[ Pobierz całość w formacie PDF ]
damy. Najbardziej upodobała sobie w matczynym sercu zmizerowanego Zbyszka, który z łask jej
korzystał podstępnie, zawsze bowiem pod wieczór odbywał z nią tajemnicze rozmowy, a zaraz po nich
wynosił do lasu tłuste mięsiwa i smakowite kasze.
- Apaszowi dobrze się dzieje - szeptał Zenobi do Zdzisława. Zdzisław wygłosił uroczyście apostrofę o
przyjazni starego Szlangbauma z cudownej "Lalki" Prusa:
- "Przyjaciel dobry wiele znaczy, on przebaczy wszystkie urazy kilka razy!" Trzeba było jednak
wyruszyć.
Dni były jak kryształowo błękitne kule pękające wieczorem, a wtedy wysypywały się z nich gwiazdy;
pora do wędrowania wymarzona. Ponieważ wszystkim namowom wreszcie zdołali się oprzeć, stanęło na
tym, że wyruszą nazajutrz. Ostatniego wieczora miała się odbyć uczta pożegnalna. Malarze przybrali
"salon" zielenią i porozwieszali w nim swoje, gorącymi barwami płonące, obrazy. Gospodarz trzykrotnie
wędrował do miasteczka, kucharka wpadła w szał od samego rana i wyglądała jak natchniona. Trzeba
by być samym Słowackim, który opisał święcone u Radziwiłła, aby móc opisać tę ucztę. Zwyczajne,
biedne ludzkie słowo tego nie wypowie. Koroną jej, chwilą jej najbardziej wzruszającą była mowa
gospodarza domu. Chłopcy byli wniebowzięci, malarze cmokali z zachwytu, a kucharka, co wypełniała
sobą całą szerokość drzwi, łkała tak rzewnymi ślozy, że się serce krajało. Wszyscy ściskali się tak
energicznie, jakby to była godzina szwedzkiej gimnastyki. Chciano też uściskać zacną kucharkę,
ponieważ jednak nikt jej nie mógł objąć w pojedynkę, czterech złączyło się i okrążyło ją jak dąb
tysiącletni.
- Zostaniemy tu sami, sieroty... - rzekł ponuro Felek-Serdelek.
- Muzy zostaną z wami! - pocieszył ich Zdzisław.
- Muzy? - zdumiał się poczciwie gospodarz. - Słyszałem coś o tym! Ho, ho! Zdzisław objaśnił uprzejmie,
co to za osoby i że ich było dziewięć.
- Ale nikt nigdy nie wie, jak się nazywają - śmiał się Rafał.
- Za pozwoleniem, ja wiem.
I bez zająknienia wyliczył dziewięć dzwięcznych imion, wywołując ogólne zdumienie. Gospodarz znowu
złapał się za głowę.
- O mądrości! - zakrzyknął. - O mądrości!
- To żadna mądrość - odrzekł skromnie Zdzisław. - Jest wyborny sposób zapamiętania dziewięciu
imion. Trzeba nauczyć się jedynie krótkiego wierszyka. Słuchajcie:Klio-me-ter-thal
Eu-er-ur-po-kal.
- Zaraz, zaraz! Ja powtórzę! - krzyknął gospodarz.
- A więc: "Kilometerthal"...
- Nie "kilometer", tylko "Kliometer".
- No i co z tego? - zapytał Rafał.
- To z tego, że każda zgłoska jest początkiem jednego imienia. Uwaga! Pierwsza muza zwie się Klio,
druga Melpomena, trzecia Terpsychora, czwarta Thalia, piąta Euterpe, szósta Erato, siódma Urania,
ósma Polihymnia, dziewiąta Kalliope.
Powtórzył tę lekcję ze dwadzieścia siedem razy i doprowadził do tego, że malarze nauczyli się
wszystkich pięknych imion, a gospodarz zaczął już pamiętać trzecie. Była to wesoła lekcja i pełna
wybuchów śmiechu. Za to poranek rozpoczął się smutnie. Trzej wędrowcy żegnali się z nimi całym
sercem, obiecując napisać z dalekich dróg. Kucharka uderzyła w taki płacz, że biedna rzeczułka, ledwie
się snująca w dolinie, zaczęła mieć nadzieję wezbrania wód. Słowa pożegnania przeplatała okrzykami:
"Ach, biedne moje dziatki!... A pamiętajcie, żeby nie jadać byle gdzie!... A co się z wami stanie,
niebożątka?... Ja tu uschnę z tęsknoty!"
- Zmykajmy! - zdławionym głosem krzyknął Zdzisław, czując, że mu wilgotnieją oczy.
Zniknęli za drzewami, a jeszcze słyszeli śmiertelną grozbę, niemożliwą do wykonania, że dobra kobieta
uschnie z tęsknoty. Mogłoby się prędzej zdarzyć, że glob ziemski ostygnie. Szli w milczeniu,
rozpamiętując cztery szczęśliwe dni.
- O, jak tam było dobrze! - westchnął Zbyszek.
- Nie ma co, było dobrze - odparł Zenobi. - Ale jeśli w ten sposób będziemy wędrowali, równo za rok
dojdziemy do Krakowa.
I jakby chcąc odrobić stracony czas, szli razno, wielkim krokiem, wciąż jednak każdy z nich poprawiał
niecierpliwie plecaki.
- Przedtem nie były takie strasznie ciężkie - zauważył Zenobi.
- Hi, hi, hi! - zaśmiał się Zbyszek.
- "Czego uśmiechasz się, czego, co w tym widzisz wesołego?" - zapytał Zdzisław słowami z "Dziadów".
- Ja się śmieję, bo wiem, czemu takie ciężkie! To przez panią Moczydłowską...
- Przecie mi nie wlazła do plecaka, bo wtedy pękłby mi grzbiet. Cóż uczyniła dobra pani Moczydłowska?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]