[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zgodzisz się zatrzymać z ConalemuFern?Kategorycznieod-
mówiła wzięcia dosiebiektóregokolwiekz dzieci Davida. Na-
rzeka, żedotej poryjeszczenieudałosię jej wywabić z dywanu
plampo grejpfrutowymsoku, rozlanymprzez nie na dywanie
podczas poprzedniegopobytu wScranton. - Marie potrząsnęła
głową. - Kto jak kto, ale Fern, jako nauczycielka, powinna
wiedzieć, jakdawać sobieradę z dziećmi - dodała z przyganą
wgłosie.
- Jak?Toproste. Dawać imwskórę - mruknęła Livvy.
Matkaniezareagowałanajej słowa. Wróciła dozasadnicze-
gowątku rozmowy.
- Ale Fern twierdzi, że bardzo chętnie przyjmie do siebie
ciebie i Conala - oznajmiła wesoło.
- Będziemy szczęśliwi, mogąc się u niej zatrzymać - po-
wiedział Conal. Marieobdarzyła gouśmiechem.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
36
- Miły z ciebie człowiek - stwierdziła.
Miły?Livvyuznała, żematkamarację. Conal naprawdę był
miły. Nieprzesłodzonyani protekcjonalny, leczpoprostusym-
patyczny. Aponadtobezpośredni.
- Jedzcie więc od razu do Fern i rozpakujcie bagaże, bo
niedługozaczynamykolację u Olivii. I, na litość boską, tylko
się niespóznijcie- ostrzegła Marie. - Olivia już jest wściekła,
bomama i tata doniej nieprzyjadą. Uważa, żetomoja wina,
iż lekarz kazał ojcu dziś odpoczywać, jeśli chce jutrou siebie
na farmieprzyjmować całą rodzinę. Aha, Livvy, niezapomnij
zabrać z sobą bajgli. Mam nadzieję, że pamiętałaś, aby je
przywiezć?
Livvyskinęłagłową. Mariewspięłasię napalcei pocałowała
Conala wpoliczek. Potemuścisnęła córkę.
- Niemogę doczekać się chwili, wktórej przedstawię rodzi-
niemojegoprzyszłegozięcia. Niebędzieciezbyt długozwlekać
ze ślubem. Mamrację?
- Oczywiście, jeśli omniechodzi - odezwał się Conal.
WjegogłosieLivvywyczułatłumiony śmiech. Jej matkanie
zwróciła na to uwagi i oświadczenie Conala wzięła za dobrą
monetę.
- Brawo! - Zaklaskała radośnie. - Uwielbiam ślubynaBo-
że Narodzenie.
- LubwZwiętoDziękczynienia - dorzucił Conal.
Livvyzmroziła gowzrokiemi popchnęławstronę wyjścio-
wych drzwi. Co za dużo, to niezdrowo, pomyślała z niesma-
kiem. Odgrywaniejakiejś roli azgrywaniesię- todwiecałkiem
odmienne rzeczy.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
37
ROZDZIAA TRZECI
- O, tam mieszka Fern. - Livvy wskazała mały, żółty domek
z niebieskimi okiennicami, wciśniętymiędzydwa wyższe bu-
dynki. - Na nowogopomalowała. Aadniewygląda topołącze-
nie kolorów.
Conal zatrzymał samochód i wyłączył silnik. Dopieroteraz
mógł uważniej przyjrzeć się domkowi Fern. Mało że wyglądał
ładnie, jakmówiłaLivvy. Był fantastyczny. Zupełniejakzbajki.
Dokładniej powiedziawszy, z jegowłasnej. Jakodziecko ma-
rzył, żebymieszkać wniemal identycznymdomkujakten, który
terazoglądał. Zokiennicami, mansardowymi wykuszami i dużą
werandą, z zawieszoną na niej huśtawką.
Prawie wszystkie dzieci wdomu, wktórymsię wychowy-
wał, marzyłyotym, abynaglepojawili się ich rodzicei okazali
się sławnymi sportowcami lubgwiazdami filmowymi i abyza-
brali jenazawszedopięknychrezydencji. Conal nigdyniemiał
takichpragnień. Jegomarzeniabyłybardziej prozaiczne. Chciał
tylko mieć tatę i mamę. I mały domek z werandą, na której
przebywałbywdeszczowe, letniedni i spędzał czasnazabawie.
Kątemokaspojrzał naLivvy. Idealnienadawałabysię dotakiego
domku. Zwłaszcza zaś do sypialni. Przestronnej, z ogromnym
łożempośrodku, wktórymspędzalibydługie, deszczowepopo-
łudnianawspólnych igraszkach. BrałbyLivvywobjęciai po-
całunkami wygładzał jej uroczą twarz, apotemprzenosiłbypie-
szczotyniżej. Nasmukłą szyję, aż domałegozagłębienia ujej
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
38
nasady. Na samą myśl, że potem rozbierałby Livvy powoli,
odsłaniającpiękneciało, poczuł dreszczpodniecenia.
Gdy uprzytomnił sobie, że z pożądania zaczęły drżeć mu
ręce, przywołał się doporządku. Uznał, żecałą tę sprawę powi-
nien traktować jaknormalną reklamową kampanię. Jegocelem
była prezentacja produktu. Wtymprzypadku samego siebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]