[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uwierzy, że nie wiedziałem, z kim podróżuję.
- Zostań tutaj. - Podałem torbę wampirzycy i wyszedłem na spotkanie miejscowym.
Jeśli zdołam ich zagadać, może nie zwrócą uwagi na Ilorę. Miałem w każdym razie jakieś
szanse. W Sokołowskim bywałem nieraz po służbie, więc bez problemu powinienem znalezć
wśród obecnych jakiegoś znajomka. Lekarz na pewno mnie nie rozpozna, ale żołnierze
zazwyczaj mają lepszą pamięć do twarzy.
- Coś się stało?
- Pozwólcie z nami. - Niewysoki mężczyzna spojrzał za moje plecy. - I zawołajcie waszą
towarzyszkę. - Dajcie spokój, przecież to nie oni. - Drugi zarzucił strzelbę na ramię. -
Służbowo do nas?
- Nie. Załapałem taką chałturkę. - Przypomniałem sobie tego dobrze zbudowanego
człowieka. Kiedy tamtego lata nająłem się do ochrony taboru, właśnie on radził mojemu
pracodawcy, żeby wzmocnić eskortę. A tamten nie posłuchał rady. I zle zrobił. A mojej
towarzyszce, tak sobie myślę, nie ma tam na co patrzeć.
- Dochałturzysz się kiedyś, nie ma co - skrzywił się osiłek.
Jak mu było? Tola? Chyba tak.
- Gdzie się podziać, Anatoliju? Normalne przecież, że codziennie człowiek jeść musi,
trzeba więc trochę się zakręcić.
- Myślałem, że ty do swoich, do obozu.
- A co, ktoś od nas zatrzymał się w chutorze? Ależ miał pamięć! W zeszłym roku była
rozmowa, a ten nie tylko twarzy nie zapomniał, ale i tego, że chodziłem w Patrolu!
- Obóz jest dalej. Zabezpieczają drogę z Miasta do Audina. A u nas mają magazyn.
Podeszliśmy do stłoczonych przy furmankach wieśniaków. Niezbyt głośny szum tłumu
zagłuszał kobiecy płacz i zawodzenie. Kapłan podszedł do lekarza, zaczął go półgłosem o
czymś przekonywać, ale ten tylko kręcił obojętnie głową.
Na drodze, z podłożonym pod głową pustym workiem, leżał biały jak kreda brodaty
mężczyzna około czterdziestki. Spod rozpiętej koszuli było widać kłutą ranę brzucha.
Pochylony nad nim milicjant uważnie oglądał ślady na skórze. Obok płakała kobieta,
przytulając do piersi pięcioletnią dziewczynkę. Ubrane były w skromne sukienki i
pocerowane bluzeczki. Mąż i żona z córką?
- Co się stało? - spytałem Anatolija,
Dlaczego uzdrowiciel stoi z boku? Rana jakaś nieładna. Krwi prawie nie ma. Wygląda na
to, że nastąpił krwotok wewnętrzny. Jeśli teraz nikt nie zajmuje się leczeniem, to znaczy, że
mężczyzna jest nieboszczykiem.
- Rozbój. - Milicjant odwrócił się. - Ten biedak rzucił się do bitki i oberwał nożem w
bebechy.
- Pomóżcie, ludzie! - wykrztusiła kobieta przez łzy. - Niech ktoś się zlituje, przecież on
jeszcze żyje! Pomóżcie!
Wszyscy odwracali tylko oczy. A to znaczyło, że ranny jest obcy, pieniądze, jeśli jakieś
miał, zabrali bandyci, a lekarz nie zamierzał się zajmować działalnością dobroczynną. Jego
prawo, ale chłop faktycznie konał. Wszyscy mieli to w dupie. Ja, prawdę mówiąc, też...
- Taras, bądzże człowiekiem. - Kapłan spojrzał karcąco na lekarza. - Nie gub duszy.
- A czym wykarmię rodzinę, jeśli wszystkich zacznę leczyć za darmo? - Taras zacisnął
zęby, opróżnił fajkę i podniósł z drogi sakwojaż.
Kobieta, pojmując, że nie doczeka się pomocy, padła na kolana.
- Pomóżcie...
Wszyscy stali i patrzyli na nią, jak krowa na pociąg, Nie chcecie pomóc, idzcie do swoich
spraw. Czego to się gapić?
Nieoczekiwanie dla samego siebie, wyjąłem z kieszeni kurtki plik dolarów, rzuciłem
Tarasowi.
- Lecz.
- Ale... - Lekarz sprawdził palcem liczbę banknotów. - Mało trochę.
- Bój się Boga! - zmitygował go kapłan.
Nie wiem, co wreszcie zagrało - wyrzut w oczach duchownego czy grozba w moich - ale
łapiduch położył torbę na drodze, szczęknął zamkami i zaczął przekładać zioła.
Splunąłem, zacząłem przeciskać się przez tłumek.
Przykro mi się zrobiło. Co z nas za ludzie? Umarłby biedak zupełnie bez pomocy. Ani
ksiądz, ani lekarz, ani miejscowi by się nie ruszyli. Wszystkim szkoda pieniędzy.
Tak, szkoda! Mnie też. Prawie osiemnaście rubli straciłem! Szkoda mi było forsy, a od
tego poczułem się jeszcze gorzej. W sumie, spełniłem dobry uczynek, a miałem wrażenie,
jakby mnie kto opluł. Nie z przyczyny oddanych dolarów, ale dlatego właśnie, że mi ich żal.
Nie postąpiłem tak z czystego serca. Dlaczego więc? Niechby mi kto powiedział. Może się
wczoraj czegoś najadłem? Cholera, sześć ton baksów! Kurna macana!
Dobra, gdzie Ilora? A, jest. Mądra dziewczynka; kiedy rozmawiałem, minęła zjazd do
chutoru, odeszła sto metrów dalej. Doskonale.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]