[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciśnienia przetkała mu porażone wystrzałem uszy.
Nagle, Bogu dzięki, usłyszał ryk silników.
Do Szkocji, pomyślał. Muszę się dostać do Szkocji.
Pas torby uciskał mu pierś jak boa dusiciel, utrudniając dopływ tlenu. Pot
przykleił koszulę do skóry. W mięśniach nóg pulsował ból, jak gdyby ktoś
walnął mu w kolano kijem bejsbolowym.
Wiedział, że lepiej nie próbować dostać się do samochodu. Ktokolwiek dybał
na jego życie, mógł się zaczaić w parkingu podziemnym.
Middleton wpadł do głównego terminalu, wsuwając pistolet za pasek z tyłu
spodni. Nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi - ludzie często biegają po
lotniskach. Na taksówki czekała długa kolejka.
Na lewo zauważył dwoje młodych ludzi wysiadających z lincolna. Wparował
między nich i wskoczył do samochodu, zanim kierowca zdążył
zaprotestować.
- Jazda!
Mężczyzna za kierownicą spojrzał w lusterko wsteczne.
- Dwieście pięćdziesiąt - powiedział Middleton, szukając po kieszeniach
amerykańskiej waluty.
Zagłębił się w miękkim siedzeniu taksówki, która błyskawicznie ruszyła spod
terminalu.
- Na Wzgórze Kapitolu.
Kierowca wysadził go przed budynkiem Sądu Najwyższego, który jaśniał jak
świątynia z szarego kamienia naprzeciw białego Kapitolu. Middleton przeciął
park, nie napotykając nikogo z wyjątkiem ledwie widocznej w mroku
sylwetki policjanta z owczarkiem niemieckim na smyczy.
Szkocja była hotelem zbudowanym w czasach, gdy przyjazd do Waszyngtonu
nie był jeszcze tak świetnym interesem. Middleton minął szklane drzwi i od
razu podszedł do recepcji.
- Nie, proszę pana, nie zgłaszała się młoda kobieta o tym nazwi-sku. Ani
małżeństwo. Nie, proszę pana, nie ma żadnych wiadomo-ści. Oczywiście,
zadzwonię do pana do baru, jeśli coś się zmieni Chwileczkę, jak pańska
godność? Przepraszam, proszę pana?
W ciemnej sali Middleton powiedział do barmana:
- Glenfiddich z lodem.
Kiedy kostki rozpuściły się w drinku, Middleton doszedł do wniosku, że jego
córka nie przyjdzie. Nie było jej tu, gdzie miała być.
Położył na barze obok szklanki komórkę, którą zabrał z terminalu. Telefon na
kartę. Cudzy. Wyciągnął z aktówki swój aparat. Pragnął do kogoś zadzwonić,
do kogokolwiek. Nie mógł jednak ryzykować, że jakiś potwór namierzy i
podsłucha jego rozmowy. Poza tym, z kim mógł pogadać? Komu mógł teraz
zaufać? Być może mordercy zdołali też przeniknąć do struktur policyjnych
Wuja Sama.
Oddychaj. Oddychaj.
Jesteś muzykiem. Bądz jak Beethoven. Musisz usłyszeć całą symfonię, bez
żadnej fałszywej nuty. Rób to, co umiesz najlepiej. Interpretuj. Sprawdzaj
autentyczność.
Wszystko zaczęło się w Europie. Może nadal się rozwijało, pojawili się inni
siejący postrach zabójcy. Zaczęło się od Kosowa, od zbrodniarza wojennego i
tajemniczego mózgu kierującego całą sprawą. W imię której warto było
zabijać. I warto umierać.
Fałszywy glina przyleciał z Polski samolotem, na którego pokładzie miał być
Middleton. Być może zauważył jakiegoś policjanta schodzącego ze służby na
lotnisku, ruszył za nim na parking, skręcił mu kark, zdjął mundur, odebrał
broń i dokumenty, a zwłoki ukrył w bagażniku jego wozu. Przebrany za
funkcjonariusza wkroczył do hali lotniska, czekając na samoloty z Paryża.
Ale kim są jego wspólnicy?
Skup się i szukaj logicznych odpowiedzi.
Coś wiem. Albo kogoś znam. Dlatego chcą mnie zabić. Mam coś, co chce mieć
ktoś inny. Albo jestem niewygodny. Coś zrobiłem.
Ale prawdę mówiąc, nie jestem wcale taki ważny.
Nie byłem. Teraz jestem.
Nowa prawda była naznaczona krwią
Zamiast symfonii Middleton słyszał w głowie tylko pojedyncze,
przypadkowe dzwięki. Przyszedł mu na myśl jazz. Legendarny pia-
nista Night Train Jones zapytany kiedyś, jak muzyk może przejść do
swobodnej improwizacji, której sam ani nie rozpoczął, ani nie skończy,
odrzekł: Trzeba grać obiema rękami".
Middleton wsunął swoją komórkę do kieszeni koszuli.
Spojrzał na aparat znaleziony na polu walki.
Gdy porwał go z podłogi, telefon był włączony. Jeżeli można zlokalizować
telefon tylko dlatego, że jest włączony, na pewno już tu pędzili. Middleton
odnalazł listę ostatnich połączeń. Na wewnętrznej stronie okładki powieści
Camusa zanotował numer, z którym ktoś rozmawiał z tej komórki przez trzy
minuty i dziewiętnaście sekund. Spod tego samego numeru przysłano jedną
wiadomość tekstową:
122 S FREMNT A BALMORE
Baltimore, pomyślał. Czterdzieści minut jazdy samochodem od baru, przy
którym teraz siedział. Pociągiem z Union Station, tuż za skrzyżowaniem obok
hotelu. Kilka przecznic na północ od stacji był dworzec autobusowy, skąd
srebrzyste pudełka mknęły międzysta-nową autostradą 95 do Baltimore,
gdzie Middleton spędził mnóstwo czasu w Konserwatorium Peabody.
Zapisał adres na okładce powieści.
Poszedł do toalety i w dusznej kabinie przeliczył pozostałą gotówkę: 515
dolarów i euro o wartości 122 dolarów. Miał karty kredytowe, ale gdyby użył
którejś z nich, by zapłacić za bilet, posiłek albo pokój w motelu, natychmiast
pojawiłby się na ekranach radarów. Sprawdził magazynek zdobycznej
beretty: osiem pocisków.
Z tym, co mam, mogę zrobić bardzo dużo albo nic, pomyślał Harold
Middleton.
Wróciwszy do baru, uświadomił sobie, że otacza go aura szaleństwa.
Wzdrygnął się na widok swojego odbicia w lustrze. Wyglądał okropnie.
Wykończony, ledwie żywy. Na domiar złego rzucał się w oczy.
Położył pieniądze na barze i ruszył do wyjścia.
Trzymał się z dala od jasno oświetlonych ulic, wciąż nie mając odwagi, by
zadzwonić, iść na pociąg czy autobus albo poszukać noclegu. Minął puste
biurowce.
Z mroku wyłonił się jakiś mężczyzna, wymachując rzezniczym nożem.
Gdyby Middleton się nie zatrzymał, ostrze przebiłoby mu gardło.
- Dawaj forsę. Portfel. Szybko! - warknął uzbrojony w nóż człowiek.
Middleton sięgnął pod marynarkę i wyciągnął berettę.
- Jedz, skarbie! - wrzasnął rabuś do czekającego samochodu. Cisnął nóż na
ulicę.
- Stój, skarbie! - krzyknął Middleton - bo rozwalę mu łeb, a potem zabiję
ciebie!
Nie spuszczając bandyty z oka, Middleton podszedł do pordzewiałego
samochodu, który stał z włączonym silnikiem. Drzwi po stronie pasażera były
uchylone jak paszcza rekina.
W ogóle nie słyszałem, jak podjeżdża. W ogóle go nie zauważyłem. Obudz
się!
- Chcemy adwokata! - oświadczył bandyta.
Middleton wskazał otwarte drzwi samochodu, lecz nadal trzymał rabusia na
muszce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]