[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wstrzymać potok obelg.
Jedna doskonale symetryczna brew uniosła się w grzecznym pytaniu.
- Bardzo sympatyczna kobieta doprawdy - wybełkotała Scarlet niewyraznie.
Obiecała rektorowi, że się dobrze zachowa. Utarcie nosa temu zarozumialco-
wi to przyjemność, na którą nie może sobie pozwolić. Zresztą chyba nawet nie bę-
dzie do tego zdolna, musiała przyznać przed samą sobą.
- Bardzo panią chwaliła.
- To bardzo uprzejme z jej strony, ale ja nic takiego nie zrobiłam - odparła z
odpowiednią dawką skromności.
- Najlepszym zdarza się spanikować w takich sytuacjach.
- Jest pan bardzo wyrozumiały, ale...
- Prawda? Moja asystentka martwiła się, że doprowadziłem panią do płaczu.
- Ale... - Rzuciła mu spojrzenie pełne niechęci.
- Ja nie spanikowałam - oznajmiła, unosząc dumnie podbródek. - Do płaczu?
S
R
To nie w moim stylu. - Czuła się obrażona tą sugestią.
- Cieszę się, że to słyszę. - Lekko przekrzywił głowę, gdy przyglądał się jej
zarumienionej twarzy, na której malowało się oburzenie. - Tak więc uważa pani, że
dokonała odpowiedniego wyboru i jest pani gotowa bronić swoich czynów, czy ra-
czej ich braku?
- Oczywiście, że nie dokonałam odpowiedniego wyboru. - Zaskoczyła go,
przyznając mu rację. - Ale nie stało się tak dlatego, że spanikowałam - dodała
szybko - tylko dlatego, że wzięłam pod uwagę... - Zamilkła nagle, bo nie chciała,
by wyszedł stąd przekonany, że ona próbuje zrzucić winę na kogoś innego. - Czy to
jest oficjalna skarga? Bo jeśli tak, chyba nie ze mną powinien pan rozmawiać.
- To nie jest żadna skarga, ani oficjalna, ani nieoficjalna, chyba że pani tego
chce.
Scarlet zacisnęła zęby na tak oczywisty sarkazm.
- A więc przyszedł pan mnie przeprosić za swoje nieuprzejme zachowanie? -
zapytała niewinnie.
Powieki Romana uniosły się leniwie, ale w jego spojrzeniu nie było śladu ła-
godności. Przesadzasz, pomyślał.
Scarlet skwitowała to delikatne ostrzeżenie wzruszeniem ramion. Odniosła
wrażenie, że on nie miałby nic przeciwko temu, żeby je zignorowała. Roman
O'Hagan należał do ludzi, którzy lubią walczyć, ale jeszcze bardziej zwyciężać.
Zdała sobie teraz sprawę, dlaczego nieczęsto przegrywa - w jego ciemnych oczach
błyszczała inteligencja dorównująca urodzie.
Myśl, by go roznieść słownie w pył, nadal wydawała się jej atrakcyjna, cho-
ciaż całkowicie nierealistyczna.
- Zrobiła pani bardzo dobre wrażenie na mojej matce... pani i jej... córeczka?
- Syn.
- Ach, tak.
Nie mógłby wyglądać na mniej zainteresowanego tą kwestią. Nawet nie stara
S
R
się ukryć, że jest tutaj z łaski, pomyślała Scarlet, wydymając wargi z oburzeniem.
- Sam - podpowiedziała.
Roman zauważył, że jej oczy złagodniały, gdy wypowiadała imię swojego
dziecka. Nie jest taka brzydka. Przymknął oczy i przyglądał się małej twarzy w
kształcie serca, ładnej cerze i włosom. Tylko te okulary! No i to dziwne wyczucie
stylu.
Nie był jednak tutaj, by przeprowadzić zmianę wizerunku, ale przekonać swo-
ją matkę, że żadne jej wnuki nie kryją się po kątach.
- Matka martwiła się, że jej zasłabnięcie zaniepokoiło... Sama.
- Nie potraktował tego osobiście. - Drobny żart nie doczekał się żadnej reak-
cji. Boże, jakbyśmy łupali kamienie! Wyraznie umiejętność prowadzenia błysko-
tliwej rozmowy nie należy do jego mocnych stron! - Proszę jej powiedzieć, że nic
mu nie jest.
Rzuciła okiem na zegarek. Za dziesięć minut będzie pora lunchu, najbardziej
pracowity czas w ciągu dnia. Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą i, tłu-
miąc westchnienie, uniosła głowę.
Zarumieniła się odrobinę, bo Roman O'Hagan znacząco uniósł brwi.
- Przepraszam, ale powinnam teraz być gdzie indziej - wyjaśniła.
- Czy ja panią nudzę? - Kobiety nie mają w zwyczaju patrzeć na zegarek w
jego towarzystwie. - A może powinienem poprosić o audiencję?
Sardoniczny ton sprawił, że zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]