[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zmusił się by wsunąć stylisko w pętlę przy pasie i dopiero potem ruszył truch-
tem.
Dostrzegł ją, nim przebiegł dwa kroki, szczupłą postać na skraju placu,
w ciemnych, wąskich spódnicach. Zerwała się do ucieczki, teraz widział wyraz-
nie, iż spódnice rozcięto dla ułatwienia jazdy konnej. Skręciła w najbliższą uliczkę
i zniknęła.
Zanim dobiegł do miejsca, w którym przed chwilą stała, wpadł na Lana. Straż-
nik jednym spojrzeniem objął pustą klatkę, leżącą u stóp szubienicy, ocienione
białe kopczyki, które słabo odbijały księżycową poświatę i podrzucił wysoko gło-
wę, jakby miał zaraz wybuchnąć. Głosem tak napiętym i twardym jak świeżo
wykuta obręcz na koło, zapytał:
 To twoje dzieło, kowalu? Niech mnie Zwiatłość spali! Czy ktoś cię widział?
 Dziewczyna  odrzekł Perrin.  Sądzę, że widziała. Nie chcę, żebyś ją
skrzywdził, Lan! Wielu innych również mogło widzieć. Dookoła mnóstwo oświe-
tlonych okien.
Strażnik chwycił Perrina za rękaw płaszcza i popchnął w kierunku gospody.
 Widziałem, jak dziewczyna biegła, ale sądziłem. . . Nieważne. Znajdz Ogi-
ra i sprowadz do stajni. Po tym wszystkim, musimy jak najszybciej zaprowadzić
konie do doków. Zwiatłość jedna wie, czy jakiś statek odpływa dzisiejszej nocy,
albo ile będę musiał zapłacić, aby tak się stało. Tylko bez pytań, kowalu! Rób, co
mówię! Biegiem!
SOKÓA
Dzięki dłuższym nogom Strażnik wyprzedził Perrina, toteż kiedy wreszcie
udało mu się przedrzeć przez ciżbę i wejść do gospody, tamten już kroczył po
schodach, wolno, jakby się wcale nie spieszył. Perrin również zwolnił kroku.
Zza drzwi, przez które przed momentem przeszedł, dobiegły utyskiwania na ludzi
wpychajÄ…cych siÄ™ przed innych.
 Jeszcze raz?  zapytał Orban, podnosząc do napełnienia srebrny puchar.
 Tak, świetnie. Czekali w zasadzce, blisko drogi, po której jechaliśmy, a wszak
nie spodziewałem się zasadzki tak blisko Remenu. Wrzeszcząc spadli na nas
z gęstwiny zarośli. W mgnieniu oka już byli między nami, dzgając włóczniami,
z miejsca padło dwóch moich najlepszych ludzi i jeden człowiek Ganna. Tak, kie-
dy ich zobaczyłem, poznałem Aielów i. . .
Perrin pośpieszył w kierunku schodów.
 Cóż, następnym razem Orban na pewno ich pozna.
Zza drzwi pokoju Moiraine dochodziły jakieś głosy. Nie chciał nawet sły-
szeć, co ona o tym wszystkim sądzi. Przebiegł obok i po chwili już wsunął głowę
w drzwi wiodÄ…ce do pokoju Loiala.
Aóżko Ogira było niskim, masywnym meblem, dwukrotnie dłuższym i o po-
łowę szerszym niż największe ludzkie posłanie, jakie Perrin w życiu widział. Zaj-
mowało większą część pokoju, równie wielkiego i wygodnego jak pokój Moira-
ine. Perrin niejasno przypominał sobie, że Loial powiedział coś o śpiewającym
drzewie, z którego miało być wykonane, i zapewne w innych okolicznościach za-
trzymałby się, aby podziwiać płynne krzywizny, które sprawiały wrażenie jakby
łóżko zwyczajnie wyrosło z podłogi właśnie w tym miejscu. Ogirowie musieli
kiedyś naprawdę gościć w Remen, gospodarz bowiem znalazł także drewniany
fotel odpowiedni do rozmiarów Loiala i wyłożył go poduszkami. Ogir siedział
na nim wygodnie, odziany w koszulÄ™ i swoje bryczesy, leniwie drapiÄ…c siÄ™ w ob-
nażoną kostkę palcem drugiej nogi i pisząc coś w wielkiej, oprawionej w płótno
księdze, wspartej o poręcz fotela.
 Wyjeżdżamy!  powiedział Perrin.
Loial poderwał się na równe nogi, niemalże przewracając butelkę z atramen-
tem i strącając księgę na podłogę.
44
 Wyjeżdżamy? Przecież dopiero przyjechaliśmy  zahuczał.
 Tak, wyjeżdżamy. Spotykamy się w stajni, pośpiesz się. I nie pozwól, aby
cię ktoś zobaczył. Sądzę, że są tutaj tylne schody, wiodące przez kuchnię.
Zapach jedzenia, który czuł w swoim końcu korytarza, był zbyt silny, aby nie
domyśleć się, o co chodzi.
Ogir obdarzył łóżko pełnym żalu spojrzeniem, po czym zaczął wciągać swe
wysokie buty.
 Ale dlaczego?
 Białe Płaszcze  rzucił Perrin.  Resztę opowiem ci pózniej.
Wycofał się, zanim Loial zdążył o coś jeszcze zapytać.
Dotąd nie miał czasu rozpakować swych rzeczy. Kiedy przypasał kołczan,
owinął się płaszczem, zawiesił zwój koca oraz torby na ramieniu i podniósł łuk,
pokój nie zdradzał najmniejszych śladów, że przed chwilą ktoś w nim mieszkał.
Najmniejszej zmarszczki na kocach zwiniętych w nogach łóżka, nawet drobi-
ny wody rozpryskanej w poszczerbionej miednicy. Zdał sobie sprawę, że również
łojowa świeczka wciąż zachowała świeży knot.
 Musiałem wiedzieć, że nie zostanę tu długo. Od początku nie chciałem zo-
stawić za sobą żadnych śladów.
Tak jak przypuszczał, wąskie schody na tyle domostwa prowadziły do kory-
tarza, który biegł w stronę kuchni. Ostrożnie zajrzał do jej wnętrza. Pies drep-
tał w swym wielkim wiklinowym bębnie, obracając długi rożen, na który nabito
udziec jagnięcy, duży kawał wołowiny, pięć kurczaków i gęś. Aromatyczna woń
unosiła się znad kotła z zupą, zawieszonego na mocnym pałąku nad drugim pale-
niskiem. Nigdzie jednak nie było widać kucharza, ani w ogóle żywej duszy, oczy-
wiście oprócz psa. Wdzięczny Orbanowi za jego kłamstwa, pośpiesznie wyszedł
w noc.
Wielką budowlę stajni wykonano z tego samego kamienia co gospodę, choć
wypolerowane były jedynie powierzchnie głazów otaczających wielkie wrota. Po-
jedyncza latarnia, zwisająca z haka, wbitego w przegrodę boksu, rozsiewała wokół
mętne światło. Stepper i pozostałe konie stały w boksach w pobliżu drzwi, ogrom-
ny wierzchowiec Ogira niemalże całkowicie wypełniał swój. Zapach siana i koni
był swojski, uspokajający. Jak się okazało, Perrin przyszedł pierwszy.
Na służbie był tylko jeden stajenny, mężczyzna o wąskiej twarzy, przerzedzo-
nych siwych włosach i w brudnej koszuli. Koniecznie chciał się dowiedzieć, kim
właściwie jest Perrin, jakim prawem domaga się osiodłania czterech koni, kim jest
jego pan oraz co właściwie robi pośrodku nocy, spakowany do podróży, a także
czy pan Furlan wie, że wyślizguje się w ten sposób, wreszcie cóż takiego właści-
wie chowa w tych sakwach, i co się stało z jego oczyma, czy nie jest przypadkiem
chory?
Moneta rzucona gdzieś spoza pleców Perrina błysnęła złotem w świetle latar-
ni. Stajenny pochwycił ją jedną ręką i spróbował zębami.
45
 Osiodłaj je  rozkazał Lan. Jego głos był miękki, jak miękkie jest zimne
żelazo, a stajenny skłonił się i pobiegł przygotować konie.
Moiraine z Loialem weszli do stajni dokładnie w chwili, w której mogli już
wziąć wodze w dłonie, a potem w ślad za Lanem poprowadzili swe konie w dół,
ulicą, która biegła za stajnią w kierunku rzeki. Cichy stukot końskich podków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •