[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzgląd na uczucia innych. Większość ludzi chętniej spełnia prośby, niż wykonuje polecenia.
- A jednak słucha pani moich poleceń, panno Ingleby - powiedział cicho.
- Ale buntuję się w głębi serca - odparła i wyszła z pokoju, żeby ostatnie słowo jak
zwykle należało do niej.
Parę minut pózniej wróciła z poduszką, w milczeniu przeszła przez pokój i nie patrząc na
księcia, delikatnie podłożyła mu ją pod nogę. Już wcześniej, w sypialni, zobaczyła, że wczorajsza
opuchlizna zeszła. Ale zauważyła również, że książę często pociera udo i od czasu do czasu
zaciska zęby, co niechybnie świadczyło o tym, że bardzo cierpi. Oczywiście jako dumny
mężczyzna nie mógł się przyznać do tego, że odczuwa jakikolwiek ból.
- Gdyby nie pani zaciśnięte usta - powiedział - nawet bym nie zauważył, że nie cieszę się
pani życzliwością panno Ingleby Spodziewałem się co najmniej, że z całej siły złapie mnie pani
za nogę i ciśnie jąna poduszkę. Już się przygotowałem, jak sobie poradzić z takim przejawem
braku opanowania. Ale pozbawiła mnie pani okazji wygłoszenia mojej starannie obmyślanej
przemowy.
- Zatrudnił mnie pan jako swoją pielęgniarkę, wasza książęca mość - przypomniała. -
42
Mam panu przynosić ulgę, a nie sprawiać ból. Poza tym, jeśli coś mi się nie podoba, znam
odpowiednie słowa, by to wyrazić. Nie muszę się uciekać do przemocy.
Co jest największym kłamstwem, jakie kiedykolwiek padło z moich ust, pomyślała,
zanim jeszcze skończyła mówić. Przez chwilę poczuła dreszcze i ogarnęły ją mdłości. Były to
dobrze znane objawy ogarniają-cej ją paniki.
- Panno Ingleby - odezwał się potulnie książę Tresham - dziękuję pani za przyniesienie
poduszki.
Tym zamknął jej usta.
- Odniosłem wrażenie, że tymi słowami skłoniłem panią niemal do uśmiechu. Czy
kiedykolwiek się pani śmieje?
- Tak, kiedy coś mnie rozbawi albo gdy jestem szczęśliwa, wasza książęca mość.
- Co w moim towarzystwie jeszcze się nie zdarzyło - zauważył. - Widocznie tracę cały
swój wdzięk. Niech pani wie, że słynę z tego, iż potrafię zabawiać i uszczęśliwiać kobiety.
Przedtem, dopóki nie powiedział tego i nie spojrzał na nią, mrużąc oczy, właściwie nie
uświadamiała sobie w pełni jego męskiego uroku. Nagle wszystko się zmieniło. Poczuła nieznane
sobie do tej pory czysto fizyczne pożądanie, pod wpływem którego w jej piersiach i łonie zaszły
jakieś niepokojące reakcje.
- Nie wątpię - odparła cierpko. - Ale zapewne w tym miesiącu wykorzystał pan cały urok
osobisty na uwiedzenie lady Oliver.
- Jane, Jane - przemówił łagodnie. - To zabrzmiało wyjątkowo złośliwie. Odszukaj
Quincy ego i przynieś poranną pocztę. Proszę - dodał, kiedy ruszyła ku drzwiom.
Odwróciła głowę i uśmiechnęła się do niego.
- Aha - mruknął pod nosem.
43
5
Angelina przyszła póznym rankiem. Tym razem towarzyszył jej Heyward, który chciał
osobiście zapytać szwagra o zdrowie. Jeszcze nim wyszli, pojawił się Ferdynand, ale raczej po to,
by mówić o sobie, a nie z troski o samopoczucie brata. Założył się z lordem Berriwetherem,
słynącym z umiejętności powożenia, że zwycięży w wyścigu karykli do Brighton. Ale
Berriwether był niepokonany, dorównywał mu w tej sztuce jedynie Jocelyn.
- Przegrasz, Ferdynandzie - powiedział bez ogródek Heyward.
- Skręcisz sobie kark, Ferdie - stwierdziła Angelina - a moje nerwy nie uspokoją się tak
szybko, jak po przygodzie Treshama. Ale będziesz szykownie wyglądał, pędząc drogą do
Brighton szybko jak wiatr. Czy z tej okazji sprawisz sobie nowy frak?
- Tajemnica powodzenia polega na popuszczaniu koniom cugli na każdym prostym
odcinku drogi - zauważył Jocelyn - a nie na nadmiernym ekscytowaniu się i ryzykowaniu
niepotrzebnie na ostrych zakrętach, jakby się było artystą cyrkowym. A ty słyniesz z jednego i z
drugiego, Ferdynandzie. Jednak skoro już zgodziłeś się ścigać, dobrze by było, gdybyś wygrał.
Nigdy się nie przechwalaj ani nie przyjmuj wyzwań, których nie możesz poprzeć czynem.
Szczególnie, jeśli jesteś Dudleyem. A śmiem twierdzić, że się przechwalałeś.
- Pomyślałem sobie, że mógłbyś mi pożyczyć swój nowy powóz, Tresham - rzucił od
niechcenia brat księcia.
- Nie ma mowy - oznajmił Jocelyn. - Wykluczone. Dziwię się, że w ogóle zwracasz się z
tym do mnie. Chyba uznałeś, że rana w nodze odebrała mi rozum.
- Jesteś moim bratem - powiedział Ferdynand.
- Bratem, który potrafi myśleć i ma zdrowy rozsądek - odparł Jocelyn. - Kiedy ostatnio
widziałem twój powóz, niczego mu nie brakowało. To człowiek, a nie wóz wygrywa albo
przegrywa wyścig, Ferdynandzie. Kiedy ma się to odbyć?
- Za dwa tygodnie.
A niech to! - pomyślał Jocelyn. Nie będzie mógł tego obejrzeć, jeśli posłucha tego
przeklętego konowała Raikesa. Ale jeśli jeszcze przez dwa tygodnie będzie skazany na leżenie na
kanapie, zwariuje.
Jocelyn mógłby przysiąc, że Jane Ingleby, która cichutko stała z boku, czyta w jego
myślach. Zauważył, że znów zacisnęła usta tak mocno, że tworzyły cienką linię. Ciekawe, co
44
zamierza zrobić? Przywiązać go do łóżka, póki nie upłyną całe trzy tygodnie?
Nie pozwolił jej wychodzić z salonu, kiedy wizytę składająmu członkowie rodziny.
Odmówił też pózniej, kiedy zapowiedzieli się kolejni goście. Przeglądał akurat pocztę i podawał
jej po jednym liście. Zgodnie z jego poleceniami rozkładała je na trzy stosiki - zaproszenia, z
których nie skorzysta, zaproszenia, które przyjmuje, i listy, na które odpowiedz podyktuje
pózniej sekretarzowi. Większość zaproszeń, z wyjątkiem tych, które dotyczyły przyjęć dość
odległych w czasie, trzeba było odrzucić.
- Zostawię pana teraz samego, wasza książęca mość - oznajmiła, wstając, kiedy pojawił
się Hawkins, dziś znacznie już lepiej panujący nad swym królestwem w holu, by zapowiedzieć
przybycie kilku przyjaciół księcia.
- Nie - oświadczył krótko, unosząc brwi. - Zostanie pani tutaj.
- Bardzo pana proszę, wasza książęca mość - nalegała. - Na nic się panu nie przydam,
kiedy będzie pan miał towarzystwo.
Pomyślał, że wygląda na wylęknioną. Czyżby się bała, że razem ze swymi przyjaciółmi
urządzą sobie orgię w jej obecności? Najprawdopodobniej sam odprawiłby swoją pielęgniarkę,
gdyby go nie poprosiła, by pozwolił jej wyjść. Teraz, przez czysty upór, nie chciał jej puścić.
- Być może podniecenie wywoła u mnie atak waporów i będę potrzebował
natychmiastowej pomocy pielęgniarki, panno Ingleby - oświadczył chłodno.
Zapewne dalej by go prosiła, gdyby nie weszli goście. Na ich widok skryła się w
najdalszym kącie. Nadal tam stała, kiedy kilka minut pózniej spojrzał w tamtym kierunku.
Idealnie zlewała się z tłem. Znów miała na głowie czepek, pod który schowała każdy, nawet
najmniejszy kosmyk włosów.
Pojawili się w komplecie, wszyscy jego najbliżsi przyjaciele - Co-nan Brougham, Pottier,
Kimble, Thomas Garrick, Boris Tuttleford - wnosząc ze sobąhałaśliwą wesołość. Było dużo
szumu, kiedy go witali, zadawali pytania o zdrowie, nie czekając na odpowiedz, drwili z jego
szlafroka i rannych pantofli, oglądali obandażowaną nogę, w końcu rozsiedli się wokół sofy.
- Gdzie twoje bordo, Tresham? - spytał Garrick, rozglądając się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]