[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czekam na pana, tylko proszę się pośpieszyć.
Delikatnie docisnąłem pedał gazu. Kobyłka spojrzał w moją stronę zaintrygowany.
Niczego mu nie tłumaczyłem. Po niespełna godzinie wjechaliśmy na klasztorne wzgórze.
Przeszedłem przez kordon dziennikarzy i gapiów otaczających mury klasztoru. Podszedł do
mnie major dowodzący akcją.
- Proszę, to ta skrzyneczka - wskazał mi niewielki pakunek. - Przesłuchujemy
miejscowego, jakiegoś staruszka, który może coś panu powie ciekawego.
Ze względu na obecność Kobyłki nie mogłem zapytać żołnierza o Pawła, więc
zacząłem przeglądać znalezisko. Skrzynka miała wielkość walizki, a w środku były zetlałe
mapy sztabowe Bieszczad. Delikatnie przeglądałem je w poszukiwaniu jakichś tajemniczych
znaków. Potem wziąłem do rąk rozpadające się kartki papieru. Ktoś wypisał na nich rozkazy
po ukraińsku. Najciekawszy był chyba zeszyt w skórzanych oprawach.
- To szyfr - stwierdził Kobyłka zaglądając mi przez ramię.
- Skąd wiesz?
- Ktoś pisał to po niemiecku, niech pan spojrzy na charakterystyczny znak podwójnego
s , o tutaj - wskazał mi. - Zapiski nie mają sensu, więc ktoś tu coś zaszyfrował.
- Brawo - pochwaliłem współpracownika. - Teraz chodzmy do żywej historii.
Zbliżyliśmy się do siedzącego na trawie staruszka w starym wojskowym płaszczu.
Młody podoficer GROM-u podał mu kubek z herbatą.
- Dzień dobry! - przywitałem staruszka o twarzy pomarszczonej jak skórka rodzynka. -
Nazywam się Tomasz N.N. i pracuję w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Zajmuję się
poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki. Przypadkiem byłem w okolicy i wezwano mnie tu.
Staruszek spojrzał na mnie chytrze.
- Był pan przypadkiem? - mężczyzna rozsiadł się prostując nogi obute w stare i
dziurawe skórzane oficerki. - Kręcisz pan. Zupełnie jak ten Hnat , co tu siedział.
- Więziono go tu? - zapytałem wskazując ruiny.
- Skąd, panie - staruszek zmrużył oko i spojrzał na mnie uważnie. - Pan jest starszy, to
może i pamięta pan, co tu się działo. Oni nas, a potem my ich...
- Kto kogo? - dziwił się Kobyłka.
- Czy to ważne? - mężczyzna na chwilę zamyślił się. - Pamiętaj, synku, wojna to
bezsens, zwłaszcza gdy walczą ze sobą sąsiedzi.
- A co ten Hnat tu robił? - podpytywałem.
- Czaił się na skarb hrabiego z Krasiczyna. Jego służący ukrył w górach jakiś wielki
skarb. Lokaja złapali ci z UPA, ale lokaj nic im nie powiedział. Zabili go. Podobno jednak był
ktoś, kto wiedział, gdzie jest skrytka i ten człowiek przyjeżdżał trzy razy na zamek do
Krasiczyna. Za każdym razem UPA próbowała zdobyć warownię. Zadaniem Hnata było
kontrolowanie skarbców UPA, których było kilka w całych Bieszczadach. Część rozkradli
polscy żołnierze, część wykopali sami Ukraińcy. Jednak największy skarb został w górach.
- Jak Hnat mógł pilnować czegoś, o czym nie wiedział, gdzie jest schowane? -
zastanawiałem się.
Staruszek uśmiechnął się.
- Hnat był cierpliwy. Wiosną 1947 roku, gdy przeprowadzano akcję Wisła ,
pojawił się tu człowiek hrabiego. Wynajął przewodnika, z którym miał przez Czechosłowację
przejść ze skarbem do Niemiec. Wtedy Hnat z resztką swych ludzi zaczął pościg. Zcigał tę
dwójkę prawie do połonin. Przewodnik zorientował się, że są śledzeni i razem z człowiekiem
hrabiego zaczął uciekać na zachód. Wtedy ludzie Hnata ostrzelali ich. Przewodnik cudem
przeżył i uciekł w stronę Jabłonki. Tam widział coś, czego nie powinien.
- Hnat nie szukał przewodnika? - podpytywałem starca.
- Szukał, ale wtedy głupio wpadł w zasadzkę.
- A skąd pan to wszystko wie? - odezwał się Kobyłka.
Starzec znowu uśmiechnął się.
- Chodzmy - pociągnąłem Kobyłkę za rękę.
- Dlaczego? - Kobyłka był zdziwiony.
- Ten pan powiedział już wystarczająco dużo szczegółów.
- To co? - Banderas patrzył na Białego z uśmiechem.
- Załóżmy się - Biały myślał, że tym zniechęci kolegę.
- O co? - rzeczowo zapytał Banderas.
- Przegrany wniesie bagaże zwycięzcy na Czulnię - zaproponował Gustlik.
Wszyscy staliśmy u podnóża skały otaczając Białego i Banderasa.
- Zgoda - Banderas wyciągnął dłoń do Białego.
Ten przyjął zakład. Maciek i Gustlik wyjęli z plecaków liny, uprzęże.
- Możemy skorzystać z waszych haków? - zapytałem instruktora ze szkółki
wspinaczkowej.
- Nie ma sprawy - rzucił patrząc w górę na dziesięciolatka, który na szczycie skałki
wypinał się z uprzęży i szykował się do zjazdu z drugiej strony.
Instruktor był niskim, szczupłym brunetem w okularach. Zza szkieł spoglądały oczy o
wesołych ognikach.
- Głupi zakład - skomentował.
- Co zrobić - wzruszyłem ramionami. - Młodość, chęć pokazania, że jest się
najlepszym.
- Wie pan, do czego to prowadzi? Do niepotrzebnego kalectwa. Wspinał się pan?
- Tak - odpowiedziałem.
Kamień Leski ciągnie się prawie idealnie ze wschodu na zachód. W zachodniej części
znajduje się wysokie wypiętrzenie skały o łagodnie zaokrąglonym szczycie. Spacerując po
jego grzbiecie, długim na około sto metrów, mamy po jednej stronie kilkunastometrową
przepaść, na której dnie staliśmy, a po drugiej, łagodne zbocze, skąd doskonale widać masyw
Czulni.
- Kamień Leski ma podobno diabelską moc - opowiadałem młodzieży jednocześnie
przyglądając się przygotowaniom do zawodów. - Jest wiele legend opowiadających o tym, jak
powstał. Jedna mówi, że to panna, która nie doczekała się swego ukochanego, zamieniła się w
głaz. A to znów, że bies Czulniasty chciał ów kamień zrzucić z pobliskiego szczytu Czulni na
kościół w Lesku, lecz gdzieś w oddali uderzono w dzwon kościelny i diabelska moc uciekła, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]