[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Indianin, w skromnych grobach z drewnianymi krzyżami spoczywali Rosjanie, Szwedzi, Holendrzy,
Polacy, Szkoci i Hiszpanie, i wielu, wielu innych. To właśnie z tego powodu cmentarz był o wiele
większy, niż można się było tego spodziewać po względnie niewielkiej wiosce i w pewnym sensie jak
to niejeden z rozbitków zauważył to cały świat był tam pochowany. W ich stosunku do zmarłych
rozbitków również zaznaczała się odmienność mieszkańców tej wioski. Należy bowiem przypomnieć, że
w wielu miejscach na świecie odmawiano chowania rozbitków w święconej ziemi, a to przynajmniej z
dwóch powodów: po pierwsze, wierzono, że rozbicie statku spowodowane jest grzechem pasażerów
czy załogi, a po drugie, ci, którym nie udało się wyjść z katastrofy z życiem, nie otrzymali również
ostatniego namaszczenia, przez co porównać ich można było z samobójcami. Prowadziło to do częstych
konfliktów z władzami kościelnymi, które zalecały jednak, ażeby mimo wszystko chrześcijan chować
w ziemi poświęconej. Tu chowano w niej wszystkich.
50
Wraz z zawaleniem się kościółka, którego spękana bryła rozpadła się któregoś dnia (dokładnie kiedy
nie wiadomo) i z wielkim hukiem i łoskotem stoczyła się po klifie, wbijając się olbrzymimi blokami
cegieł w piasek i wodę, zniknęła kaszubska Madonna, a także przyszedł kres na cmentarz. Można
przypuszczać, że obsunięcie północnej ściany kościoła spowodowało zawalenie sklepienia, którego
resztki wraz z południową ścianą sterczały jeszcze przez czas jakiś jak mur zburzonej fortecy z
wyszczerbionymi blankami, lecz i na to gruzowisko nadszedł koniec i śladu nie pozostało po kościółku, a
dzisiaj to nawet i resztek cegieł nie można przy brzegu znalezć. Najdłużej abrazji opierał się cmentarz.
Osuwający się piasek odsłaniał coraz to nowe szeregi grobów, a zmurszałe trumny sterczały najprzód
niczym podziemne belkowanie wspierające trawiasty i zakrzewiony, mocno nachylony strop, po czym
wraz z zawartością zsuwały się po stromiznie, koziołkując i roztrzaskując się o kamienie i wystające
korzenie. Trwało to, oczywiście, latami i wyznacza okres ostatecznego upadku wioski, w której nie było
już nikogo, kto by zdołał temu nieszczęściu zapobiec, czy choćby sponiewierane szczątki uprzątnąć. Od
strony morza wyglądało to dość upiornie: wysoka, stroma skarpa, z odsłoniętymi na szczycie komorami
grobów, z których niektóre były już puste niczym oczodoły, inne zaś straszyły sterczącymi trumnami;
natomiast cała stromizna usłana była ludzkimi szczątkami, które wysuwając się z rozlatujących się,
koziołkujących trumien, zahaczały o nierówności terenu, chwytały się sczerniałymi członkami o
korzenie, tworząc w ten sposób jakiś potworny wodospad czy kaskadę rozkładających się zwłok, nagich
szkieletów, piszczeli, czaszek, połamanych kości. Na samym dole utworzyło to wszystko cały stos, który
cierpliwie wciągały w głąb morza fale, zgarniając tych, których im kiedyś wyrwano.
Ostatni z mieszkańców chodzili jeszcze czasem na skarpę i patrząc z odrazą i przerażeniem na ponury
widok poniżej, myśleli o końcu świata, który przyszedł zbyt nagle, gdyż przez jakąś kosmiczną,
koszmarną pomyłkę groby otwarto za wcześnie, zanim jeszcze doszło do wskrzeszenia zmarłych. Tym
jednak razem mieli złudzenie, że koniec świata już nadszedł. A było to tak: jesienią 1807 roku wybuchł
straszny sztorm, taki jakich nawet najstarsi nie pamiętali. Podczas tej upiornej nocy zatonęła cała flotylla
francuskich statków, złożona z kilkunastu jednostek. Jeden czy dwa wyrzuciły bałwany na brzeg w
okolicach Chłapowa, a jeden o nazwie Prorok Ezechiel zatonął tuż przy Rozewiu. W tym czasie
wieśniacy nie trudnili się już ratowaniem rozbitków, nocnej straży też nie trzymali, a ogni nie było komu
palić, więc o tej strasznej katastrofie nawet nie wiedzieli. Kiedy następnego dnia poszli pod wieczór
niewielką grupką na skarpę, ujrzeli widok, który uznali za cud, a właściwie za znak i omen
nieuchronnego końca świata. Otóż wśród zwalonych w upiornym bezładzie szkieletów i szczątków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]