[ Pobierz całość w formacie PDF ]
atakuj¹, powinni zyskaæ absolutn¹ pewnoSæ, a we mgle bêdzie to trudne.
Dusza Benedetty by³a wyprana ze wszystkiego z wyj¹tkiem g³êbokiego
smutku. Có¿ innego oprócz Smierci lub co gorsza pojmania mog³o byæ
przyczyn¹ nieobecnoSci O Hary w osadzie? Spodziewa³a siê, jak móg³ zare-
agowaæ na mo¿liwoSæ ponownego dostania siê w rêce komunistów i wie-
dzia³a, ¿e bêdzie siê przed tym broni³ ze wszystkich si³. Co z kolei zwiêksza-
³o prawdopodobieñstwo, ¿e jest martwy; i na mySl o tym tak¿e w niej coS
umiera³o.
Aguillara nie³atwo by³o sk³oniæ do odwrotu do kopalni. Mimo swego
wieku i s³aboSci chcia³ zostaæ i walczyæ, ale Benedetta go przeg³osowa³a.
Zdumia³ siê, s³ysz¹c ostry, rozkazuj¹cy ton jej g³osu:
Tylko troje z nas jest zdolnych do walki powiedzia³a. I nie mo¿emy
sobie pozwoliæ na odes³anie kogoS z tej trójki do pomocy Jenny. A ktoS musi
jej pomagaæ i tym kimS bêdziesz ty. Poza tym kopalnia po³o¿ona jest wy¿ej.
Pamiêtaj, musisz podchodziæ powoli, wiêc powinieneS wyruszyæ natychmiast.
Aguillar popatrzy³ na dwóch mê¿czyzn. Willis ponuro kopa³ butem w zie-
miê, Armstrong uSmiechn¹³ siê nieznacznie i Aguillar poj¹³, ¿e radzi s¹, mog¹c
pod nieobecnoSæ O Hary pozostawiæ wydawanie rozkazów Benedetcie. Po-
mySla³, ¿e przemieni³a siê w amazonkê, m³od¹, rozdra¿nion¹ lwicê. Bez dal-
182
szych sporów ruszy³ z pann¹ Ponsky drog¹ wiod¹c¹ do kopalni. Willis prze-
sta³ kombinowaæ z klinem.
No i gdzie oni s¹? zapyta³ podniesionym g³osem. Dlaczego nie
przyjd¹ wreszcie, ¿eby z tym wszystkim skoñczyæ?
Benedetta zerknê³a na Armstronga, który przestrzeg³:
Ciszej! Nie tak g³oSno!
Dobra odpar³ Willis szeptem. Ale co ich powstrzymuje przed za-
atakowaniem nas?
Ju¿ o tym dyskutowaliSmy powiedzia³a Benedetta. Zwróci³a siê do
Armstronga: Czy s¹dzisz, ¿e zdo³amy obroniæ osadê?
Pokrêci³ g³ow¹.
Jest nie do obrony. Nie mamy szans. Je¿eli zdo³amy zablokowaæ dro-
gê, naszym kolejnym krokiem bêdzie odwrót do kopalni.
Wiêc osada musi zostaæ spalona stwierdzi³a Benedetta stanowczo.
Nie powinniSmy pozwoliæ, by dostarczy³a im wygód i schronienia. Prze-
nios³a wzrok na Willisa. Wracaj i porozlewaj naftê w chatach, we wszyst-
kich. A kiedy us³yszysz st¹d zgie³k i strza³y, puSæ je z dymem.
Co potem? zapyta³.
Potem, najszybciej jak zdo³asz, idx do kopalni. USmiechnê³a siê lek-
ko. Na twoim miejscu nie wraca³abym têdy. Idx na prze³aj i zejdx na drogê
dopiero gdzieS wy¿ej. My te¿ ruszymy, kiedy to tylko bêdzie mo¿liwe.
Willis wycofa³ siê, a Benedetta powiedzia³a do Armstronga:
Jest wystraszony. Próbuje to ukryæ, ale nie bardzo mu wychodzi. Nie
mogê mu ufaæ na tym stanowisku.
Ja te¿ siê bojê. A ty nie? zapyta³ z zaciekawieniem.
Ba³am siê odpar³a. Czu³am strach, kiedy rozbi³ siê samolot i jesz-
cze d³ugo potem. Na mySl o walce i umieraniu moje nogi robi³y siê jak z wa-
ty. Potem odby³am rozmowê z O Har¹, który nauczy³ mnie, jak nad tym
zapanowaæ. Przerwa³a. Wtedy gdy opowiedzia³ mi o swoim strachu.
Co za cholernie idiotyczna sytuacja powiedzia³ oszo³omiony Arm-
strong. Czekamy tu, aby zabijaæ ludzi, których nie znamy i którzy nie
znaj¹ nas. Ale, oczywiScie, tak to zawsze bywa na wojnie. Skrzywi³ twarz
w uSmiechu. Lecz mimo wszystko to cholernie idiotyczne: profesor
w Srednim wieku i m³oda kobieta przyczajeni jak zbóje na zboczu góry.
S¹dzê&
Po³o¿y³a mu d³oñ na ramieniu.
Pst!
O co chodzi? nastawi³ ucha.
Chyba coS s³ysza³am.
Le¿eli cicho. Wytê¿ali s³uch, lecz nie pochwycili niczego prócz zawo-
dzenia wiatru na pokrytych mg³¹ zboczach góry. Potem Benedetta mocniej
183
zacisnê³a d³oñ na ramieniu Armstronga, us³yszawszy w oddali charaktery-
styczny odg³os zmiany biegów.
Tim mia³ racjê wyszepta³a. Wje¿d¿aj¹ ciê¿arówk¹ albo d¿ipem.
Musimy siê przygotowaæ.
Zwolniê bêben powiedzia³ Armstrong. Stañ tu na krawêdzi i krzyk-
nij, kiedy uznasz, ¿e powinien siê stoczyæ.
Podniós³ siê i pobieg³ w stronê bêbna.
Benedetta podesz³a do miejsca na krawêdzi wykopu, gdzie ustawi³a bu-
telki z koktajlem Mo³otowa. Zapali³a lonty trzech z nich, co trwa³o doSæ
d³ugo, szmaty bowiem zwilgotnia³y. Wokó³ ka¿dego utworzy³a siê we mgle
niewielka aureola. Choæ nie s¹dzi³a, by p³omienie mog³y zostaæ dostrze¿one
z drogi, odstawi³a butelki doSæ daleko od krawêdzi.
Pojazd, z silnikiem pokas³uj¹cym w rozrzedzonym powietrzu, z trudem
pi¹³ siê pod górê. Dwakroæ przystan¹³ i Benedetta us³ysza³a skowyt rozruszni-
ka. Samochód nie mia³ przystosowanego do pracy na du¿ych wysokoSciach
silnika z turbodo³adowaniem, wiêc na stromixnie drogi nie móg³ robiæ wiêcej
ni¿ dziesiêæ albo jedenaScie kilometrów na godzinê. Jednak i tak porusza³ siê
znacznie szybciej, ani¿eli w podobnych warunkach móg³ to czyniæ cz³owiek.
Le¿¹c na krawêdzi wykopu, Benedetta spogl¹da³a w dó³ na zakrêt drogi.
Mg³a by³a zbyt gêsta, aby mo¿na by³o widzieæ na tê odleg³oSæ, ale dziewczy-
na ¿ywi³a nadziejê, ¿e samochód wyposa¿ony jest w reflektory na tyle silne,
by zdradzi³y jego po³o¿enie. Warkot potê¿nia³ i s³ab³ w miarê pokonywania
przez pojazd ostrych zakrêtów i Benedetta mia³a wra¿enie, ¿e s³yszy dwoja-
kiego typu odg³osy. Jeden czy dwa, pomySla³a, ale to bez znaczenia.
Armstrong, przykucniêty obok bêbna, Sciska³ w d³oniach kawa³ek kabla
przywi¹zanego do klina. Spogl¹da³ w stronê wykopu, lecz widzia³ tylko Sle-
p¹ Scianê szarej mg³y. Mia³ Sci¹gniêt¹ twarz.
W dole drogi Benedetta dostrzeg³a w¹t³¹ poSwiatê i zrozumia³a, ¿e sa-
mochód jest tu¿ za zakrêtem. Upewni³a siê, czy nasycone naft¹ knoty nie
zgas³y. A potem podnios³a oczy i zobaczy³a dwa przymglone reflektory pierw-
szego pojazdu, w³aSnie bior¹cego zakrêt. Postanowi³a: krzyknie do Arm-
stronga w chwili, gdy Swiat³a wozu zrównaj¹ siê z upatrzon¹ ska³¹.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]