[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Blake uśmiechnął się niezbyt uprzejmie.
- Kiedykolwiek mam na to ochotę.
Marie cofnęła się tak szybko, że Finley musiała zagryźć
wargi, aby się nie roześmiać i pospiesznie przybrała
uprzejmy wyraz twarzy, kiedy kobieta znów zwróciła się
do niej.
- Mam nadzieję, Finley - powiedziała niby żartobliwie
Marie - że zdajesz sobie sprawę, jak szczęśliwa jesteś, iż
możesz być tutaj. Nie przypuszczam, żebyś o tym
wiedziała, ale Cairdowie są jedną z naszych najstarszych
rodzin.
- Fascynujące - odparła Finley ze śmiertelnie poważną
miną. Nie ośmieliła się spojrzeć na Blake'a, by nie
zobaczyć jego reakcji na ten przejaw snobizmu, ale
wyczuwała jego lekceważenie.
- Marie, nie masz nic do picia - stwierdził. - Chodź,
to naleję ci czegoś.
Kolacja była znakomita, podano dania charakterys
tyczne dla rejonu południowego Pacyfiku. Na środku
długiego stołu leżało kilka wspaniałych ryb, złowionych
przez męża Phil tego ranka. Phil upiekła je w mleku
kokosowym i ozdobiła wkoło zapiekanymi krewetekami.
Jedzenie przybrane było w stylu polinezyjskim, zielonymi
liśćmi i jaskrawymi kwiatami hibiskusa.
Finley jadła tak wolno, jak tylko mogła, ale i tak
pierwsza zaspokoiła apetyt. Pomyślała, że musi poprosić
Phil o przepis na nadziewane owoce awokado.
- Naprawdę nie chcesz już nic więcej? - Clary zerknęła
na swój własny talerz z wyrzutem. - Czy Phil nie gotuje
cudownie? Nie powinnam tyle jeść, ale wciąż jeszcze
karmię dziecko i mam taki ogromny apetyt! Och mój
Boże, ta zielona papryka jest nadziewana wieprzowiną!
Zrobiła tak zabawną minę, że Finley zaśmiała się.
- Czy nie lubisz wieprzowiny?
- Uwielbiam, ale miałam nadzieję, że może tam
w środku będzie coś mniej tuczącego. Na przykład sałata.
- Nie widać, żebyś potrzebowała diety.
- I nie potrzebuje. - Morgan wślizgnął się zgrabnie
na krzesło obok żony, posyłając Finley rozbawione
spojrzenie. - Pani doktor zawsze na posterunku? Clary
też nigdy nie może zapomnieć, że jest pielęgniarką.
- Och, oczywiście, że mogę! - Clary uśmiechnęła się
do męża z wyrazem takiego uwielbienia i ufności, że
Finley uczuła lekki żal. - Od czasu przyjścia na świat
dziecka całkowicie zgłupiałam. Ono ma na przykład
malutką wysypkę, a mnie trzeba siłą powstrzymywać od
pędzenia po lekarza!
- Żyjemy w nadziei, że nigdy nie nabawi się kaszlu
- zażartował Morgan, uśmiechając się do swojej żony.
To był przyjemny wieczór, jeżeli nie liczyć złowrogich,
piorunujących spojrzeń Marie Dwyer. Niezwykłe uczucie
zazdrości opuściło Finley tak szybko, jak przyszło i bawiła
się dobrze, chociaż musiała opanowywać zaborczy
instynkt, kiedy widziała Blake'a rozmawiającego z którąś
z pozostałych kobiet. Pokonawszy to, wznowiła rozmowę
z Fay Oxten o wystawie obrazów Moneta, która miała
wkrótce zostać otwarta w Art Gallery w Auckland.
Blake usiadł przy niej i spojrzał na nią badawczo.
- W porządku? - zapytał miękko.
- Czuję się dobrze - powiedziała Finley. - Nie masz
się o co niepokoić.
Przyjął to, ale z wyrazem twarzy, który mówił, że
jeżeli zobaczy u niej oznaki przemęczenia, nie zawaha
się wpakować jej do łóżka jak małe dziecko. Do diabła
z wszystkimi opiekuńczymi mężczyznami! - pomyślała.
A w ogóle ta zażyłość między nimi nadeszła zbyt szybko.
Pilnowała się, żeby nie zostać z nim sam na sam ani
przez chwilę. Zastanawiała się nawet, czy nie wracać do
Auckland, ale Marie mówiła dużo o wysokiej wilgotności
w mieście i Finley nie mogła zdobyć się na podjęcie decyzji.
O północy Clary wzięła śpiącego synka na ręce
i wszyscy udali się z powrotem na jacht. Szli pod niebem
z ciemnego aksamitu, zdobionego wielobarwnymi klej
notami gwiazd. Na horyzoncie rozciągała się bliższa,
cieplejsza wstęga świateł domów na półwyspie Whan-
gaparaoa. Słaby zapach soli mieszał się z wonią nocy,
kwiatów, chłodnej rosy, aromatem trawy i zwierząt.
Gdzieś w oddali zawołała sowa. Blackie wydał podeks
cytowany skowyt, ale nie opuścił swego posterunku przy
nodze Finley.
- Wymarzona noc dla kochanków - powiedziała Fay.
Finley zauważyła, jak Marie zesztywniała na tę
niewinną uwagę. Cóż za męcząca kobieta! Co in
teresującego widziała w niej żona Blake'a? Pokrewną
duszę? Czuła ucisk jej spojrzenia między łopatkami,
kiedy odchodzili, zostawiwszy resztę towarzystwa na
jachcie. Biedna Marie!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]