[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przyniósł walizeczkę, z jaką chodził konował, pan Salwet.
 Co pan sobie życzy: syrenę czy okręcik?  spytał wyciągając buteleczkę
z tuszem i igłę do tatuażu.
Tatuś uśmiechnął się.
 Zobaczymy  powiedział.
Pan Lojzio dał znak ręką i piaskarz pan Korecki zdjął górę od kombinezonu.
Na opalonym nagim ciele miał wytatuowane piękne dziewczyny, kotwice, inicja-
ły, okręciki z żaglami i bez żagli. I syreny. Podniosłem wzrok na ojca i uśmiech-
nąłem się, uradowany, że tatuś także będzie mieć tatuaż, i pragnąłem w duchu,
żeby rozżalony tym zbezczeszczeniem rozdzielacza wybrał syrenkę.
 A więc co pan sobie wybrał?  spytał Lojzio.
 Syrenkę  powiedział tatuś, a ja wstałem i uśmiechałem się z podniesioną
ku sufitowi twarzą.
Ale tatuś chwycił mnie, rozpiął mi marynarską bluzkę, odsłonił tę moją piękną
dziewczynę i wskazał na nią.
 Wiem, wiem  powiedział pan Lojzio.  Taką samą. . .
 A więc zrobi pan to, o co poproszę, wytatuuje mi pan to, co zechcę? 
spytał ojciec.
 Zgodnie z obietnicą  odparł pan Lojzio.
 A więc tę syrenkę  tatuś stukał mnie palcem w piersi  a więc tej syrence
wytatuuje pan bluzeczkę, koszulkę, te piersi odzieje pan w tatuowaną kurteczkę.
Mówiąc to ojciec ściągnął ze mnie bluzę i położył mnie na ławie, a ja miałem
wrażenie, że jestem Izaakiem i że mój ojciec Abraham kładzie mnie na ziemi
i klęka mi na piersi, i podnosi nóż, aby poderżnąć mi gardło i ofiarować Bogu.
I nie pisnąłem nawet, nie wydobyłem z siebie głosu, bo wiedziałem, że i tego ojcu
będzie za mało, że mi zabierze moją syrenkę, że mi ją odzieje na moich piersiach
za to, że zbezcześciłem tę jego hostię, ten jego rozdzielacz.
Jednakże usłyszałem nagle głos wołający z góry:
38
 Panie kierowniku, właśnie złamała mi się igła do tatuażu! A nową będę
sobie mógł kupić dopiero, gdy pojadę do Hamburga  zawołał pan Lojzio.
Podniosłem się.
Byłem uratowany.
ZMIER W RODZINIE
Ostatniego perszerona, Bobby ego, ostrzyżono do skóry, obcięto mu grzywę
i ogon, i woznicy, panu Ulrychowi, powierzono ostatnie zadanie: odprowadzenie
konia do rzezni. Przez tych osiemnaście lat, kiedy to rozwoził browarniane beczki
po mieście i okolicznych wioskach, Bobby poznał wszystkie gospody, wiedział,
gdzie ma się zatrzymać, i za to odprowadzono go do rzezni, bo osiągnął wiek
emerytalny. Woznica, pan Ulrych, także był już stary. Zanim przyszedł do browa-
ru, pracował jako handlarz-domokrążca, przez dwadzieścia lat w przewieszonej
na ramieniu przez piersi skrzynce nosił piętnaście kilogramów brzytew i pasków,
i szelek, i nici, i igieł, i pomady, i sznurowadeł do bucików, i rzemyków, i bind,
cały obwieszony był tym swoim małym straganem. I chodził tak od wioski do
wioski, od domu do domu, nosił ze sobą kij, którym zawsze podpierał tę swoją
skrzynkę, aby odpocząć, aby mieć wolne ręce, gdy sprzedawał swój towar. Przez
te lata, tak jak staremu listonoszowi od ciężaru torby, tułów mu się odrobinę po-
chylił, bo ciągle dzwigał przed sobą tę małą, a pełną wystawę sklepową. Nawet
gdy spał w stajniach, miał tę skrzynkę tuż przy sobie, tak jak kangur swoją kie-
szeń. W ciągu tych lat, kiedy to nosił cały swój sklep w skrzynce, chód mu się
także zmienił: chodził tak jak wszyscy handlarze-domokrążcy, kołysał się lekko
z boku na bok, i kiedy został woznicą w browarze, szedł zawsze na wysokości
końskich łbów, rozmawiał z końmi i kołysał się ciągle z boku na bok, tak jakby
nadal nosił ten swój stragan.
I oto nadszedł czas, aby odprowadzić Bobby ego do rzezni.
Ojciec, kiedy mu pan Ulrych o tym zameldował, dał mu trzy dni urlopu, bo za
Austrii tatuś służył w ułanach i wiedział, co to znaczy koń. . . Pan Ulrych dostał
trzy dni urlopu, tak jak w przypadku śmierci w rodzinie. Pod wieczór odprowa-
dził Bobby ego do rzezni, a potem siedział w gospodzie i pił, i podpierał dłońmi
głowę.
Tego wieczora ojciec zastał stryjaszka Pepi w dobrym humorze, poprosił go
więc, nie aby mu przytrzymał nakrętkę, ale aby pomógł mu założyć nowe łoży-
ska wału korbowego, bo ojciec doszedł do wniosku, że silnik  Oriona grzeje się
tylko dlatego, że mu się grzeją i podgrzewają tuleje. A więc stryj w białej mary-
narskiej czapce zgodził się ojcu pomóc. Ale stryjaszek myślał o tym, że w barach
40
i restauracjach miasteczka czekają już na niego kelnerki i usługujące dziewczyny,
spoglądają na drzwi i nie mogą ukryć zawodu, że nie pojawia się biała marynarska
czapka, taka, jaką nosił Hans Albers w filmie La Paloma. Dochodziła już dziewią-
ta, a stryjaszek wciąż jeszcze dzierżył ogromną dębową pałkę, ojciec trzymał przy
brzuchu wał korbowy i dawał znaki, aby stryj wbijał pałką te łożyska, że dopie-
ro teraz, kiedy złożą  Oriona , silnik przestanie wydawać to suche brzęczenie, to
dzwonienie, jakby w motorze płukano w oleju małe łyżeczki do kawy. A więc
stryjaszek Pepi dębową pałką uderzał mocno w łożysko, tatuś trzymał i ściskał
między nogami przy brzuchu wał korbowy, na który z wolna, centymetr po cen-
tymetrze, wchodziło i wsuwało się brązowe łożysko, ten cudowny stop metali,
w jakim najlepiej obracają się wały korbowe.
Kiedy stryjaszek zdał sobie sprawę, że ślicznotki są już rozżalone bez granic,
że Pepi nie przychodzi do ich lokali, i daremnie zmieniają płyty na gramofonie,
uderzył pałką z całej siły, bo myślał, że się to wreszcie skończy. I rzeczywiście
łożysko weszło na wał korbowy bezbłędnie, wprost idealnie. Jednakże tatuś zapo-
mniał dać znak, że już dosyć tego walenia, stryjaszek raz jeszcze się zamachnął,
więc ojciec, przerażony, że łożysko może wejść głębiej, niż powinno, odsunął wał
korbowy wraz z łożyskiem i stryjaszek wymierzył tatusiowi dębową pałką taki
cios w żołądek jak sławny bokser Józio Hampacher. Ojca odrzuciło i upadł na
ziemię. Stryjaszek Pepi przestraszył się, usiłował postawić brata na nogi, jednak-
że ten wciąż się przewracał, a więc Pepi kropił go wodą, klepał po policzkach,
wołał po imieniu, aż wreszcie tatuś odzyskał przytomność, nogi się pod nim ugi-
nały, ale wziął młotek i dłutko, tego jednak wydało mu się za mało, polecił więc,
aby stryj nastawił ręce, wziął drucianą szczotkę, aby ukarać stryjaszka za ten cios
dębową pałką, ale i tego było mu za mało. Rozejrzał się po warsztacie, ale nie
znalazł nic, co by nadawało się do wymierzenia kary.
W końcu stryjaszek z własnej woli wyciągnął swój stary austriacki zegarek,
na którego tarczy znajdował się napis  Patent Roskopf , a niżej wygrawerowany
był okręt o trzech masztach z żaglami, sam, z własnej woli, położył go stryjcio na
kowadle, ojciec zaś wziął tę dębową pałkę i jednym ciosem strzaskał ów austriacki
zegarek. Stryjaszek Pepi stał, tak jakby to on dostał pałką po łbie, obaj patrzyli, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •