[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z prawda. Gniew sciagal jej nadmiernie szerokie usta, a górna warga unosila sie czasem, pokazujac
olsniewajace, biale i równe zeby. Zyskiwaly takze rozwarte nozdrza, zas pochylona wojowniczo glowa
nadawala spojrzeniu zawadiacka czupurnosc. Byla calkiem ladna... i nieoczekiwanie wyczytala to we
wzroku komendanta. Zbita z tropu uspokoila sie, wiec niestety zbrzydla.
Oboje nie wiedzieli, jak zaczac, wiec najpierw pili wódke przyniesiona przez Rawata. W glodnej,
chlodnej stanicy byl to nie lada rarytas.
- To sa zolnierze - powiedzial wreszcie setnik, ni przypial, ni przylatal, beltajac gorzalke na dnie kubka.
Uniosla pytajace spojrzenie.
- To sa zolnierze - powtórzyl Rawat, zapatrzony w naczynie, jakby plukal w nim zloto. - Srebrni
Alerowie. Nosza tarcze, pancerze i wszyscy maja wehfety. Nigdy bez wehfetów, i nigdy bez tarcz. Nie
kazdy, kto ma tarcze i wehfeta, jest zolnierzem. Ale kazdy, kto jest zolnierzem, musi miec jedno i drugie.
Zolnierze, tacy jak my. Bijemy sie teraz z wojskiem.
Pokiwal glowa.
- Zgraje, które ganiamy tu od wieków, to rabusie. Bandy zbójów, jak u nas Jezdzcy Równin. Wyrzutki.
Ale zarazem cos wiecej... To jakby... zawód. Rozumiesz? Tak, jak u nas mysliwi, albo moze lepiej -
lowcy wielorybów. Slyszalas o wielorybach? Mozna nie byc wielorybnikiem, mozna nawet nie lubic
polowan na wieloryby, a pomimo to kupowac tran i fiszbin. Zolnierze Srebrnych Plemion kupuja lupy od
rabusiów. Najchetniej nasza bron. Tam nie ma zelaza, a jesli nawet jest, to oni nie potrafia go wytapiac, a
tym bardziej obrabiac. Przegrywaja. - Spojrzal podsetniczce prosto w oczy i zaraz znowu opuscil wzrok.
- Te sfory zlotych, które kiedys do nas przychodzily, to nic. To jakies zablakane stada. Zloci zyja prawie
tak, jak u nas wilki. Ale tam - wskazal nieokreslony kierunek - sa ich dziesiatki tysiecy. Tepia wszystko,
co zyje, bez wyboru... To straszny, zdradzony swiat, zdradzony przez to, co go stworzylo. Za sto czy
dwiescie lat, wiesz co tam bedzie? Tylko zloci. Beda pozerac sie nawzajem, posród kolczastych lasów i
delikatnych jak paprocie, trujacych roslin, które zjadac moga tylko wehfety. Zloci zostana. Cale ich
myslenie sluzy tylko niszczeniu, nie sa w stanie nic stworzyc, nie maja nawet jezyka, choc potrafia jakos
dogadywac sie miedzy soba. A jednak to istoty rozumne... Znaja przeciez ogien i potrafia z niego
korzystac. A czy wiesz, jak oni tancza? Jak oni wspaniale, jak pieknie tancza, przy wtórze czegos, co
brzmi jak bebny... Nie uwierzylabys. Za to srebrni maluja. Widzialas te tarcze? No wlasnie.
Zamilkl na dluga chwile. Wypil wódke.
- Ty mi opowiadasz... swoje sny? - zapytala cicho i jakby niesmialo Tereza. - Bo ja slyszalam, ze ty i
tamci... no wiesz, tych dwoje luczników... Ze macie sny o Alerach. I to jest prawda?
- Ja juz nawet zaczynam rozumiec ich jezyk... Pojedyncze slowa, czasem troche wiecej. - Rawat
westchnal. - Nie wiem, co sie stalo, Tereza. Albo raczej... moze nawet wiem. Bylem tam, gdy wykopali
swego boga. Astat i Agatra byli takze. To wtedy musialo... No bo kiedy? Wczesniej nic sie nie dzialo.
- Ale... - podsetniczka zawahala sie - ale co ty chcesz wlasciwie? To znaczy, co z tym zrobic? Przeciez
to tylko sny... Do czego to moze sie przydac? O co chodzi? Ja cie moge wysluchac, to jest bardzo
ciekawe, naprawde. - Dziewczyna czula, ze uzywa nieodpowiednich slów, ale nie umiala znalezc
lepszych. - Tylko ze...
Zamilkla. Bylo jej dziwnie zal tego zgaszonego, zmeczonego mezczyzny, który od kilku miesiecy,
okazuje sie, zyl z czyms niezwyklym i niezrozumialym. Chciala zapytac, dlaczego wybral sobie do
zwierzen wlasnie ja. Ale to by zle brzmialo... Co miala jeszcze powiedziec? Ze przeciez sie nie lubia,
nigdy sie nie lubili, a od trzech miesiecy prawie z soba nie rozmawiaja, i...
Przygryzla wargi i jednak zapytala:
- Dlaczego ja? W czym chcesz, zebym ci pomogla? Mam tylko posluchac? - Rzeczywiscie zabrzmialo
to sucho, jakos nieprzyjaznie, prawie wrogo.
- Spie coraz dluzej i czesciej - nieoczekiwanie rzeczowo powiadomil ja Rawat. - Astat i Agatra takze.
Tylko ze ja jestem dowódca tej stanicy, ty zas moim jedynym oficerem, a wiec i zastepca, sila rzeczy.
Astat i Agatra nie nadaja sie juz nawet na zwyklych zolnierzy... A ja mam sie nadawac na dowódce?
Popatrzyl na nia uwaznie.
- I jak? - zapytal z dziwnym, ponurym szyderstwem.
Nie odpowiedziala, bo co wlasciwie miala odpowiedziec?
- Chcialem czekac, az wróci Ambegen - rzekl Rawat. - Ale od trzech dni, czekam juz tylko na ciebie...
Jade tam.
- Gdzie jedziesz?
- Do Alerów - odparl spokojnie. - Tereza, z nimi mozna sie porozumiec! Obejmiesz komende w
stanicy. Astat i Agatra pojada chyba ze mna. Moga sie przydac...
-Ty majaczysz? - zapytala prawie ostro. - Czy wlasnie znowu zasnales? Mówisz, ze czesto ci sie to
zdarza? No faktycznie!
- Posluchaj, Tereza...
- Poslucham, ale nie takich glupot. Opowiadaj mi o snach, prosze bardzo. Jesli ta wiedza, której ci
dostarczyly, jest prawdziwa, to mozemy pomyslec jak ja wykorzystac. Ale...
- Wlasnie mówie, jak wykorzystac! Moge...
- Wiesz, co mozesz? Mozesz...! - powiedziala, co; jezyk miala naprawde niechlujny. - Wiesz juz teraz?
Jakie uklady? Z kim?! I czego wlasciwie maja dotyczyc? No czego niby?
- Przymierza przeciw zlotym.
- Czego? Przymierza?! Zloci to furda! - wrzasnela na caly glos. - Nie, na Szern, jakim cudem nasrano ci
do glowy?!
- Licz sie ze slowami! - nie wytrzymal.
- Zloci w takiej liczbie przylezli tu za srebrnymi! Zloci?! Zlotych bralam pod kopyta jak chcialam, wiesz
co mi mogli? Mogli...! - wywrzeszczala na cala stanice. - Gdybym tylko dala, to by tyle mogli! Dostales
[ Pobierz całość w formacie PDF ]