[ Pobierz całość w formacie PDF ]
należała do niej. Choć przez krótką chwilę była panią Grafton.
Kiedy weszła, wśród zebranych zapadła głęboka cisza. W sali kłębił się
tłum ludzi w różnym wieku. Na długich drewnianych ławach siedzieli niemal
wszyscy mieszkańcy Grafton: służba, chłopi z pobliskich wsi i przybysze z
dalszej okolicy. Anne postąpiła kilka kroków i wśród zebranych zauważyła
żołnierzy Simona, ubranych w czerwono-czarne barwy rodu Greville'ów.
Wyglądali dostojnie i schludnie, ale od razu było widać, że pozostali traktują ich
obecność z wyrazną rezerwą. Czarne sztandary Parlamentu przypominały o
niedawnym oblężeniu Grafion.
Przez całą drogę do swojego miejsca Anne męczyło poczucie
osamotnienia. Wreszcie weszła na podium i zajęła centralne miejsce przy stole.
Zebrani czekali w nabożnym skupieniu. Anne wzięła głęboki oddech.
- Dziękuję wszystkim, którzy tu dzisiaj przybyli, aby złożyć hołd
niedawno zmarłemu hrabiemu Grafton - powiedziała donośnie. - Musicie
wiedzieć, że mój ojciec przez całe życie najbardziej cenił sobie waszą wierność.
Nie chciał, żebyśmy płakali nad jego grobem. Prosił, abyśmy zapamiętali go
takim, jaki był za życia.
Uniosła kielich i światło pochodni zamigotało w czerwonym winie.
- Hrabia Grafton! - zawołała ze łzami w oczach. - Niech Bóg ma go w
swojej opiece...
Wszyscy przyłączyli się do jej toastu. Po chwili ktoś znów uniósł kielich.
- Za jego córkę, lady Anne Grafton, piękną i sprawiedliwą panią!
Tłum zamruczał z wyrazną aprobatą, pijąc jej zdrowie. Anne uśmiechnęła
się. Była wzruszona tym przejawem głębokiej wierności. Odwróciła się do
stojącego krok za nią Simona. Do tej pory trzymał się nieco w cieniu, żeby
mogła sama przemówić do zebranych. Teraz wskazała mu miejsce przy stole u
swojego boku. Wiedziała, że niektórzy mogą się na to zżymać, ale prawdę
mówiąc, nie miała wyboru. To Simon wydawał rozkazy i Simon rządził w
Grafton. Taka była bolesna prawda, bez względu na uprzejme gesty.
Służba wnosiła na tacach pieczone mięsa i różne przysmaki, których
brakowało podczas oblężenia. Atmosfera natychmiast zrobiła się nieco lżejsza.
Wśród żałobników zapanował dużo weselszy nastrój. Hrabia Grafton był
dobrym panem, nic więc dziwnego, że pamięć o nim uczczono obfitą ucztą.
- Trochę pieczeni? - spytał Simon, wskazując na jej talerz. - Przecież
musisz coś zjeść, milady.
Anne miała wrażenie, że jej usta są pełne trocin.
- Nie, dziękuję. Nie mogę... - odpowiedziała i spojrzała na opróżniony do
połowy kielich. - Wina też już mi nie dolewaj, milordzie. Nie należy pić na
pusty żołądek.
Simon uśmiechnął się i dyskretnie wziął ją za rękę.
- Jesteś bardzo dzielna - powiedział. - Mieszkańcy Grafton są szczęśliwi,
mając taką panią.
Anne szybko cofnęła dłoń i zaczęła dłubać widelcem w talerzu.
- Z tego, co mi wiadomo, to raczej nie na długo - odparła oschle.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Przecież znasz moje zdanie - powiedział Simon. -Grafton znów może
być twoje...
- Jeśli zostanę twoją żoną - dokończyła Anne. Popatrzyła na niego z
pogardą. - Dziękuję, milordzie, ale doskonale wiesz, co o tym myślę. W ten
sposób na pewno nie dojdziemy do porozumienia.
Ku jej zaskoczeniu Simon pominął milczeniem tę uwagę i odwrócił się do
siedzącej z drugiej strony Muny.
Uczta trwała. Anne przyglądała się spod oka zgromadzonym gościom i
zauważyła, że nie wszyscy stronią od kieliszka. Po pewnym czasie uroczystość
zaczęła bardziej przypominać wesele niż stypę. Ludność Grafton, spragniona
dobrego jedzenia i picia, w nadmiarze korzystała z hojności gospodarzy. Gwar
w sali narastał. Anne zastanawiała się, czy jej ojciec naprawdę chciał, żeby to
tak wyglądało.
Machinalnie skubnęła kawałek pieczeni i znów spojrzała na salę. Tu i
ówdzie robiło się trochę niebezpiecznie. Niektórzy z chłopów byli tak pijani, że
zaczynali się zwyczajnie kłócić. Anne obawiała się, że zaraz dojdzie do jakiejś
bójki. Ledwie zdążyła o tym pomyśleć, a już dwóch hałaśliwych chłopów
skoczyło do siebie z pięściami. Jeden z ludzi Simona próbował ich
powstrzymać. Z obu stron padło kilka ciosów, aż w końcu żołnierz wyciągnął
szpadę.
Na sali wybuchła panika. Mężczyzni zerwali się na równe nogi, kobiety
krzyczały, a dzieci zanosiły się płaczem.
- Jak może być spokój w Grafton - zawołał ktoś - skoro żołnierze
wszędzie paradują z bronią? - To wstyd! Rozbroić ich!
Grozny pomruk aprobaty niemal natychmiast zamienił się w przerażający
ryk rozwścieczonego tłumu.
Anne zerwała się ze swego miejsca, chcąc opanować sytuację. Bała się, że
ktoś zginie lub zostanie ranny. %7łałowała, że z jej rozkazu podano tak dużo piwa.
Wzięła oddech, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili Simon
zdecydowanym ruchem ujął ją za rękę i skłonił do milczenia. Stał teraz obok
niej i błyszczącym wzrokiem spoglądał po zebranych. Jego głos natychmiast
uciszył wartogłowów.
- Obiecałem, że w Grafton zapanuje spokój! Kto wątpi w moje słowa?
Przez chwilę panowało nerwowe napięcie, wreszcie jeden z biesiadników
wystąpił z tłumu i krzyknął:
- Liczą się czyny, a nie słowa, milordzie!
W sali zabrzmiał brzęk śmiercionośnej stali. Tłum wstrzymał oddech,
kiedy Simon wyciągnął szpadę. Blask świec zamigotał w morderczym ostrzu.
Wszyscy stanęli w osłupieniu. Anne ostrożnie położyła dłoń na ramieniu
Simona. Wyczuwała jego napięte mięśnie.
- Milordzie, to nie jest odpowiedni moment...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]