[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie dojrzeli cie tego jedynego i prawdziwego klucza do tajemnicy, który le ał przed wami.
Mnie udało si go ujrzeć, a wszystkie pó niejsze wydarzenia potwierdziły pierwotne przy-
puszczenie i w gruncie rzeczy rozwijały si w logicznej z nim zgodzie. Dlatego te wszystko,
co was, panowie, peszyło i zaciemniało wam pogl d, mnie rozja niało spraw i potwierdzało
pierwsze wnioski. Bł dem jest uto samiać dziwne z tajemniczym. Najpospolitsza zbrodnia
cz sto mo e być najbardziej tajemnicza, je li nie ma w niej adnej nowej czy specjalnej ce-
chy, z której dałoby si wydedukować prawd . To morderstwo byłoby o wiele trudniejsze do
rozwikłania, gdyby ofiar znaleziono po prostu na drodze bez tych wszystkich przesadnych i
sensacyjnych okoliczno ci, które nadały mu niezwykły posmak. Te dziwaczne szczegóły,
zamiast skomplikować zagadnienie, w istocie je upro ciły.
37
Gregson, który słuchał tej przemowy bardzo niecierpliwie, nie mógł si dłu ej powstrzymać.
Panie Holmes powiedział. Ch tnie przyznajemy, e pan jest bardzo m dry i e ma
pan sw własn metod pracy. Ale teraz chcieliby my czego wi cej od teoretycznych rozwa-
a i kaza . Tu chodzi o uj cie zbrodniarza. Ja stworzyłem sobie pewien pogl d, zdaje si
bł dny. Młody Charpentier nie mógł być wmieszany w to drugie zabójstwo. Lestrade gonił za
swoim domniemanym zabójc , Stangersonem, i prawdopodobnie te si pomylił. Pan rzucił
jak uwag mimochodem i wygl da na to, e wie pan wi cej od nas. Ale nadeszła chwila,
kiedy mamy prawo zapytać pana prosto z mostu, co pan wie o tej zbrodni. Czy zna pan na-
zwisko mordercy?
Zdaje si , e Gregson ma racj , prosz pana podtrzymał go Lestrade. Próbowali my
obaj i obu nam si nie udało. Od chwili, gdy wszedłem do tego pokoju, kilkakrotnie dał pan
do zrozumienia, e trzyma pan w r ku wszystkie potrzebne nam dowody. S dz , e nie b dzie
pan z nich dłu ej robił tajemnicy.
Najmniejsza zwłoka w aresztowaniu mordercy zauwa yłem pozwala mu przygoto-
wać nowe zbrodnie.
Holmes, przypierany przez nas do muru, wahał si widocznie. Dalej chodził po pokoju z
opuszczon głow i ci gni tymi brwiami, jak zawsze, gdy nad czym gł boko dumał.
Nowych zbrodni nie b dzie powiedział zatrzymuj c si nagle i patrz c na nas. Tego
wzgl du mo emy nie brać pod uwag . Pytali cie mnie, panowie, czy znam nazwisko morder-
cy. Owszem, znam. Ale samo nazwisko to jeszcze mało w porównaniu z ci kim zadaniem
uj cia zbrodniarza. My l jednak, e niebawem to nast pi. Spodziewam si go pochwycić
własnymi siłami. Ale to delikatne zadanie, bo mamy do czynienia z chytrym i zdecydowanym
na wszystko przeciwnikiem, któremu na dobitek, jak si przekonałem, pomaga kto inny, nie
mniej m dry od niego. Dopóki człowiek ten niczego si nie domy la, mamy pewne szanse
uj cia go, ale wystarczy najmniejsze podejrzenie, a zmieni nazwisko i zginie w czteromilio-
nowym mie cie. Nie mam zamiaru panów urazić, ale musz powiedzieć, e moim zdaniem,
policja mu nie sprosta i dlatego nie zwracałem si do panów o pomoc. Je li mnie si nie uda,
cała wina spadnie na mnie. Jestem na to przygotowany. Teraz za obiecuj panom, e w od-
powiedniej chwili, kiedy bez szkody dla moich planów b d mógł nawi zać z panami kon-
takt, nawi go.
Z miny Gregsona i Lestrade'a jasno wynikało, e nie byli zadowoleni ani z tego zapewnie-
nia, ani z mało pochlebnej oceny policji. Gregson zaczerwienił si a po uszy, a małe oczka
Lestrade'a rozbłysły ciekawo ci i alem. Nie mieli jednak czasu odezwać si słowem, bo
zapukano do drzwi i do pokoju wszedł przedstawiciel bezdomnych uliczników, młody Wig-
gins we własnej osobie.
Prosz pana powiedział dotykaj c palcami kosmyka włosów na czole doro ka ju
zajechała.
Zdolny chłopak serdecznym tonem pochwalił go Holmes. Czemu nie korzystacie z
tego modelu w Scotland Yardzie? ci gn ł wyjmuj c z szuflady par stalowych kajdanków.
Spójrzcie, jak wspaniale działa spr yna. Zaskakuje w mgnieniu oka.
Stary model te jest dobry zauwa ył Lestrade je li ma si komu go zało yć. Do-
skonale, doskonale u miechn ł si Holmes. Doro karz zabierze moje walizki. Wiggins,
zawołaj go na gór .
Zdziwiłem si słysz c, e Holmes mówi o wyje dzie, o którym przedtem nie napomkn ł
mi ani słowem. Wyci gn ł teraz mały sakwoja i pocz ł zaci gać paski. Doro karz, który
wszedł na gór , zastał go pochłoni tego t prac .
Niech pan mi pomo e zapi ć sprz czk powiedział do niego Holmes kl cz c nad wa-
lizk i nie odwracaj c głowy.
38
Doro karz post pił naprzód z nieco pos pn i przekorn min i wyci gn ł r ce ku walizce.
W tej chwili rozległ si ostry trzask, szcz kn ło elazo i Sherlock Holmes zerwał si na rów-
ne nogi.
Panowie! zawołał z błyszcz cymi oczami. Pozwólcie, e wam przedstawi Jeffersona
Hope, zabójc Enocha Drebbera i Józefa Stangersona.
Wszystko to trwało sekund , tak szybko, e nawet nie zdołałem si połapać w biegu wy-
padków. ywo zapami tałem tylko ko cow scen : tryumfuj ce oblicze Holmesa, d wi k
jego głosu, zdumion i w ciekł min doro karza spogl daj cego na błyszcz ce kajdanki,
które jednym magicznym ruchem zamkn ły si na jego napi stkach. Przez sekund czy dwie
przypominali my jak niem rze b . Wreszcie jeniec z nieartykułowanym okrzykiem w cie-
kło ci wyrwał si Holmesowi i skoczył ku oknu. Rama i szyby poszły w kawałki, ale nim
zdołał wyskoczyć, dopadli go Gregson, Lestrade i Holmes, niczym trzy go cze psy. Odci -
gn li go na rodek pokoju, gdzie zawrzała desperacka walka. Zbrodniarz był silny i tak szalał,
e ,co chwila wszyscy czterej odlatywali my od niego jak piłki. Miał w sobie rozpaczliw
moc człowieka w epileptycznym ataku. R ce i twarz pokiereszował sobie o zbit szyb , ale
upływ krwi go nie osłabił. Dopiero gdy Lestrade'owi udało si wcisn ć mu r k za kołnierz i
niemal udusić, przekonał si , e dalszy opór jest bezcelowy. Ale nie czuli my si pewni, do-
póki nie zwi zali my mu i nóg. Wtedy usiedli my wyczerpani do cna.
Mamy jego doro k rzekł Holmes. Zawieziemy go ni do Scotland Yardu. A teraz,
panowie ci gn ł z miłym u miechem doszli my ju do ko ca naszej małej tajemnicy. Mo-
ecie mnie pytać, o co chcecie, bez obawy, e wam nie odpowiem.
39
CZ DRUGA
Kraj świętych
40
VIII. Na wielkich, słonych równinach
W rodku wielkiego kontynentu Ameryki Północnej le y jałowa, monotonna, odra aj ca
pustynia, która przez długie lata zagradzała drog post powi cywilizacji. Od Sierra Nevada do
Nebraski i od rzeki Yellowstone na północy a do Colorado na południu rozci ga si martwy,
bezludny kraj. Na tym ponurym obszarze natura przybrała ró norak postać. S tu wyniosłe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]