[ Pobierz całość w formacie PDF ]
są i do kogo należą.
Och, Paul, Paul, Paul. . .
84
Jęk Indii był powolny i zmysłowy, jakby zbliżała się do jakiegoś straszliwego
orgazmu.
Ptaki zerwały się z balustrady i wleciały do pokoju, gdzie nagle zaczęły się po-
ruszać dziesięć razy szybciej: jak olbrzymie końskie muchy, które wpadają latem
przez kuchenne okno. Wznosiły się i opadały zygzakiem, trzepotały skrzydłami
jak oszalałe. Bach, trzask, prask brzmiało to tak, jakby jakiś maniak rzucał
blaszanymi popielniczkami do niewidocznych celów.
Powstrzymaj je, Joe! Powstrzymaj je!
Głos miała cichy i ochrypły, zdławiony strachem.
Co mogłem zrobić? Jaką moc mi przypisywała? Zacząłem wstawać z łóżka,
a wtedy wszystkie trzy spadły na mnie z niemożliwą prędkością. Skuliłem się
i zasłoniłem twarz dłońmi. Dziobały mnie po ramionach, po plecach, po głowie.
Machnąłem ręką i trafiłem któregoś, ale nic to nie dało przybyła mi tylko jesz-
cze jedna głęboka rana na przedramieniu.
Nagle wszystko ustało. Podniósłszy głowę, zobaczyłem, że znów siedzą rów-
niutko na balustradzie, przodem do nas. Trzymałem ręce przy twarzy, jak przegra-
ny bokser czekajÄ…cy na kolejny cios.
Jeden po drugim odwróciły się i pofrunęły w noc. Po chwili lotu zmieniły
się w płomyki: niebieski, pomarańczowy i zielony jak trawa. Znajome kolory,
które widziałem w pokoju Paula Tate a w wieczór, gdy mały żywy ptaszek tańczył
i skrzeczał, konając w ogniu.
* * *
Ross wierzył w duchy, ale ja nie. Raz nawet mnie zbił, bo po obejrzeniu ja-
kiegoś horroru oświadczyłem, że nie rozumiem, jak można się bać czegoś tak
głupiego. Kiedy napisałem artykuł dla pisma geograficznego ze Stanów o nawie-
dzonym zamku w Górnej Austrii, odrzucono go, bo mogłem powiedzieć jedynie
to, że przesiedziałem z książką całą noc w najbardziej nawiedzonym pokoju i ża-
den z poprzednich lokatorów nawet nie pisnął.
Ojciec powiedział mi kiedyś, że posiadanie dzieci przypomina odkrywanie
nowych, niezwykłych pokoi w domu, w którym mieszkało się całe życie. Nie
znaczy to, że gdy nie masz dzieci, brakuje ci tych pokoi, ale z nimi twój dom (i
świat) zupełnie się zmieniają. Myślę, że gdyby noc ptaków była jedynym incy-
dentem tego rodzaju, jakoś bym ją sobie racjonalnie wytłumaczył, ale po tym, co
wydarzyło się następnego dnia, zrozumiałem, że mój dom również urósł, tyle
że w przerażający, niewiarygodny sposób.
Nazajutrz w drodze powrotnej India spała z głową opartą o szybę. Rozma-
wialiśmy do świtu, po czym spróbowaliśmy zasnąć, ale było to niemożliwe. Gdy
zaproponowałem powrót do Wiednia, skwapliwie się zgodziła.
85
ParÄ™ kilometrów przed wjazdem na Südautobahn zatrzymaÅ‚em siÄ™ na Å›wia-
tłach pośrodku jakiegoś pustkowia. Pobocza pokrywał marmurek śniegu i czarnej
ziemi, ale sama jezdnia była sucha i gładka. Ze zmęczenia nie zauważyłem, że
mam już zielone, póki kierowca za mną nie zatrąbił. Ruszyłem, ale widocznie nie
dość szybko jak dla niego, ponieważ mignął światłami, żeby mnie ponaglić. Nie
przejąłem się tym, bo austriaccy kierowcy są niemądrzy i dziecinni. Jeśli facet się
spieszył, mógł mnie wyprzedzić; z przeciwka nic nie jechało i miał tyle miejsca,
ile dusza zapragnie. Ale on nadal migał światłami, co w połączeniu z moim zde-
nerwowaniem i zmęczeniem wzbudziło we mnie chęć, żeby wysiąść i przyłożyć
durniowi w szczękę.
Po raz pierwszy spojrzałem w lusterko wsteczne, żeby zobaczyć, kto to, do
diabła, jest i jaki ma samochód. Za kierownicą białego BMW Paul uchylił czarne-
go cylindra. Obok niego i z tyłu siedziało jeszcze czterech Paulów i oni również
uchylili cylindrów, patrząc prosto na mnie. Gwałtownie wcisnąłem sprzęgło i ha-
mulec. Samochód dwukrotnie szarpnął i stanął. India zamruczała przez sen, ale
się nie obudziła. Obserwowałem w lusterku, jak BMW nas omija. Kiedy znala-
zło się obok, cała piątka Paulów Tate ów, cala piątka Brzdąców w śnieżnobiałych
rękawiczkach, pomachała mi z uśmiechem. Rodzinka na niedzielnej przejażdżce.
BMW przyspieszyło i zniknęło.
Rozdział 8
Piekło okaże się zapewne ogromną poczekalnią pełną starych czasopism i nie-
wygodnych, pomarańczowych krzeseł z plastyku, takich jak na lotniskach. Bę-
dziemy tam siedzieć, czekając, aż otworzą się drzwi na drugim końcu sali i jakiś
znudzony głos wyczyta nasze nazwiska. Będziemy wiedzieli, że za tymi drzwia-
mi zostaniemy poddani jakimś przerażającym torturom. Ostateczny gabinet den-
tystyczny.
Czekaliśmy, żeby Paul zrobił coś jeszcze, ale zostawił nas w spokoju. Nie
widywaliśmy się przez tydzień i dzwoniliśmy do siebie tylko raz dziennie. Nic
się nie działo, więc ostrożnie zaproponowałem, abyśmy spróbowali spotkać się
na kawie w jakimÅ› bardzo publicznym i bardzo nieprzytulnym miejscu.
Po wejściu do restauracji India pomaszerowała prosto do mojego stolika i po-
całowała mnie w czoło. Omal się nie wzdrygnąłem.
Joey, już wszystko wiem.
Co wiesz?
Dlaczego Paul tu jest, dlaczego wrócił. Przeczesała dłonią włosy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]