[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jących ogłoszenie: Wielki Pokaz Surfingowy: Przyjdz zobaczyć mistrzów".
Jesse pokiwał głową. To on wpadł na ten pomysł. Kilku przyjaciół, wielkie fale,
świetna zabawa i reklama gotowa. Do Morgan, zjadą się turyści, którzy zostawią tu kupę
forsy, King Beach zyska rozgłos, a on sam znów będzie miał szansę zademonstrować
R
L
T
swoje umiejętności. Nie lubił się przyznawać, ale brakowało mu współzawodnictwa, tego
nerwowego napięcia, jakie towarzyszy rywalizacji. Dziennikarze, fotoreporterzy... za
nimi nie przepadał, ale radość z wygranej? Nic nie mogło się z nią równać.
Uśmiechając się do siebie, zajął jeden z wolnych stolików i zaczął bębnić palcami
o chromowany blat. Po chwili zjawiła się młoda blondynka w szortach i czerwonej bluz-
ce z napisem Christie's Café".
- PoproszÄ™ kawÄ™.
- Oczywiście, panie King... - Dziewczyna zawahała się. - Pan też wezmie udział w
tym pokazie?
- Tak - odparł, rozmyślając nie o samym pokazie, lecz o pewnej kobiecie, która bę-
dzie go z plaży oglądała.
- To wspaniale! Marzę o tym, żeby zobaczyć pana w akcji! - Blondynka odrzuciła
na plecy długie włosy ściągnięte w koński ogon i wypięła piersi.
Jesse skinął obojętnie głową. Dziewczę nie musiało się tak prężyć. Nie tak dawno
temu pewnie odwzajemniłby jej uśmiech, poflirtował trochę, ale dziś jedyna kobieta, któ-
rą był zainteresowany, patrzyła na niego z gniewnym błyskiem w oczach. I ten błysk
bardziej go podniecał niż wyprężony biust podekscytowanej blondynki.
Dziewczyna uśmiechnęła się kusząco, po czym znikła.
Jesse został sam. Po minucie czy dwóch parę osób usiadło przy sąsiednich stoli-
kach. Kątem oka widział, jak przyglądają mu się z zaciekawieniem, ale udawał, że tego
nie dostrzega. To jeden z minusów bycia znanym: człowiek nigdy do końca nie jest sam.
Nagle za jego plecami rozległ się niski męski głos:
- Myślę, że powinniśmy pogadać.
Obejrzał się przez ramię. Po chwili miejsce naprzeciwko niego zajął przyjaciel Bel-
li. Zanim jednak mężczyzna otworzył usta, kelnerka postawiła zamówioną kawę.
- Cześć, Kevin - przywitała nowego gościa. - To co zwykle?
- Tak, Tiff. Dzięki.
Kiedy blondynka ponownie się oddaliła, Jesse przyjrzał się uważnie intruzowi. Fa-
cet miał w sobie coś z psa obronnego. Ciekawe, co go łączy z Bellą. Czy byli parą? Nie-
wykluczone. On osobiście nie wierzył w platoniczną przyjazń między mężczyzną a ko-
R
L
T
bietą. Z drugiej strony nie wierzył, że Bella, spotykając się z jednym mężczyzną, całowa-
łaby się z drugim. Hm, kim zatem jest ów dziwny gość? I czego od niego chce?
- O czym chcesz rozmawiać? - spytał, ukrywając irytację. - Masz już te kolczyki ze
szmaragdem?
- Nie, za tydzień. Pogadać chciałem o Belli.
No jasne. Zresztą może to nie takie głupie? Lepiej sobie od razu wyjaśnić kilka
rzeczy, by potem nie było nieporozumień. Przynajmniej dowie się, co łączy Kevina z
Bellą, choć ta informacja w żaden sposób nie zmieni jego planów. Pragnął Belli i zamie-
rzał ją zdobyć, ale wolał wiedzieć, ilu facetów musi najpierw pokonać.
- W porządku. Może ja zacznę? Chyba wiem, co chcesz mi powiedzieć: spadaj, zo-
staw BellÄ™ w spokoju. Tak? Dla twojej informacji: nie zamierzam.
Zanim Kevin zdążył się odezwać, wróciła kelnerka i postawiła przed nim kubek
kawy z mlekiem. Ponieważ żaden z mężczyzn nie raczył na nią spojrzeć, niezadowolona
wydęła usta, po czym odeszła.
Kevin wypił parę łyków i odstawił kubek na stolik.
- Myślę, że jeśli Bella nie będzie się chciała z tobą widywać, sama ci powie spa-
daj". Nie po to przyszedłem.
Okej, jeden problem rozwiÄ…zany.
- A po co?
- Spytać, jakie masz wobec niej zamiary.
- Interesuje ciÄ™ to, bo...
- Bo mi na niej zależy.
Oho, pomyślał Jesse. To mu się nie podobało. Dlaczego Kevin rości sobie prawo
do obrony Belli? Zmrużył oczy.
- Zależy? Czyli co? Będziesz jej obrońcą?
- A potrzebuje obrońcy?
- Jeśli nawet, to nie w twojej osobie.
- I tu siÄ™ mylisz.
Na moment Jesse zamilkł. Musiał przyznać, że gość mu zaimponował. Z tym swo-
im przyjaznym uśmiechem wyglądał całkiem niewinnie, ale miał w sobie siłę, hardość.
R
L
T
- Spaliście z sobą?
- Nie - odparł Kevin.
- To dobrze. - Bardzo dobrze. Na samą myśl, że inny mężczyzna mógłby dotykać
Belli, w Jessie wezbrała wściekłość, jakiej dotąd nie czuł. Na wszelki wypadek wolał się
nie zastanawiać nad własną reakcją. - Jeżeli nie jesteś jej kochankiem, mężem ani ojcem,
to nie rozumiem...
- Jestem jej przyjacielem, a nawet kimś więcej. - Kevin zacisnął dłonie wokół kub-
ka. - Jesteśmy dla siebie jak rodzina.
- Ach, tak? - Jesse przyjrzał mu się badawczo.
- Tak. Trzy lata temu Bella bardzo cierpiała, kiedy wyjechałeś.
Jesse skrzywił się w duchu. Niewiele czasu poświęcał na introspekcję. Na ogół ko-
bietom, z którymi się spotykał, chodziło o to samo co jemu: by spędzić przyjemnie wie-
czór. Od niedawna wiedział, że Bella nie należy do tej kategorii osób. Cholera, może
wyczuwał to też przed laty? Może po prostu nie chciał dopuścić tego faktu do świa-
domości?
- Nie wolno ci jej znów skrzywdzić.
- Nie lubiÄ™, jak mi siÄ™ rozkazuje.
- Potraktuj to jak radÄ™.
- Rad też nie lubię. - Jesse oparł łokcie na stoliku i uważnie obserwował twarz
Kevina. Nie widział na niej żadnych oznak gniewu ani zazdrości, tylko zatroskanie. Mo-
że rzeczywiście facet jest jedynie przyjacielem Belli? Jeśli tak, to dobrze, że się o nią
troszczy, ale teraz on wezmie ją pod swoje skrzydła. I gdyby kiedykolwiek miała kłopo-
ty, dopilnuje, by nie stała się jej krzywda. Zresztą to, co łączy go z Bellą, dotyczy tylko
ich dwojga i niech się nikt nie wtrąca. - A ciebie nie będę prosił o pozwolenie, żeby się z
nią widywać.
Ku jego zdziwieniu Kevin wybuchnął śmiechem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]