[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w naszym miniaturowym ogródku od frontu, ale drzewo tak się poprawiło,
rosnąc w ziemi wzbogaconej mocznikiem, że patrzę na te praktyki przez
palce. Stawiamy teraz na stołach miseczki z wodą, w której pływają
wonne kwiaty plumerii.
Wprawdzie początkowo się przed tym wzdragałam, ale w końcu
zacisnęłam zęby i zajęłam całe piętro po pani Delvecchio Schwartz. Jest
odmalowane (głównie na różowo), w salonie i sypialniach leży wykładzina
dywanowa, stoją porządne meble. Wyzbyłam się lęku. Na pewno w
każdym domu wydarza się jakaś tragedia. Dziwnie mnie pociesza
przebywanie w tym samym miejscu, gdzie mieszkała. Mieszkała. Czas
przeszły, do którego nie ma powrotu.
-309-
Można by sądzić, że prace są ukończone, ale wcale tak nie jest. Potrwają
jeszcze kilka miesięcy, więc wszędzie jest pył, w korytarzach stoją sedesy,
wanny, umywalki, kuchenki, prysznice i bojlery, a na podwórku piętrzą się
kafelki na ściany i podłogi. Wernerowie wnoszą wszystko chyłkiem przez
przeszklone drzwi na werandę od frontu.
Taka jestem szczęśliwa, że mój aniołek wrócił do Domu.
Powinnam odnotować, że moje życie erotyczne ułożyło się pięknie, w
moim pojęciu. Weekendy mam dla Toby'ego. Jezdzimy do Wentworth
Falls. W przyszłości Flo będzie nam towarzyszyć. Toby nie był tym
zachwycony, ale postawiłam warunek: albo obie, albo żadna. Skrzywił się
i powiedział, że woli obie. Co do Duncana, to na pewno nie jest
zadowolony.
Duncan przychodzi we wtorki i czwartki. Zawarł umowę z żoną, która
cierpi strasznie z powodu klątwy Harriet Purcell. Nie jest to łupież ani
uporczywa drożdżyca. Dokucza jej neuropatia w nogach - nie jest to
śmiertelne, lecz mocno uprzykrza życie. Duncan był lekko przerażony
kompletnym brakiem współczucia z mojej strony. No cóż, rozumiem go; w
końcu są małżeństwem od piętnastu lat. Powiedziałam, żeby przekazał jej
wiadomość ode mnie -jeżeli okaże zrozumienie i nie powie przy synach
złego słowa o ojcu, zdejmę z niej klątwę. Nie może grać w tenisa, chodzi o
lasce i bierze kortykotropinę, co przy braku ruchu powoduje gwałtowny
przyrost wagi. Niedługo będzie czterdziestką, nosi sznurowane buciki na
płaskiej podeszwie i gumowe rajstopy przeciwobrzękowe. He-he-he.
Co do Johna Prendergasta jeszcze nie jestem pewna, więc forteca się nie
poddała. Podejrzewam, choć on temu zaprzecza, że patrzy na mnie trochę
jak na dziwny przypadek psychopatii. Z psychiatrami jest właśnie taki
kłopot - nigdy tak naprawdę nie kończą dyżuru. Pewnie na dokładkę
analizuje swoje łóżkowe wyczyny. Zgadzam się więc, żebyśmy czasem
coś razem zjedli, ale wodzę go za nos dookoła krzaczka.
-310-
Zroda.
17 maja 1961.
Jesteśmy zdumieni i zdezorientowani. Cholera wie, co to znaczy. Flo jest
w Domu już od miesiąca, a nie bazgrze po ścianach. W całym mieszkaniu,
które zajmuję, we wspólnych korytarzach i przy podestach ściany są
świeżo pomalowane do połowy, dokupiłam też kredek i codziennie
powtarzam sto razy, że może sobie bazgrać do woli. A Flo kiwa główką,
uśmiecha się, zostawia kredki na podłodze i idzie przyglądać się Fritzowi i
Ottonowi. Podaje im uszczelki, gwozdzie, śrubki, bolce, kielnie, zawsze
to, co akurat jest potrzebne. Bracia są nią zafascynowani.
Och, Flo wciąż czepia się moich nóg, siada mi na kolanach, nuci swoją
melodię. Brązowe fartuszki należą do przeszłości, ale nie zmuszam jej do
noszenia butów, a sukienki, które dla niej kupiłam, są stonowane. Dla Flo
kolorowe są kredki, choć już nimi nie rysuje. Chodzi ze mną po sklepach,
czego nigdy nie robiła z matką. Zastanawiam się więc, czy przypadkiem
nieumyślnie nie wsadziłam kija w szprychy i nie zaburzyłam
funkcjonowania Flo i Domu. Flo jest dla mnie barometrem. Jeżeli coś jej
się podoba lub sprawia wyrazną przyjemność, tym się zajmujemy. Z
pewnością bardzo ją cieszą weekendy w Wentworth Falls. W piątek
wieczorem pakuje małą walizeczkę i wietrzy płócienną torbę dla
Marcelinę. Biedny Toby! Nie jedna, lecz trzy kobiety.
Urządziłam sobie - niezbyt chętnie - sypialnię w dawnym pokoju Harolda,
a Flo umieściłam w dawnej sypialni matki. Ta dziupla, w której przedtem
mieszkała Flo, służy teraz jako bielizniarka i biblioteczka podręczna
imienia Delvecchio Schwartz. Zastanawiałam się, czy nie odsunęłam się
zbyt daleko od Flo, ale na szczęście Marcelinę przeniosła się do jej łóżka,
więc problem znikł. Mój aniołek śpi tak słodko, tak mocno, nigdy się nie
wierci, nie dręczą go złe sny.
-311 -
Nocna bieganina i śmiech ustały z chwilą, gdy znalazłam testament, ale
nadal nie jestem przekonana o tym, że pani Delvecchio Schwartz
naprawdę przeniosła się na tamten świat. Kiedy z duszą na ramieniu
weszłam pierwszy raz do pokoju Harolda i zamknęłam drzwi, usłyszałam
westchnienie. Westchnienie Harolda. Jakby żegnał się na zawsze.
A potem przemówiła ona:
- Dobrze się spisałaś, księżniczko. Fantastiko!
Coś zatrzepotało. Jedna z papużek Klausa. Popatrzyłam na nią, a ona na
mnie. Wyciągnęłam rękę, papużka przysiadła na moim palcu i zaczęła
wesoło podrygiwać.
- Bogu dzięki, znalazła się! - zawołał Klaus, kiedy przyniosłam mu
ptaszka. - Moja mała Mausie wyleciała przez okno, ledwie je otworzyłem.
Myślałem, że straciłem ją na zawsze.
- Nie bój bidy, słonko - odparłam. - Tak łatwo nie pozbędziesz się małej
Mausie. Prawda, Mausie?
Tak czy owak Flo nie rysuje i jest to dla nas wszystkich niepojętą zagadką.
Jim i Bob, Klaus i Pappy siedzą przy niej godzinami, podsuwają kredki i
namawiają do rysowania. Nawet Toby uległ tej bazgromanii. Kupił
szarego pakowego papieru, pokazał Flo, jak się na nim bazgrze, ale ona
popatrzyła na mnie smutno i upuściła różową kredkę, którą jej podał.
Czwartek.
25 maja 1961.
Udało się wreszcie, ku zadowoleniu wszystkich stron, dojść do
porozumienia z madame Fugą i madame Toccatą. Dłuższy czas trzymały
się wersji, że płacą tylko trzydzieści funtów czynszu tygodniowo, a ja
prychałam niedowierzająco. Ale dziś uzgodniłyśmy, że dostanę od każdej z
nich czterysta funtów tygodniowo, z czego trzydzieści zostanie
-312-
wpisane do ksiąg. Lubię te damy, ale ktoś, kto prowadzi luksusowy burdel
zaspokajający niezwykłe apetyty klientów, musi być twardy jak para
starych butów. I burdelmamy są twarde. Początkowo chciały pociągnąć za
sznurki sięgające rady miejskiej, żeby wpakować mnie w tarapaty, ale
posłałam każdej z nich laleczkę z igłami o porcelanowych główkach,
wbitymi w główne otwory ciała - z przodu, z tyłu, a trzecia na dokładkę
prosto w usta. Uuuuuuła! Przesłanie zostało prawidłowo odczytane -
burdelmamy ustąpiły.
Minęłam kamień milowy. Pierwszy raz wyłożyłam dziś karty, kiedy Flo
poszła spać, a Dom pogrążył się w ciszy, w której rozchodziły się dzwięki
skrzypiec Klausa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]