[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dalej robić.
Weszłam na chłodne, ocienione cmentarzysko i ruszyłam
wąską ścieżką, którą zdążyłam j uż dobrze poznać. Wiele razy
nią chodziłam. Tak naprawdę czasami, kiedy brałam przepustkę
na korytarz pod pretekstem, że muszę się udać do toalety pod
czas lekcji, przychodziłam właśnie tutaj, na cmentarz, tą ścież
ką. Ponieważ na jej końcu znajdowało się coś dla mnie niezwy
kle ważnego. Coś, co szczególnie mnie obchodziło.
Tym razem, kiedy dotarłam na koniec wąskiej, kamienistej
dróżki, stwierdziłam, że nie jestem sama. Jesse stał przy grobie,
patrząc na kamień nagrobny.
Słowa, które czytał, znałam na pamięć, ponieważ to ja byłam
tą osobą, która wraz z ojcem Dominikiem nadzorowała ich wy
kuwanie.
TUTAJ SPOCZYWA HEKTOR JESSE DE SILVA, 1830- 1850, UKOCHA
NY BRAT, SYN I PRZYJACIEL
Jesse podniósł głowę, kiedy stanęłam obok niego. Bez słowa
wyciągnął rękę ponad kamieniem. Wsunęłam w nią swoją dłoń.
- Przykro mi z powodu tego wszystkiego - powiedział, pa
trzÄ…c ciemnymi, nieprzeniknionymi, j ak zwykle, oczami.
Wzruszyłam ramionami, nie odrywając wzroku od ziemi ota
czającej grób, czarnej jak jego oczy
- Chyba rozumiem. - Mi mo że nie rozumiałam. - To zna
czy, nie możesz nic na to poradzić, że... cóż, że nie czujesz do
mni e tego samego, co ja do ciebie.
Ni e wiem, co mnie podkusiło, żeby to powiedzieć. W chwili
kiedy te słowa wydobyły się z moich ust, zapragnęłam, żeby
grób pod nami otworzył się i mni e pochłonął.
Można więc sobie wyobrazić moje zdumienie, kiedy Jesse,
głosem zmienionym przez skrywane emocje, zapytał:
181
- Czy tak właśnie myślisz? Ze ja chciałem odejść?
- A nie chciałeś? - Wpatrywałam się w niego, kompletnie
ogłupiała. Bardzo się starałam zachować dystans, ostatecznie
zdeptano moją dumę. A j ednak moje serce, które, mogłabym
przysiąc, skurczyło się i pękło jakieś dwa dni temu, nagle ożyło
znowu, choć bardzo mi zależało, by pozostało niewzruszone.
- Jak mogłem zostać? Po tym, co zaszło między nami, Su-
sannah, j ak mogłem zostać?
Zupełni e nie wiedziałam, o czym on mówi.
- Co zaszło między nami? Co masz na myśli?
- Ten pocałunek.
Puścił moją rękę tak gwałtownie, że aż się zatoczyłam.
Ni e przejęłam się tym, nie przejęłam się tym wcale, bo zaczę
ło do mni e docierać, że dzieje się coś cudownego. Coś wspania
łego. To wrażenie wzmocniło się jeszcze, kiedy Jesse podniósł
rękę do góry, żeby przeczesać włosy palcami, i zobaczyłam, jak
drżą. To znaczy jego palce. Dlaczego tak drżały?
- Jak mogłem zostać? - mówił Jesse. - Ojciec Domini k miał
rację. Musisz być z kimś, kogo twoja rodzina i przyjaciele będą
w stanie zobaczyć. Z kimś, kto się z tobą zestarzeje. Musisz być
z kimś żywym.
Nagle wszystko zaczęło nabierać sensu. Tygodnie niezręcz
nego milczenia. Jego dystans do mnie. To nie wynikało z tego,
że mni e nie kochał. To wcale nie wynikało z tego, że mnie nie
kochał.
Pokręciłam głową. Krew, która jak zaczynałam j uż podejrze
wać, zamarzła mi w żyłach, nagle jakby znowu zaczęła krążyć.
Miałam nadzieję, że nie popełniam kolejnego błędu. Miałam
nadzieję, że to nie sen, z którego wkrótce się obudzę.
- Jesse - powiedziałam, oszołomi ona ze szczęścia. - To
wszystko nic mnie nie obchodzi. Ten pocałunek... ten pocału
nek to była najlepsza rzecz, jaka mi się zdarzyła w życiu.
182
Stwierdzałam po prostu fakt. To wszystko. Fakt, który jak są
dziłam, był mu znany.
Chyba jednak go zaskoczyłam, ponieważ przyciągnął mni e
do siebie w następnej chwili i zaczął całować.
To było tak, jakby świat, który przez ostatnich parę tygodni
zleciał z własnej osi, nagle wrócił do normy. Jesse trzymał mni e
w ramionach i wszystko było w porządku. Bardziej niż w po
rządku. Doskonale. Ponieważ on mnie kochał.
I owszem, może to znaczyło, że musiał się wyprowadzić...
i owszem, była ta sprawa z Paulem. Nadal nie bardzo wiedzia
łam, co z tym począć.
Ale jakie to miało znaczenie? Kochał mnie!
I tym razem nikt nie przerwał naszych pocałunków.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]