[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystko w porządku...
Zdziwiony, spojrzał na nią uważnie.
Oczywiście, że w porządku. Dlaczego pani pyta?
Nigdy nie przychodzi pan tak wcześnie do muzeum, poza tym... Zaczerwieniła się.
Alarm w sali ikon nie był włączony. Nie wiem, co się stało. Wczoraj przed wyjściem jak
zawsze włączyłam, a dzisiaj był wyłączony.
Poczuł się jak mały chłopiec przyłapany na kłamstwie. Odwrócił głowę do ekranu
komputera i powiedział:
Widocznie zapomniałem włączyć. Wczoraj w nocy byłem w tej sali. Musiałem przez
roztargnienie... no wie pani... musiałem zapomnieć.
Uśmiechnęła się.
Tak? To pan? A tak się martwiłam. Sprawdziłam całą salę. Nic nie zginęło. Ale
chciałam się upewnić. Ja także czasami oglądam nasze ikony w nocy, gdy tylko światło z holu
oświetla tę salę. Podeszła bliżej. Prawda, że są wtedy zupełnie inne?
Poczuł zapach jej perfum. Nagle zauważył, że pani Mira nie jest jak zwykle w swoim
szarym kostiumie. Miała na sobie oliwkowy roboczy fartuch kończący się wysoko nad jej
kolanami. Włosy spięła w kok. Wyglądała zupełnie inaczej. Miała długą szczupłą szyję.
Zawsze lubił, gdy Marta upinała włosy do góry.
Tak. Ma pani rację... są... są zupełnie inne odpowiedział cicho. A potem, patrząc na
jej fartuch, zapytał: Czy robi pani dzisiaj miesięczną inwentaryzację?
Nie. Zapomniał pan? Roześmiała się. Przecież wysyłamy dzisiaj ikony do Gdańska.
Pakujemy je z panem Romanem w skrzynie. Samochód będzie około południa. I kładąc
wydrukowany dokument na jego biurku, dodała: Czy mógłby pan podpisać protokół
wysyłkowy?
Zawstydził się. Drugi raz tego dnia przyłapała go na roztargnieniu.
Ależ tak... oczywiście. Dzwonili kilka dni temu do mnie... Próbował ukryć
zmieszanie.
Podpisał dokument bez czytania. Podając go pani Mirze, spojrzał jej w oczy i powiedział:
Powinna pani częściej spinać włosy w kok...
Zaczerwieniła się. Wzięła od niego protokół, wsunęła w skoroszyt, odwróciła się i bez
słowa wyszła, zamykając drzwi.
Wyłączył komputer i zszedł na dół. W sali ikon pod oknami stały niewielkie drewniane
skrzynie ponumerowane białą farbą. Kustoszka uśmiechnęła się, gdy wszedł.
Do południa spakowali wszystkie ikony. Na ścianach opustoszałej sali zostały ciemne od
kurzu prostokąty. Kiedy póznym popołudniem samochód z Gdańska wyjechał już za bramę
muzeum, Marcin zapukał do drzwi kustoszki i zapytał:
Czy mógłbym z panią wypić herbatę... zawahał się przez chwilę ...pani Mirko?
Ależ oczywiście... panie dyrektorze odpowiedziała, zapinając guziki fartucha i
poprawiając włosy.
Po raz pierwszy był w tym pokoju. Zobaczył mnóstwo kwiatów doniczkowych na
parapetach, na biurku, a nawet na podłodze. I półki z książkami na wszystkich ścianach.
Drzwi pokryte były przypiętymi pinezkami arkuszami papieru z dziecięcymi rysunkami.
Każdy z rysunków miał datę wpisaną pomarańczowym mazakiem. Na biurku oprócz
segregatorów, kalendarza i otwartej książki stała oprawiona w grubą mahoniową ramę duża
fotografia uśmiechniętej dziewczynki bawiącej się z psem.
Mam tylko zieloną herbatę odezwała się pani Mira, wysuwając szufladę biurka. Pije
pan zieloną?
Z przyjemnością wypiję odpowiedział.
Wyjęła torebkę z herbatą i podeszła do elektrycznego czajnika stojącego na parapecie
okna.
Zliczna mała rzekł, biorąc w dłonie fotografię z biurka. To pani córeczka? Jak ma na
imię?
Stała odwrócona do niego plecami i wsypywała herbatę do szklanek.
Agnieszka. Umarła trzy lata temu.
Wpatrzony w fotografię, stał osłupiały. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Odstawił
powoli zdjęcie na biurko, w to samo miejsce. Dokładnie w to samo. Tak jak gdyby to, aby ta
fotografia stała dokładnie w tym samym miejscu, miało jakieś niezwykłe, absolutnie
najważniejsze znaczenie. Słyszał bulgotanie wrzącej wody w czajniku. Podszedł do parapetu.
Uprzedził panią Mirę. Wziął czajnik do ręki i nalał wodę do jednej ze szklanek. Odstawił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]