[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wrócił z bloku operacyjnego. Wasze wrzaski mu prze-
szkadzają.
Trochę przesadziła, bo w tej chwili nie obudziłaby
go nawet najgłośniejsza grupa heavymetalowa.
Chłopcy, mocno zawstydzeni, popatrzyli na śpiącego
kolegę.
S
R
- Przepraszamy - szepnął Sam.
- Odda nam siostra te gry, jeśli obiecamy, że więcej
nie będziemy się kłócić? - zapytał grzecznie Liam.
Udała, że rozważa tę propozycję.
- Pod warunkiem, że będziecie cicho. Jeśli was usły-
szę, od razu je konfiskuję. I to na zawsze.
Przez pół godziny udawała, że nie spuszcza ich
z oczu, co wcale nie było łatwe. Po pierwsze, stale ktoś
dzwonił: a to komuś nie zgadzała się liczba zamówio-
nych kolacji, a to ktoś prosił, żeby podać aktualny stan
wolnych łóżek, a do tego telefonowali rodzice i krewni
pacjentów z pytaniami o stan ich zdrowia i prośbami
o przekazanie im najserdeczniejszych uścisków i po-
zdrowień.
Godzinę pózniej przyszła wiadomość, że Laurel wra-
ca na oddział.
- Sądziłam, że to potrwa znacznie dłużej, bo to prze-
cież obie nogi - dziwiła się matka dziewczyny.
- Ale w przypadku Laurel nie ma żadnych dodat-
kowych problemów. Ofiara wypadku byłaby operowa-
na znacznie dłużej, bo trzeba by robić przeszczepy
skóry, łączyć poszarpane naczynia krwionośne.
W przypadku Laurel zrobiono starannie wyliczony
wcześniej odstęp między kośćmi i połączono je specjal-
nymi szynami.
- Bardzo boję się tych szyn - wyznała pani Kent.
- %7łe nie utrzymam ich w należytej czystości i Laurel
dostanie zakażenia. Na dodatek przeraża mnie to, że
S
R
będę musiała zadawać jej ból, dokręcając te straszne
śruby.
- To dla jej dobra. Może pani być pewna, że kiedy
to wszystko się skończy, Laurel będzie pani za to
wdzięczna.
- To okropne. Specjalnie łamać kości, żeby je roz-
suwać.
- Ale każdego dnia organizm będzie robił wszystko,
żeby tę malutką szpareczkę wypełnić nową tkanką. Jak
przy zwyczajnym złamaniu.
- Czy siostra uważa, że zle zrobiłam, skazując
dziecko na takie tortury? Część rodziny, ze strony
mojego męża, ma mi to za złe. Uważają, że powinnam
uczyć ją akceptacji kalectwa. - Spoglądała na córkę
z ogromnym smutkiem w oczach. - Szkoda, że taka
operacja nie była możliwa kilka lat temu. Być może
mój mąż nie odebrałby sobie życia... - szepnęła. -
Czasami szansa zaistnienia na jeden dzień w roku
w roli jednego z towarzyszy Królewny Znieżki to tro-
chę za mało...
- Mama? - Usłyszały zmieniony głos Laurel. - Już
po wszystkim?
Katherine cieszyło to, że pani Kent tak troszczy się
o los córki. Pomijając etyczny aspekt tego typu opera-
cji, była to sprawa indywidualnego wyboru, a Laurel
i jej matka były zdecydowane doprowadzić sprawę do
końca.
S
R
Gdy Katherine wchodziła do hotelu dla personelu,
rozdzwonił się telefon. Automatycznie skierowała się
do części recepcyjnej holu, bezwiednie podniosła słu-
chawkę i zdumiała się, słysząc głos matki, która, znając
ten kłopotliwy system połączeń, zazwyczaj czekała, aż
Katherine zadzwoni do Hillsboro House.
- Córeczko, niestety musisz jeszcze raz przymierzyć
suknię.
W tle słyszała, jak babcia wydaje jakieś polecenia,
i już się zastanawiała, jak pomieścić w czasie wszystkie
zobowiązania.
- Czy to bardzo pilne? - Usiłowała wyliczyć, kiedy
będzie miała wolne, żeby pojechać do domu. - Jutro
zaczynam rano, kończę o trzeciej...
- Tym się nie przejmuj. Skontaktowałam się już
z Damonem. Zaproponował, żebyśmy przywiozły suk-
nię do niego, a po przymiarce poszlibyśmy wszyscy
razem na kolację.
- Ale... - Na nic się zdały wszelkie protesty.
Zawsze podziwiała matkę za to, jak radziła sobie po
rozwodzie, jak potrafiła wykorzystać swoją bardzo
skromną wiedzę o biżuterii i dodatkach do rozkręcenia
prosperującej teraz firmy. To zabawne, jak ta szacunku
godna energia nagle zaczęła ją irytować, gdy matka
postanowiła organizować jej życie.
- Zauważ - ciągnęła matka jak gdyby nigdy nic - że
nie miałyśmy z babcią okazji uczcić waszych zaręczyn.
S
R
Za chwilę będzie na to za pózno, bo zostaniecie już
małżeństwem.
Aluzja do pośpiechu sprawiła, że Katherine poczuła
wyrzuty sumienia.
- Kiedy przyjedziecie? - zapytała, postanawiając
dostosować się do ich planów.
- Jutro po południu. Damon podał nam swój adres
oraz wskazówki, jak dojechać. Zrobimy u niego przy-
miarkę, a potem pójdziemy na kolację.
Znowu nie miała nic do powiedzenia, tym bardziej
że w tej chwili tylko ona jedna nie miała pojęcia, gdzie
mieszka jej oblubieniec.
- Przyjedziemy około wpół do szóstej, a na siódmą
pójdziemy do restauracji.
Matka najwyrazniej nie miała żądnych wątpliwości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]