[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co się stało, kochanie? - spytała współczującym głosem.
Rozejrzałam się wkoło. Pomijając leżącą w kącie na stosie książek kotkę, zawzięcie
czyszczącą futerko, w sklepie nie było nikogo. Z trudem przełknęłam ślinę. Czułam się jak
idiotka, a jednak...
- Ktoś z moich znajomych rzuca pewne zaklęcie - powiedziałam szybko. Bo przecież
to nie mogło nikomu zaszkodzić. A kto wie, może i pomoże. - Wiem o nim tylko tyle, że
jednym ze składników jest jakiś rodzaj grzybów, które rosną na nagrobkach i że, hm... osoba,
która rzuca to zaklęcie, musi zbierać te grzyby o północy, przy rosnącym księżycu.
Zastanawiałam się, czy będzie pani wiedziała, jakiego typu zaklęcie to może być.
Kobieta, która była chyba po trzydziestce, miała idealną cerę i długie ciemne włosy.
Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
Martwiłam się, że szykuje się, żeby mi palnąć mówkę o tym, że praktykowanie magii
opiera się na zjednoczeniu z naturą i że zaklęcia są dla czarownicy tylko sposobem na
skoncentrowanie własnych energii na rozwiązaniu pewnego problemu, ale zamiast tego
powiedziała:
- No cóż, księżyc rośnie, zbliżając się do pełni, więc zaklęcie rzucane w takim okresie
może wiązać się z jakiegoś typu wzrostem. To dobry czas na zaczynanie różnych rzeczy od
nowa.
- A więc... może chodzić o pozytywne zaklęcie? - Rozjaśniłam się. - To znaczy,
zaczynanie od nowa to przecież coś dobrego, prawda?
- Nie zawsze - orzekła sprzedawczyni, patrząc na mnie ze współczuciem. - Czy ta
osoba jest może na ciebie rozgniewana?
Znów z trudem przełknęłam ślinę.  Przygotowuję, specjalnie dla ciebie, Mago, bardzo
szczególne podziękowanie .
- Tak.
Pokiwała głową i stwierdziła:
- No to mamy problem. Ale nic takiego, z czym nie mogłabyś sobie poradzić.
Wytrzeszczyłam na nią oczy.
- Ja? Wątpię.
Kobieta miała rozbawioną minę.
- Wystarczy, że na ciebie spojrzę. Od razu widać, że jesteś urodzoną czarownicą... I to,
jak wyczuwam, dość potężną - oceniła.
Pokręciłam głową tak gwałtownie, że włosy aż mnie uderzyły po policzkach.
- Nie. Nie, nie rozumie pani. Jeśli posiadam jakąś moc... to złą. Wszystko, czego się
tknę, muszę sknocić. Dlatego mówią na mnie Maga.
Kobieta uśmiechnęła się, ale jednocześnie zaprzeczyła ruchem głowy.
- Ty nie masz pecha. Ale wyczuwam... Wybacz, że to powiem. Ale wyczuwam, że się
tego boisz. Własnej mocy.
Nie mogłam przestać się na nią gapić. Skąd ona... Ach. No jasne. Jest czarownicą.
- Raz kiedyś rzuciłam zaklęcie - zwierzyłam się, czując, że nagle strasznie mi zaschło
w gardle. - Moje pierwsze zaklęcie. W sumie, moje jedyne zaklęcie, poza tym wiążącym.
Tamto zaklęcie... moje pierwsze... nie udało się. Naprawdę, okropnie się nie udało.
- Aha. - Zmarszczyła brwi. - Teraz rozumiem. Przestraszyła cię ta moc, jaką odkryłaś
w sobie. Być może, właśnie to powoduje tego twojego tak zwanego pecha. Sama go na siebie
sprowadzasz przez ten swój strach.
- Co? Ja sama na siebie sprowadzam pecha? Niemożliwe. Dlaczego miałabym to
robić?
- Ja rozumiem, jak to musi wyglądać dla ciebie - ciągnęła ze współczuciem. - I masz
słuszność, że starasz się uważać. Moc tak silna jak twoja... To duża odpowiedzialność. Nigdy
nie powinnaś korzystać z niej lekkomyślnie. I nigdy, jak na pewno się nauczyłaś, nie po to,
żeby kimś manipulować. Bo to może się nie udać... Poważnie nie udać, jak w przypadku tego
twojego pierwszego zaklęcia. Ale to nie znaczy, że powinnaś się jej bać. Uważać, owszem.
Ale bać się, nie. Bo twoja moc, twój dar, to część ciebie samej. Jej dobra część, nie zła. Kiedy
z niej rezygnujesz, wypierasz się części samej siebie. To tak, jakbyś mówiła, że sama siebie
nie lubisz. A tak nie wolno. Na pewno sama widzisz, że właśnie coś takiego się dzieje, że
dlatego towarzyszy ci ten... no cóż, jak to ujęłaś, pech?
Bezwiednie kiwałam głową. Bałam się odezwać głośno.
- Moc, którą posiadasz - ciągnęła łagodnie kobieta - jest bardzo stara i bardzo silna.
Mogłabym się założyć, że ta osoba, która rzuca zaklęcia przeciwko tobie... ta od grzybów...
nie ma zielonego pojęcia, z czym próbuje się mierzyć. Pokonasz ją. Ale nie zdołasz tego
dokonać, póki nie pogodzisz się z tym, czego się boisz.
Pogodzić się z tym, czego się boję? No, chyba ją pogięło. Znaczy, łatwo jej mówić.
Może gdyby przez jeden dzień znalazła się na moim miejscu - chociaż jeden dzień - to by się
przekonała, że tu nie ma się z czym godzić ... %7łe to tylko coś, od czego trzeba wiać, i to z
wrzaskiem. Szczury bez głowy i kurierzy tracący panowanie nad rowerami, i lalki, którym
ktoś wbija w głowę; szpilki, i...
Kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Nie wierzysz mi - powiedziała. - Widzę to. I nie mam pretensji. Ale tamto twoje
zaklęcie wiążące... podziałało?
Pomyślałam o Petrze... I o Willemie, który wygrał bilet do Nowego Jorku, i o tej
piątce z procesów przemiany glikoli.
- Tak - potwierdziłam z wahaniem. - W sumie, wydaje mi się, że działa. Jak na razie.
- Nie bałaś się wtedy swojej mocy, prawda?
- Nie - przyznałam. - Byłam wściekła.
- Widzisz? Gniew może być zdrowy. Kiedy przyjdzie pora, a taka pora przyjdzie,
pamiętaj o tym. I o tym, co powiedziałam. Pogódz się ze swoimi mocami: pokochaj samą
siebie taką, jaką cię stworzyła natura, a będziesz górą. Zawsze.
Chciałam jej uwierzyć. Ale jak miałam uwierzyć w coś, co przez całe życie wiązało
się dla mnie tylko z kompletnym nieudacznictwem? To było niemożliwe.
Ale i tak, z grzeczności, uśmiechnęłam się.
- Hm... - mruknęłam. - Rzecz w tym, że ja nie martwię się tak bardzo o siebie.
Bardziej się martwię o... mojego przyjaciela. - Nie chciałam głośno mówić, że martwię się, że
Tory mogłaby chcieć zrobić coś złego Zachowi. Nie specjalnie, oczywiście... ale nie mogłam
pozbyć się z myśli obrazu tej lalki ze szpilką w głowie. Wiedziałam - aż za dobrze - że
zaklęcie może przynieść odwrotny skutek, i że może się skończyć tym, że zaszkodzi osobie,
której rzucający zaklęcie wcale zaszkodzić nie chciał. - Boję się, że osoba, która rzuca to
zaklęcie z grzybami, może spróbować mu coś zrobić. Miałam nadzieję, że znajdę u pani coś,
co mogłoby go ochronić... w miarę możliwości tak, żeby on o tym nic nie wiedział.
- On nie jest wyznawcą? - spytała kobieta z cierpkim uśmiechem.
- Hm... niezupełnie. Kobieta zmrużyła błękitne oczy.
- Rozumiem - powiedziała. - No cóż, w sumie... A potem ta kobieta - która tak
naprawdę, jak już się zdążyłam zorientować, była prawdziwą, praktykującą czarownicą,
chociaż nie miała na sobie ani skrawka czarnego materiału, a ubrana była zwyczajnie w T -
shirta z logo Wonder Bread i dżinsy - zeszła ze stołka, na którym siedziała, i wyszła do mnie
zza kontuaru.
- Odrobina sproszkowanej skórki cytryny - mówiła, idąc w stronę odległego krańca
sklepu, gdzie na półkach stały takie szklane słoje z metalowymi pokrywkami, które unosiło
się, żeby dostać się do zawartości, jak w staroświeckim sklepie ze słodyczami. - To dla
oczyszczenia. - Uniosła pokrywkę i odrobinę żółtego proszku nasypała do małej torebeczki z
materiału. - Potem nieco imbiru, dla dodania energii. - Wrzuciła do woreczka kilka
plasterków korzenia imbiru. - Gozdziki, dla ochrony, oczywiście... - Kilka sztuk wylądowało
w woreczku. - No i nie zapominajmy o rozmarynie. - Obróciła się i mrugnęła do mnie. - To
dla miłości, takiej jak w  miłuj nieprzyjaciół swoich , jakkolwiek nieprawdopodobne to się
może w tej chwili wydawać. I proszę. - Zcisnęła górę torebeczki i związała ją kawałkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •