[ Pobierz całość w formacie PDF ]
życia na wolności.
Twarz Destamia przybrała odcień ciemnej purpury, lecz panował nad sobą jeszcze bardziej.
Musiał, jeśli chciał przezwyciężyć podejrzenie i utrzymać zakwestionowany margines swego
przewodnictwa. A udało mu się wspiąć tak wysoko tylko dlatego, że miał tupet i robił dużo
krzyku.
Chętnie sam zajmę się sprawdzeniem odcisków moich palców powiedział Destamio.
I każdy, kto wątpił w moją prawdomówność, na kolanach będzie prosić mnie o przebaczenie.
Była to strategia monumentalnego blefu, tak bezczelna, że prawie niezawodna gdyby
jednak nie chwyciła, pozostawała nadzieja, że wymyśli jakieś nowe oszustwo.
Wystarczyło widzieć, jak Cyrano zacisnął wargi czując, że jeszcze raz oddala się powiewający
nad jego ramionami płaszcz don Pasqualego.
Tylko że tego nie da się zrobić w ciągu dwóch minut ciągnął Destamio nasilając swój
kontratak. I mówię wam, że on tylko próbuje odwrócić waszą uwagę na parę chwil, dopóki
być może nie zjawi się wojsko czy policja.
Nagle utkwił swoje czarne ruchliwe oczki w punkt nad ramionami Simona i ponad jego
głową, rozszerzając je o mikroskopijną cząstkę. Gdyby powiedział coś w rodzaju obejrzyj się za
siebie , Simon tylko huknąłby na niego za ten wyświechtany kawał, ale ta mimowolna reakcja
zwróciła uwagę na ukradkowe trzeszczenie podłogi, jakie się rozlegało z tego samego kierunku,
gdzie padł wzrok Destamia, niepotrzebnie podkreślając autentyczność tego odgłosu.
Zwięty zrobił pół obrotu, żeby spojrzeć w górę i za siebie, zdając sobie sprawę dokładnie z
podejmowanego ryzyka, tak jak pogromca lwów, który musi oderwać wzrok od jednej sfory
zwierząt, żeby umiejscowić drugą, czającą się za jego plecami, i w świetle padającym z pokoju
na schody, na ich niewyraznym tle ujrzał tłusty stwór kobiecy w czarnym szlafroku z wysokim
kołnierzykiem, próbujący mierzyć w niego z wiekowego rewolweru, który trząsł się trzymany
przez nią oburącz żona czy gospodyni Cyrana, kościotrupa czy mężczyzny z blizną,
ktokolwiek tu był gospodarzem, musiała słyszeć wszystko od chwili, kiedy Simon otworzył
drzwi od jadalni, i w potrzebie gotowa była dzielnie wypełnić swe domowe obowiązki.
Błyskawicznie odwrócił się przodem do pokoju, podczas gdy ci, co się tam znajdowali,
rozpaczliwymi ruchami manewrowali przy swych biodrach i pod pachami, a butelkę, którą ciągle
jeszcze trzymał w ręku, rzucił w nie osłoniętą żarówkę. Zadzwięczała o mosiężny abażur niby
gong, rozpryskując się na wszystkie strony, i światło zgasło.
Stary rewolwer huknął jak armata i z ciemności, która zapanowała w jadalni, posypały się
drobniejsze wystrzały, lecz Simon był już w hallu, nietknięty. Wystrzelił jeden ładunek z
dubeltówki w kierunku jadalni, mierząc nisko, i został nagrodzony okrzykami wściekłości i bólu.
Na tym poziomie śrut nie wyrządziłby śmiertelnej krzywdy, lecz mógł zmniejszyć o jednego lub
dwóch skład zebranych, którzy byliby zdolni puścić się za nim w pogoń. Rozmyślnie zatrzymał
palec na drugim spuście wyobrażając sobie, że pewni, iż ma jeszcze jeden nabój, ostygną nieco
we wrogim zapale.
Następnych kilka pocisków, wystrzelonych może zza futryny drzwi jadalni, świsnęło obok
niego, gdy jednym susem przebył przestrzeń do drzwi frontowych, po schodkach na zewnątrz i
respekt dla ładunku w jego dubeltówce pozwolił mu ukosem przebiec przez ogród do bramy bez
dodatkowej strzelaniny.
Za bramą przystanął, nasłuchując, czy ktoś za nim nie biegnie, ale ciszy nie przerwał odgłos
żadnych kroków. Mógł wykorzystać to, że wybiegł pierwszy z domu, i udał się w którąkolwiek
stronę, a Bezbożni będą musieli odgadywać, jaki kierunek drogi wybrał; ale to również
pozostawiało im wolną drogę do ucieczki, w której nie byłby zdolny im przeszkodzić i straciłby
ich z oczu. Gdyby teraz dwóch ich wyszło, to wyliczył sobie, że będzie musiał najbliższego
zdzielić kolbą dubeltówki w nadziei, że zdąży jeszcze strzelić do drugiego, jeśli wyjdą trzej albo
więcej, ale taki rozwój wypadków byłby zaiste bardzo ryzykowny. A jeśli wyjadą autem, będzie
musiał strzelić do szofera, życząc sobie, aby szyba nie była zbyt odporna na śrut.
Czekał w napięciu, lecz zdawało się jakby tamci czterej zrobili przerwę, żeby lizać rany, albo
przygotowywali jakiś bardziej skryty manewr.
Wtem usłyszał całkiem inny odgłos: daleki szum szybko przybliżających się motorów.
Przewodził im chrapliwy warkot silnika bugatti, dopełniony jakimś akompaniamentem wysokich
i niespokojnych tonów. Zwiatła padły na zakręt drogi ku wsi i omiotły całą jego długość. Bugatti
z Pontim przy kierownicy i porucznikiem Fusco obok niego był przez chwilę dokładnie
oświetlony reflektorami jadącego za nim łazika, nim jego własne przesunęły się po zakręcie i
oświetliły Simona. Pobiegł ku nim z obydwiema rękami uniesionymi w górę, jedną trzymając
strzelbę, w nadziei, że to powstrzyma jakiegoś rwącego się do walki wojownika, który przez
pomyłkę wziąłby go za atakującego nieprzyjaciela.
Bugatti zadymił oponami zwalniając i Simon zszedł na bok, żeby pozwolić mu podjechać ku
sobie, po czym zwrócił się do Pontiego:
Długo to trwało powiedział ostro. Czyżby zapomniał pan, jak się przełącza na
bezpośredni bieg?
Porucznik Fusco nie chciał zostawić swego łazika i musiałem jechać tak, żeby nie odłączać
się od nich usprawiedliwił się detektyw. Czy poszczęściło się panu?
Szalenie. I nie tylko w jednej rzeczy. Simon pomyślał, że ze szczegółami można
zaczekać. Jest ich co najmniej sześciu w tym domu za murem: czterech żywych, grube ryby,
strażnik, którego mogłem zabić, i kobieta, która z powodzeniem mogłaby być matką potwora.
Fusco wyskoczył i krzyknął do swoich żołnierzy:
Zameldujcie majorowi, gdzie jesteśmy, i że wejdziemy tam, a potem idzcie za nami.
Dobrze, że nie próbujemy ich zaskoczyć zauważył Simon. Ale oni już wiedzą, że
wpadli. Chodzi tylko o to, czy poddadzą się, czy będą walczyć.
Przez bramę razem weszli na drogę prowadzącą do domu. Trzej żołnierze z łazika porucznika
Fusco szli za nimi z takim stukotem butów, jakby walił cały pułk, nim zboczyli na trawnik.
Ponti wyjął latarkę i oświetlił nią drzwi frontowe które Simion zostawił na wpół otwarte.
Wyjdzcie z rękami podniesionymi do góry krzyknął stanąwszy przed schodami albo
wejdziemy i wyprowadzimy was.
Nie było żadnej odpowiedzi i światło latarki wędrujące po hallu nie natrafiło na nikogo.
Teraz moja kolej rzekł Ponti i odepchnął Simona na bok, wbiegając po schodkach.
Fusco pobiegł za nim, a Zwięty musiał odzyskać zachwianą równowagę, nim mógł ruszyć
śladem porucznika. Lecz nie powitały ich żadne strzały i hali oraz schody okazały się puste w
świetle latarki. Jednak jakąś migocąca żółta jasność wydobywała się przez drzwi jadalni i kiedy
się tam zbliżyli, ujrzeli kościotrupa i mężczyznę z blizną leżących na podłodze wśród jęków,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]