[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jesteśmy stale razem, przeżywamy wszystko wspólnie i nareszcie mamy czas na długie
rozmowy. Właściwie od czasu ślubu nie mieliśmy go wiele dla siebie. Wacek, stale
zapracowany, był raczej gościem w domu. Teraz czujemy się jak w podróży poślubnej.
Nareszcie sami, we dwoje, bez obowiązków i zajęć. To cudownie, że wykorzystujemy tak
pięknie nasz urlop. Ten okres umocnił we mnie wiarę w nasze małżeństwo. 14 marca 1948
Kończy się już urlop i z żalem myślimy o powrocie do szarej codzienności. Przeżyliśmy
najpiękniejszy okres naszego pożycia. Wacek odpoczął, odzyskał dawny humor i radość.
Opiekuje się mną jak dzieckiem. Na wycieczkach towarzyszy jak kumpel, wieczorami
asystuje jak zakochany. Szkoda, że urlop nie trwa całe życie. Wczoraj do Zakopanego wpadła
niespodziewanie Irka. Przyjechała z Władkiem Zliwińskim na weekend. Byliśmy razem na
nartach, a wieczorem zaprosili nas do Watry. Bawiliśmy się wspaniale do rana. Irka
opowiadała o Dzikuniu. Podobno jest bardzo grzeczny, ale ciągle wybiera się do "abci", bo
tam jest mama i Acek. Nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczę. 20 marca 1948 Jesteśmy w
Gołkowie i zostajemy tu cały dzień świąteczny. Synuś kiedy zobaczył mnie po powrocie, aż
pobladł i popłakał się ze wzruszenia. Nie chciał odstąpić mnie na krok. Zapakował walizkę i
ciągle pytał, kiedy pojedziemy. Teraz szaleje i dziadków jak zawsze. Godzinami przesiaduje
w stajni u konia lub goni z Falem po ogrodzie. Zupełnie się nie boi tego ogromnego wilczura.
Kiedy spytaliśmy jednak, czy zostanie u "abci" powiedział: - Tak, ale jak będzie tu mama,
Acek i Locik. 19 kwietnia 1948 Zapisałam Dzikunia do przedszkola. Nie przypadło mu to do
gustu. Na trzeci dzień zastrajkował. Uderzył rano w ryk i powiedział, że nie pójdzie. Nie
mogłam nic zrobić. Uczepił się drzwi, zaparł się nogami. Nie pomogły żadne prośby i
tłumaczenia. Nigdy do tej pory nie okazał nieposłuszeństwa w tak zdecydowany sposób.
Trzeba było zastosować karę. Zamknęłam więc go w pokoju na klucz. Sądziłam, że w ten
sposób przekona się, że warto słuchać. Na drugi dzień ledwo się obudził, oświadczył
spokojnie: - Dziś też nie pójdę - możesz mnie zamknąć! - a po chwili doradził wesoło - na
klucz albo lepiej na haczyk. Poprosiłam Wacka o pomoc. Dzikunio spojrzał spode łba, ubrał
się szybko i wyszedł ze mną z domu. Na ulicy zaczął znów protestować. Położył się na
chodniku i ryczał, że nie pójdzie. Nie posądzałam go o taki charakter. Kiedy Wacek zobaczył
tę scenę przez okno i wyszedł z domu, Dzik natychmiast nabrał ochoty na przedszkole, ale
tym razem nie można już było ustąpić. Dostał się znów do "kozy". Nie przejął się tym
specjalnie. Kiedy w ciągu dnia sprawdzałam co robi, stwierdziłam, że leży na tapczanie i
duma z poważną miną. Nie stukał do drzwi ani nie odezwał się słowem. To dobrze, że jest
twardy, ale pokierować go trzeba prawidłowym torem. Wieczorem nastąpiło załamanie.
Kiedy przyszłam z kolacją, przeprosił i obiecał chodzić do przedszkola. Teraz bardzo to
polubił i chętnie tam rano biegnie. To przykre, jak trzeba karać swoje dziecko, ale jest to
konieczne. Wady nie wypleniane od razu potęgują się potem niewybaczalnie. Lepiej więc
zwalczać je w samym zaraniu. Podobnie było z kłamstwami. Nagle zaczął mówić nieprawdę.
Do niczego się nie przyznawał, kręcił i oszukiwał. Bawiło go wyprowadzanie nas w błąd.
Tłumaczyłam mu, żeby tego nie robił, bo my i tak wiemy prawdę, a kłamią tylko niegrzeczne
dzieci. Ale Dzikunio robił swoje. Któregoś dnia zbił szklankę i żeby nikt nie zobaczył,
schował ją między śmieci. Po obiedzie poprosiłam o nią Dzika. Wstał od stołu i długo kręcił
się po kuchni, udając, że szuka. %7łeby mu ułatwić, zapytałam, czy jej przypadkiem nie stłukł.
Spojrzał w oczy i powiedział, że nie. Zgrywał się jak stary aktor. Otwierał wszystkie szafy,
przeglądał półki i mówił: - Gdzie ona jest? I tu jej nie ma, i ty jej nie ma... - A tu? - spytałam
pokazując śmieci. Speszył się okropnie i z płaczem przyznał się do winy. Długo musiałam
tłumaczyć, że jego winą było kłamstwo, a nie zbicie szklanki i tylko za to się gniewam.
Obiecał solennie, że już nigdy nie będzie kłamał. Od tej pory mówi prawdę. Jak tylko coś
zbroi, pędem biegnie do mnie i z nieukrywaną domieszką dumy przyznaje się do tego. 6 maja
1948 Bawiąc się z Dzikuniem nieraz żartujemy, że ma rączki jak węgorzyki i że jak będzie
grzeczny, to je zjemy. Dziś była kapitalna scena. Na kolację były węgorze. Kiedy Dzik dostał
ukrojony kawałek na talerzyku, popatrzył i powiedział: - Ja węgorzyka nie lubię. - Przecież
nie próbowałeś jeszcze - zdziwiłam się. - Ale nie bede ad niegzecnych dzieci - wyjaśnił
poważnie i koniecznie chciał wiedzieć, za co im obcięli rączki. Długo nie chciał nam
uwierzyć, że to były żarty. Przekonał się dopiero, jak zobaczył całego węgorza. 6 czerwca
1948 Wacek wrócił dziś do Warszawy. Okropna wiadomość. Irka została aresztowana. Poszła
odwiedzić Zliwińskich i wpadła w kocioł. Wszyscy siedzą. Teraz jest zasadzka u niej w
domu. Jesteśmy przerażeni, ale dobrej myśli. Przecież sprawa się wyjaśni i zwolnią ją od
razu. Wiem, że do polityki się nie mieszała. Za wiele zdrowia kosztował ją Pawiak (Została
skazana na piętnaście lat więzienia. Po śmierci Bieruta zwolniona i zrehabilitowana). 30
sierpnia 1948 Nowe nieporozumienie z Wackiem. Tym razem chodziło o tenisa. Wacek
narzeka, że w sezonie nie ma mnie prawie w domu. Całe popołudnia trenuję w klubie, a w
soboty i niedziele przeważnie są jakieś mecze lub turnieje. Chce, żebym grywała tylko rano,
kiedy on pracuje i zrezygnowała z dalszych wyjazdów. Strasznie ciężkie warunki. Rano nie
ma z kim grać, bo wszyscy pracują, a turnieje dają wyniki i satysfakcję. Ale z drugiej strony
on ma też trochę racji. Co ze mnie za żona, która wychodzi z domu, kiedy mąż wraca, która
zostawia cały dom i wyjeżdża na parodniowy turniej. Ustąpiłam z wyjazdów. Na mistrzostwa
Polski, które trwają cały tydzień nie pojadę. Trudno, choć serce boli, ale trzeba z czegoś
zrezygnować dla naszego pożycia. O terningi jednak walczę. Ostatecznie, jak już jestem
sklasyfikowaną tenisistką i w reprezentacji klubu, nie mogę przecież stanąć w miejscu.
Sytuacja ciężka. Fakt, że go boli moja nieobecność w domu, jest dowodem, że mnie kocha i
chce mieć przy sobie. Tym bardziej trudna jest dyskusja. Ale doszło teraz do tego, że
właściwie nic robić nie mogę. Pracować nie wolno, studiować nie wolno, a teraz i z tenisa
mam zrezygnować. Czyż on chce zamknąć mnie w domu jak w klatce? Ograniczyć moje
zainteresowania wyłącznie do spraw życia rodzinnego? To zaczyna być naprawdę
niepokojące. Jeśli nawet uzyska w ten sposób własne szczęście, unieszczęśliwi mnie. Przecież
wolność była zawsze moim najcenniejszym skarbem. Tracę ją teraz z roku na rok coraz
bardziej. 25 sierpnia 1948 Janusz Donimirski pojechał w niedzielę na polowanie na %7łuławy i
pożyczył od nas Lota. Kiedy wrócił, ze spokojną miną oświadczył, że pies zginął.
Początkowo myślałam, że żartuje, ale niestety okazało się to prawdą. Po pierwszym strzale
nie oswojony ze strzelaniem uciekł i przepadł. Na szczęście jechali tam znów we wtorek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]