co oczywiste, nie jest moją jedyną,
prawdziwą miłością.
Rzecz polegała jednak na tym, że nie mogłam jej powiedzieć,
iż Michaela prześladują cztery duchy i moim świętym obo-
wiązkiem jako mediatora jest go chronić.
Chociaż biorąc pod uwagę to, co zdarzyło się pózniej tego
wieczoru, nie powinnam była niczego przed nią ukrywać.
- Więc - powiedziałam, jak tyłko Michaeł uruchomił samo-
chód - musimy porozmawiać.
Michael, w okularach i ubraniu, przestał być onieśmielająco
przystojnym młodym mężczyzną, jakim był bez nich. Jak Su-
84
perman w ubraniu Clarka Kenta, Michael stał się ponownie
jąkającym się maniakiem komputerowym.
Nie mogłamjednak nie zwrócić uwagi, jak ładnie jego mu-
skularne ciało wypełniało podkoszulek.
- Porozmawiać? - Zacisnął ręce na kierownicy, gdy znalezli-
śmy się w sytuacji, w warunkach Carmelu, typowej dla godziny
szczytu: przed nami zatrzymał się właśnie wycieczkowy autobus
i volkswagen wypełniony deskami surfingowymi. - O-o czym?
- O tym, co się stało w czasie weekendu.
Michael rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym znów wpa-
trzył się w przednią szybę.
- Co masz na m-myśli? - zapytał.
- Daj spokój, Michael - parsknęłam. Uznałam, że nie ma
powodu, żeby traktować go przesadnie łagodnie. To jak ze zry-
waniem plastra: albo się to robi boleśnie powoli, albo jednym
ruchem, szybko i stanowczo. - Wiem o wypadku.
Autobus w końcu ruszył. Michael wcisnął pedał gazu.
- Cóż - odezwał się po jakiejś minucie z kpiącym uśmiesz-
kiem, nie odrywając oczu od drogi - chyba nie obwiniasz mnie
za bardzo, bo nie poprosiłabyś, żebym cię podwiózł.
- Nie obwiniam o co?
- Zginęło czworo ludzi. - Michael wyjął z uchwytu pomię-
dzy naszymi siedzeniami do połowy opróżnioną puszkę coli. -
Aja żyję. - Ayknął pośpiesznie i odłożył puszkę. - Sama osądz.
Nie spodobał mi się ton jego glosu. Nie o to chodzi, że uża-
łał się nad sobą. Nie robił tego. W jego głosie brzmiała wro-
gość. I, jak zauważyłam, przestał się jąkać.
- Tak - zaczęłam ostrożnie.
Jak już wspomniałam, prowadzenie rozmów jest specjalno-
ścią ojca Dominika. Ja - to mięśnie w naszej małej rodzinie po-
średników. Zdawałam sobie sprawę, że zapuszczam się na, no-
men omen, głęboką i mętną wodę.
85
- Czytałam w gazecie, że test na oddech nie wykazał alkoho-
lu - powiedziałam.
-Więc? - wybuchnął Michael, co mnie trochę przestraszyło
- czego to dowodzi?
Zamrugałam nerwowo.
- No, tego przynajmniej, że nie prowadziłeś po pijanemu.
Wydawało się, że lekko się odprężył. Powiedział:  och", a po-
tem zapytał wyczekująco:
- Czy chcesz..
Spojrzałam na niego. Jechaliśmy wzdłuż wybrzeża, a słońce,
zanurzając się w wodzie, zalewało wszystko jaskrawopomarań-
czowym blaskiem. Zwiatło odbijające się od szkieł Michaela
sprawiło, że nie byłam w stanie odczytać wyrazu jego twarzy.
- Chcesz zobaczyć, gdzie to się stało? - wyrzucił z siebie,
jakby bał się, że za chwilę zmieni zdanie.
- Eee, pewnie... Jeśli czujesz, że chciałbyś pokazać mi to
miejsce.
- Chcę. - Odwrócił głowę w moją stronę, ale i tym razem
nie widziałam wyrazu jego oczu. -Jeśli nie masz nic przeciw-
ko temu. To dziwne, ale... ja naprawdę mam wrażenie, że po-
trafiłabyś to zrozumieć.
Ha! - pomyślałam zarozumiale, proszę bardzo, ojcze Domi-
niku! Całe to ględzenie o tym, jak to najpierw biję, a potem
rozmawiam. Cóż, co ksiądz na to?
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał niespodziewanie Michael,
przerywając moje samozachwyty.
Rzuciłam mu zdumione spojrzenie.
- Zrobiłam co? - Nie miałam pojęcia, o czym mówi.
- Pobiegłaś za mną do wody - odparł cicho.
- Och. - Chrząknęłam. - O to chodzi. Cóż, widzisz, Mi-
chael...
- Nieważne.
86
Znowu na niego spojrzałam. Uśmiechał się.
- Nie przejmuj się - powiedział. - Nie musisz mi mówić. Ja
wiem. - Jego głos obniżył się o oktawę. Ogarnął mnie gwał- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •